24

2.5K 107 10
                                    

- Chris? Łazienka jest wolna. - ciepły oddech przyjemnie połechtał moje ucho. - Znalazłam jakąś koszulkę i bieliznę. Spokojnie, nie używana.

- Co? - przetarłem oczy jeszcze zaspany. - Mam ubrania przecież. W tej torbie tam... - wskazałem czarną torbę leżącą obok fotela, po czym opuściłem głowę z powrotem na poduszkę.

- Chris, wstań. Jest już późno, spóźnimy się. - Rose szturchnęła moje ramię i usiadła na sofie uważając, żeby przypadkiem mnie nie przygnieść.

- Ughhh... No już. - jęknąłem lekko poirytowany. - Wstaję.

- Mam nadzieję. łazienka jest na końcu korytarza. Jak skończysz to w kuchni czeka kawa i naleśniki, tak jak obiecałam. - cmoknęła mnie w policzek i wstała. - Idę się ubrać.

Pocałowała mnie. Wprawdzie nie w usta, ale dotknęła ustami mojej twarzy! Cholera jasna! Wstałem szybko, poskładałem koce i poduszki, zabrałem potrzebne rzeczy z torby i pobiegłem do łazienki. Wziąłem prysznic nucąc sobie pod nosem "R. I. P. to my youth" The Neighbourhood. Trochę tematycznie. Ale tylko trochę. Zanim zasnąłem myślałem trochę. Jeśli Rose mi pozwoli zostanę u niej jeszcze tą noc, w piątek będziemy wszyscy imprezować. Ale w sobotę wrócę do domu, zobaczę jak się sprawy mają. Jeśli ojciec nadal będzie w naszym mieszkaniu, a wszyscy będą szczęśliwi, to zniknę im z pola widzenia. Nie będę w stanie mieszkać z nim pod jednym dachem, a nie chcę też ciągle się kłócić, więc to będzie idealne rozwiązanie. Postaram się odwiedzać Felixa najczęściej, jak tylko to będzie możliwe. Jeśli zaś ojciec zniknie, a oni będą nadal w naszym mieszkaniu opłakiwać to, że ponownie ich zostawił... powiedzmy, że postaram się im go zastąpić, choć wiem, że już raz mi się nie udało.

Poprawiłem włosy i koszulkę patrząc na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Nie wyjdź na fleję, Chris. Jesteś czarującym, wychowanym młodzieńcem. Dobra stop, przecież nie zabiegasz o jej rękę. Na razie. Zaśmiałem się sam do siebie i wyniosłem swój tyłek do kuchni, gdzie, tak jak obiecała Rose, czekało na mnie pyszne śniadanie.

- Dzień dobry. - przywitałem się z jej rodzicami. - Cześć maluchy. - rzuciłem każdemu dziecku szeroki uśmiech. Najmłodszy nawet przybił mi żółwika, a za nim pozostała dwójka. Słodkie maluchy. Oczywiście, nie tak bardzo jak Felix.

- Dobrze ci się spało? - zapytała pani Contarini uśmiechając się do mnie przyjaźnie.

- Tak. Bardzo dziękuję za nocleg. Naprawdę, nie zdają sobie państwo jaki jestem wdzięczny. - nie przesadzaj, nie podlizuj się, nie słodź.

- Nie ma o czym mówić, chłopcze. Słyszeliśmy co nieco o twojej sytuacji w domu. - powiedział ojciec Rose upijając duży łyk kawy z potężnego porcelanowego kubka.

- Fabrizio. - upomniała go żona marszcząc brwi. - Przepraszam za męża.

- W porządku. - uśmiechnąłem się.

- Chciałem raczej powiedzieć, że możesz na nas liczyć, prawda Lucia? - zerknął na żonę pełen satysfakcji wybrnięcia z niezręcznej sytuacji. To cię kobieto porobił

- Och, oczywiście. - zaśmiała się kręcąc głową na męża. - Zawsze musi wyjść na twoje, prawda?

Miło było patrzeć na tą rodzinną sielankę, ale czułem się trochę zazdrosny i nie na miejscu. To nie było dla mnie.

- Jestem. - Rose przyszła mi z odsieczą. Spojrzałem na nią i zatkało mnie. Dzisiaj wyglądała naprawdę zjawiskowo, a jednak zwyczajnie. Nie chodziło o ubiór czy makijaż, ona po prostu promieniała radością. - Mam nadzieję, że nie zamęczyliście Chrisa jakimiś głupimi pytaniami? - spojrzała na rodziców unosząc doskonałą brew. Jej policzki lśniły w promieniach majowego słońca, które wbijały się do kuchni przez okno. Nie wiem czy to to dziwne, świecące cuś co dziewczyny nakładają na twarz czy po prostu jej cera była tak idealna.

- Spokojnie, twoi rodzice to nie nudziarze. Naprawdę nie wiem po kim to masz. - zaśmiałem się drocząc się z nią.

- Odezwał się śmieszek. - wstawiła mi język.

- Tak nie można robić, Rose. - upomniała ją młodsza siostra. - W mojej szkole już dostałabyś uwagę.        

- Przepraszam bardzo pannę porządnicką. - odpowiedziała Rose nakładając na talerz jej i braci jeszcze jednego naleśnika. - Jedzcie, bo wystygnie.

- O której mamy stąd jakiś autobus? - zapytałem wycierając twarz. Rodzice Rose już odeszli od stołu i zabrali się za przeglądanie plecaków maluchów.

- Pojedziemy autem mamy. Powiedziała, że dadzą radę się zabrać tylko autem taty, więc spokojnie możesz zjeść jeszcze jednego. - uśmiechnęła się i już szykowała się, żeby rzucić mi naleśnika na talerz, ale ja wstałem szybko zabierając talerz z blatu. Umyłem go i wstawiłem na suszarkę uśmiechając się chytrze pod nosem. Zawsze byłem od niej szybszy.

- Dzieciaki! Do auta! - krzyknął pan Fabrizio, po czym pani Lucia weszła do kuchni wzięła na ręce najmłodszego członka rodziny Contarini.

- Miłego dnia, dzieciaki. Powodzenia z dekorowaniem sali. - ucałowała córkę i pomachała mi na pożegnanie. Kilka chwil potem zostaliśmy sami w domu.

- Dobra, chodźmy. - szturchnęła mnie dziewczyna, kiedy sprzątnęliśmy już wszystko ze stołu, po czym wyszła do korytarza. Chwilę potem ją usłyszałem. - No ładnie.

- Co takiego?

- Mama nie zostawiła mi kluczyków. - westchnęła.

- Co teraz? - zapytałem mając niemałą nadzieję, żebym to powiedziała. Patrzyła na mnie długo, aż w końcu się uśmiechnęła. Tak łobuzersko.

- Chyba będziemy musieli zrobić sobie wagary. - to chciałem usłyszeć. 



Leżała na moim brzuchu już dwudziestą minutę i mimo tego, że już powoli zaczynałem się dusić, nie miałem zamiaru jej zwalać czy coś. Słuchałem jej głosu, bo ona ciągle coś mi opowiadała. Ciągle o coś pytała, zagadywała patrząc na mnie i wiercąc się niemiłosiernie. W końcu jednak ucichła. 

- Dlaczego nic nie mówisz? - zapytałem zerkając na jej piękną twarz. 

- Wygląda na to, że zasypiasz. - sapnęła. 

- Nie zasypiam. Przepraszam, że nie odpowiadam. - podniosłem się tak, żeby widzieć ją całą. - Po prostu lubię cię słuchać. 

Spojrzała na mnie zaskoczona. Te oczy były pełne nadziei na to, o czym ciągle oboje myśleliśmy.

- Chris...? - szepnęła prawie niesłyszalnie i podniosła się na łokciach zbliżając swoją twarz do mojej. Tylko kilka centymetrów. Kilka pieprzonych centymetrów. 

- Tak? - skróciłem tę odległość jeszcze bardziej. Już prawie dotknąłem swoim nosem jej nosa. 

- To, co między nami było... nadal jest? - zapytała opuszczając powieki tak, że jej rzęsy niemal muskały mój czubek nosa. Rozchyliła lekko swoje pełne wargi, a ja po prostu nie wytrzymałem. Przełknąłem głośno ślinę.

- Na pewno tego chcesz? - szepnąłem równie cicho co ona trącając jej policzek nosem. Dopiero teraz zauważyłem, że miała na czole piegi.

- Na pewno. - nawet nie jestem pewien czy właśnie to powiedziała, bo nie kończąc rzuciła się na moje usta i wpiła się w nie swoimi. Przyciągnąłem ją do siebie, po czym wciągnąłem na swoje biodra tak, żeby siedziała na mnie okrakiem. Ściągnęła moją koszulkę, potem swoją i tak dalej... Chciałem, żeby to trwało wiecznie, żeby ta chwila się nie kończyła. Chciałem mieć ją tylko dla siebie, nie oddawać światu. Chciałem zatopić się w tańcu naszych rąk, w wichurze naszych oddechów. Chciałem dotykać ją raz po raz, szeptać jaka jest piękna, jak bardzo jej chcę i potrzebuję. Zanurzać się w jej cieple ciągle i ciągle, by tylko słyszeć moje imię z jej ust. Całować ją, gryźć, lizać, cokolwiek, byleby tylko mówiła, że mnie kocha, byleby krzyczała pode mną, jak bardzo jej dobrze. Czułem się z nią nieziemsko. 


***

Bardzo przepraszam za taką przerwę, ale tak naprawdę dopiero teraz znajduję chwilę na kolejny rozdział:(  Despacito misie XD xoxo 

     

*Drama*/ C.S. SKAM / ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now