Rozdział 50

594 33 5
                                    

Taaa... Żeby to jeszcze cokolwiek dało. Cokolwiek poza kolejnym śmiechem drania. Zrobił unik, robiąc krok w bok, a ja potknęłam się, nie spodziewając się tego, ale nie wyłożyłam się jak... jak typowa ja. Znów go zaatakowałam. A raczej: spróbowałam. Chwycił mnie za ręce i obrócił tyłem do siebie. Jedną ręką przytrzymywał mi ręce, których wciąż nie mogłam uwolnić, a drugą obejmował mnie w pasie, tak że stykaliśmy się ciałami.
-Puść mnie!-zażądałam i nawet w moich uszach zabrzmiało to dziecinnie.
-Widzisz to?
Przestałam się szarpać.
-Co niby?!-warknęłam.
-Jacy jesteśmy potężni... Wezwali aurorów, a mimo to nie są w stanie sobie poradzić.
Omiotłam wzrokiem ,,pole bitwy". Nie było wątpliwości, kto wygrywa starcie. Nie żeby to było dziwne przy przewadze trzech do jednego.
-Zaraz wezwą następnych.
-Do tego czasu nas tu nie będzie.
Znów zaczęłam się wyrywać. Był cierpliwy. I wciąż mnie nie puszczał.
-To już się robi nudne, Catherine-mruknął mi do ucha.
Odrzuciłam głowę do tyłu, trafiając go w nos. No nareszcie. Usłyszałam nieprzyjemny chrzęst. Wykręcił mi mocno ręce. Skrzywiłam się z bólu, czego na szczęście nie mógł zobaczyć.
-Wystarczy, Catherine-powiedział twardo i puścił mnie.
Wytarł krew spod złamanego nosa. Zmierzył mnie zirytowanym spojrzeniem i uleczył nos zaklęciem. Po kilkunastu sekundach jego wzrok złagodniał. Nie, to złe słowo. Zniknęła złość, ale tego co się pojawiło nie można było nazwać łagodnością. Nie mam pojęcia co to było. To ja mam jakiś problem z nazywaniem emocji czy to u wampirów tak trudno je rozpoznać?
-Okay, zasłużyłem, ale opanuj się. Cholera, aurorzy.
Wszyscy znaleźli się w Riddle Manor zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować. Rozejrzałam się wokół zdezorientowana. Sala Spotkań. Teraz była wypełniona nieznanymi mi śmierciożercami.
-Brawo-Alexander omiótł ich wzrokiem.-Wszyscy są?
-Tak-rozległo się zbiorowe mruknięcie.
-A Mark?
-Martwy-zameldował jakiś szatyn.
Zatkało mnie.
-Martwy?-zapytałam niepewnie.
-Nie byliście ze sobą związani, o ile dobrze mi wiadomo-powiedział Alexander, z jedną brwią w górze.
-Nie. Nie byliśmy. To ty go zabiłeś?-zapytałam szatyna.
Skinął głową.
-No to... gratuluję.
-Musicie wybaczyć mojej siostrze-zabierz tą rękę z mojego ramienia albo ci ją odgryzę.-Nie została do końca wtajemniczona, nie było możliwości, więc ma prawo być lekko zdezorientowana.
Zabierz. Łapę. Z mojego. Ramienia.
-Jak mamy się do niej zwracać?
Alexander zabrał rękę (wolniej się już nie dało, co?) i spojrzał na mnie pytająco, wciąż z tym cholernym uśmieszkiem, który bardzo chętnie zmazałabym z jego twarzy siarczystym policzkiem. Ale nie, narazie muszę się powstrzymać. Narazie.
-Catherine-powiedziałam po prostu.-I żadnych zdrobnień, bo pozabijam.
Ten tekst wywołał u nich lekkie uśmiechy. I dobrze, nie mówiłam poważnie. O dziwo.
-A wasze imiona?
-Esme.
-Jasper.
-Liam.
-Alec.
-Felix.
-Aro.
-Erin.
-Eleazar.
-Damon.
-Emmet.
-Eric-ten ziomek zabił Marka.
To już mój ziomek, ja go lubię, jest pożyteczny. Wait. Skąd mi się wzięło ,,ziomek"?
-Samantha.
-Victorie.
Były identyczne. Tak samo długie czarne włosy (jak większość z nich), ten sam wzrost i nawet podobne głosy.
-Te dwie to bliźniaczki-powiedział Alexander.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
-Naprawdę? Ale na serio? Jesteś pewny?
-Dobrze, zrozumiałem. I to ja jestem dzieckiem, tak?-chyba zaczynałam go wpieniać.
Chyba na pewno.
-Nie powiedziałam, że ja nie jestem, prawda? Oni wiedzą, że my...?-zawiesiłam głos.
Alexander roześmiał się z jakąś pobłażliwością. Jeszcze chwila i mu przywalę...
-Lepiej, Catherine. Oni też są wampirami.
I tu mnie zamurowało. Popatrzyłam po zebranych. No w sumie wyglądali na wampiry. Wszyscy bladzi, chudzi i z tymi nieprzeniknionymi oczami. Moment. Oczy.
-Nie wszystkie wampiry mają czerwone oczy?
-Zaklęcie maskujące-powiedział Alexander jakby stwierdzał oczywistą oczywistość.
-No tak.
-A, i dziewczyny są w tej samej fazie co ty. Dogadacie się.
-Czyli wy też niedawno...?
-Miesiąc temu-Samantha wzruszyła lekko ramionami.
-Ty też?
-Tak.
Niezbyt rozmowne. Tak, zdecydowanie jesteśmy w tej samej fazie.
-No to... miło was poznać. Sorry, jeszcze nie wiem jakimi tekstami wampiry rzucają na powitanie, więc musicie mi wybaczyć.
Odpowiedział mi cichy śmiech. Ktoś z tyłu powiedział, że jeszcze się nauczę. Uśmiechnęłam się szczerze, pierwszy raz od dłuższego czasu.
-Odnalazłaś swój świat, co?-zapytał z uśmiechem Alexander.
-Chyba tak. Okay... Macie już sprecyzowane najbliższe plany czy...?
-Władza i zemsta, Catherine-odpowiedział mi Alexander, a wyraz jego oczu się zmienił, ale wciąż nie potrafiłam określić, co czuje.-Czyli standard. Ale będziemy skuteczniejsi niż Mark...-zaśmiał się krótko-czy twój ojciec.
I w tym momencie pojawił się przed nim wyraźnie wściekły. A wampiry-zero reakcji. No tak, to w końcu wampiry.
-Umowa była inna-wycedził, a oczy płonęły mu furią.
-Tak?-Alexander uniósł jedną brew.
-Okłamałeś mnie!
-Jak na to wpadłeś?
-Pożałujesz, smarkaczu!-zagrzmiał i zniknął.
-To było... szybkie-stwierdziłam.
-Irytujący poltergeist...-skrzywił się lekko.
-Powiedziałeś ,,zemsta". Za ogólne zbrodnie przeciwko wampirom czy za coś konkretnego?
-To nie jest ,,coś konkretnego"?-jego głos znacznie się ochłodził.
Ups...
-Nie to miałam na myśli. Chcecie się mścić za ogół czy, no nie wiem, zabicie kogoś konkretnego?
-Ach, o tym mówisz... Nie, za ogół.
-Okay, łapię.
-Możecie odejść-powiedział krótko.
Wszyscy zniknęli w tej samej sekundzie. Efektowne.
-Robi wrażenie, co?-Alexander uśmiechnął się z satysfakcją.
-Ta, niezłe synchro.
Zaśmiał się miękko. Gdybym teraz widziała go po raz pierwszy, w życiu nie powiedziałabym, że jest mordercą i wampirem ze słabością do młodej krwi.
-Wypomnij mi wiek jeszcze raz. Będę miał argument.
Też się zaśmiałam.
-Co teraz?
-Ja idę poczytać, ty rób co chcesz-zniknął tak samo jak jego podwładni.
Usiadłam na długim stole. Po chwili położyłam się i wzdrygnęłam się, kiedy moje plecy, mimo że przez szatę, zetknęły się z zimnym blatem. Pomachałam nogami jak dziecko, wciąż się nie podnosząc.
-Przeczytaj jutro Proroka.
Zamarłam. Uniosłam głowę i dwa metry przed sobą zobaczyłam mojego ulubionego poltergeista. Po chwili z powrotem opuściłam głowę i znów zaczęłam machać nogami.
-Bo?-zapytałam krótko.
-Sama zobaczysz.
Usiadłam na stole, a on zniknął. Zmarszczyłam brwi.
-Dobra, co ty chcesz?
Znów się pojawił. Salazarze, ta dojrzałość.
-Tym razem nic.
-Och, doprawdy?
-Powiedziałem: tym razem.
-Słyszałam. Co ma znaczyć ten wzrok?
-Kochanie, ja tylko nie chcę, żebyś okazała uczucia przy wampirach, to samobójstwo.
-Pomijając epitet: jakie uczucia, jakie samobójstwo, co w ogóle?
-Przeczytaj tego Proroka w samotności.
-Dlaczego?
-Przekonasz się.
-Nie ma szans, żebyś teraz powiedział mi o co ci chodzi, co?
Wzruszył ramionami z miną uosobienia niewinności.
-Dobra, spoko, nie ma problemu, poczekam do jutra.
-Catherine...
-Tak?
-Zawsze jestem przy tobie i zawsze możesz się zwrócić do mnie o pomoc albo o radę.
Uśmiechnęłam się lekko
-Usiłujesz mnie zmanipulować, przyznaj się.
-Nie. Wiesz, już nie muszę troszczyć się o władzę. Teraz mogę o ciebie.
-Piękne. Przytuliłabym się, ale z duchem byłoby ciężko, nie sądzisz, tato?
-Catherine, mówię poważnie.
-Ciebie naszło na zwracanie się do mnie ,,kochanie", czemu ja nie mogę ,,tato"?
-Możesz, chodziło mi o tą ironię.
-Czepiasz się.
-Może. Jeśli będziesz chciała porozmawiać, wystarczy, że mnie zawołasz-zniknął.
Uniosłam sceptycznie jedną brew i znów położyłam się na stole ze swobodnie zwisającymi nogami. Wgapiłam się w sufit. Poza tym, że Skeeter mnie zjedzie, nie spodziewałabym się niczego ciekawego w Proroku... Hm. O co może mu chodzić? Gdyby nie był duchem, rozszarpałabym go za to ,,kochanie". Był zdecydowanie zbyt miły jak na niego. Albo to ja czegoś nie ogarniam.
-Wygodnie ci, zdrajczynio?
Poderwałam się, słysząc zimny głos Marka. Zdusiłam chichot. Kolejny poltergeist mnie nawiedził. Cudownie.
-Hejka, skarbie.
Ewidentnie był wściekły.
-Ty...
-Daruj sobie, Mark. Obelgi nie robią na mnie wrażenia.
-W tej chwili mało co robi, jak widzę.
-Warczenie na mnie w jakiś sposób ci pomaga czy...?
-UGH! KOCHAŁEM CIĘ!
-Słodko.
-A te wszystkie noce? Nie bałaś się, że zajdziesz w...?
-To były halucynacje, skarbie-powiedziałam z politowaniem.-Nigdy tak naprawdę się nie przespaliśmy.
-CO?!
-Mark, popatrz na to na chłodno. Zabiłeś dwudziestu ludzi ,,w prezencie" na moją dwudziestkę, a niedługo później tak po prostu przychodzę na spotkanie i cię całuję. To wcale nie było podejrzane, prawda? Znasz mój charakter, a momentami nawet ja miałam wrażenie, że jestem zbyt słodka, żebyś mógł w to uwierzyć. Poza tym nie zauważyłeś, że stopniowo przejmuję kontrolę?
Patrzył na mnie z rosnącą wściekłością.
-No, to ciekaw jestem co powiesz jak jutro przeczytasz tego Proroka-zaśmiał się zimno i zniknął.
-Nikt mnie nie oświeci, co?-skrzywiłam się ostentacyjnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że gapią się na mnie dwa poltergeisty.
Po chwili zastanowienia zeskoczyłam ze stołu i poszłam do swojego pokoju, celowo kołysząc biodrami, żeby jeszcze bardziej rozwścieczyć Marka. W pokoju rzuciłam się na swoje łóżko i wzięłam pierwszą lepszą książkę z półki, którą na szczęście dosięgałam z łóżka. Otworzyłam księgę na losowej stronie i zaczęłam czytać, bezskutecznie starając się nie myśleć o słowach mojego ojca i Marka. Po kilku minutach odpuściłam sobie kolejne próby skupienia wzroku na tekście i spróbowałam zasnąć. Także bezskutecznie. Szlag by to... Czym ja się przejmuję? Gadaniem dwóch poltergeistów, które mnie nie lubią? Ech...
-Nie możesz zasnąć?
Rzuciłam książką w łeb chwilowo milszego poltergeista. Spojrzał za siebie na książkę, która wylądowała przed drzwiami.
-Zjeżdżaj.
-Catherine...
-Wypad.
-Posłuchaj, nie masz co się przejmować Markiem, wszystko z nim załatwię.
-Miło. A teraz sio.
Prychnął cicho, ale zniknął. Hm. Faktycznie mógłby się spiknąć z Krwawym Baronem. Jeden i drugi straszą słabego poltergeista, jeden i drugi mają kogoś kogo względnie się słuchają... Czekaj... Nie, przypominanie sobie teraz o McGonagall nie jest mi teraz potrzebne, ta analogia tym bardziej. Zwłaszcza, że nie mam z tą sztywniaczką nic wspólnego. Chyba naprawdę muszę się przespać. Choćby po to, żeby przez chwilę nie myśleć.
Przywołałam do siebie eliksir słodkiego snu i wypiłam go bez wahania. Po chwili zrobiłam się senna i otoczyła mnie błoga ciemność.

Tylko Nie Hogwart!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz