14

2.8K 119 1
                                    

No nie wierzę. Tylko to zdołało przelecieć mi przez głowę, gdy ją zobaczyłem. Co się, do cholery, dzieje? Przecież nic nie zrobiłem Rose! Pierwsza mnie pocałowała, a tego, co stało się później nie da się podpiąć pod gwałt! Ona sama tego chciała, a gdy już chcieć przestała, ja grzecznie odpuściłem. Nie zrobiłem nic złego.

- Nic nie zrobiłem. - powiedziałem na samym wstępie, gdy już usiedliśmy z Williamem przed biurkiem Larsena. Facet spojrzał na mnie spode łba, ale mnie to nie przeraziło. - Co ona panu powiedziała?

- Nie tym tonem, panie Schistad. - fakt, powiedziałem to trochę pretensjonalnie i porywczo. Westchnąłem cicho. - Panna Contarini twierdzi, iż do gwałtu doszło na imprezie u Mikaela w sobotni wieczór. Byliście wtedy sami w pokoju, pana poniosły emocje, nie był pan w stanie się opanować i...

- Nie. - przerwałem. - Tak wcale nie było.

- Nie? - uniósł brew patrząc na mnie drwiąco. - Poznajmy więc pana wersję zdarzeń.

Powtórzyłem mu to samo, co powiedziałem Williamowi. Co do słowa, nawet najintymniejsze szczegóły, o których wolałbym nie wspominać. O tańcu, o pocałunku i o tym, jak wodziłem rękami po jej ciele, dopóki mnie nie odepchnęła i nie wybiegła z pokoju. Fakt, to nie wyglądało korzystnie dla mnie. Pogrążał mnie fakt, że nikt, oprócz Rose, nie mógł potwierdzić mojej, prawdziwej, wersji.

- Nie wygląda to za dobrze. - podsumował dyrektor. - Panie Schistad, powiem wprost. Nie wierzę, że pan to zrobił. Dobry z ciebie dzieciak, porywczy, skłonny do bójek i może nie traktujesz jakoś wyjątkowo kobiet, ale ja wiem, że nie posunąłbyś się do tak karygodnego czynu.

- D - Dziękuję. - wydusiłem całkowicie zdziwiony. Wygląda, że kolejna duszyczka jest po mojej stronie.

- Jednak wersja panny Contarini brzmi o wiele bardziej wiarygodnie. - westchnął staruszek. - Będę zmuszony wezwać rodziców i twoich, i panny Contarini. Proszę, żebyś stawił się z panem Magnussonem na następnej lekcji w moim gabinecie.

- Oczywiście, będziemy. - potwierdził William.

- Idźcie już. - powiedział i potarł skronie. - Radzę też uważać w drodze do mojego gabinetu na głowę rodziny Contarini. Może być do pana wrogo nastawiony, panie Schistad.

- Jasne, dziękuję. - wydusiłem, po czym wyszliśmy. 



- Nie martw się, okej? Twoja mama na stówę nie wierzy w te brednie. - zagadnął William, kiedy czekaliśmy na Maię Schistad na szkolnym dziedzińcu.

- Tak, wiem. - westchnąłem. - Chciałbym, żeby Felix się o tym nie dowiedział. Byłbym w jego oczach skończony. Podobny do ojca. - spuściłem wzrok na buty.

- Hej, Chris. Nie jesteś podobny do ojca. Nic nie zrobiłeś, tak? Pamiętasz o tym, prawda? - szturchnął mnie William. - To ona sobie coś ubzdurała.

- Ta "ona" - nakreśliłem cudzysłów w powietrzu. - była dla mnie przez ostatni miesiąc jedyną dziewczyną w moim życiu. Nie rozumiem po co to wszystko. Co takiego jej zrobiłem?

- Nic. Nie zaprzątaj sobie tym głowy i idź pogadać z mamą. Idzie tu.

Podniosłem głowę i zobaczyłem swoją mamę ubraną w szarą sukienkę przed kolano i czarny kardigan. Jej szpilki uderzały miarowo o asfalt, a jej blond loki podskakiwały przy każdym kroku.

- Chris! - krzyknęła i przyśpieszyła kroku widząc nie. - Co się dzieje?

- Nie wiem, mamo. - przytuliłem ją. - Naprawdę nie wiem.

- Jaki gwałt? Kim w ogóle jest ta dziewczyna? Znaczy coś dla ciebie? - z jej ust sypały się pytania.

- Usiądźmy. - gestem wskazałem ławkę, na której siedział jeszcze William. Opowiedzieliśmy jej wszystko, a ona przyjmowała to ze stoickim spokojem kiwając głową, choć jeszcze chwilę temu widziałem ją spanikowaną i zdezorientowaną.

- Rozumiem. - spuściła wzrok. - Bardzo mi przykro, Chris. Dlaczego nie powiedziałeś mi o niej wcześniej?

- Kiedy, mamo? Nie ukrywajmy tego, że teraz rzadko bywasz w domu. - westchnąłem uśmiechając się smutno. Odwzajemniła mój uśmiech zmęczona. 

- Chodźmy już. Zaraz kończy się przerwa. - powiedział cicho mój przyjaciel.



- Tłumaczę panu, że Rose wyszła z pokoju. - westchnąłem nie patrząc na siedzącego obok ojca dziewczyny moich marzeń. Byłych i mających się nigdy nie spełnić marzeń. Mężczyzna spojrzał na mnie wściekły. 

- Chłopcze, po prostu się przyznaj, a może cię nie zabiję! - krzyknął uderzając pięścią w blat biurka dyrektora. Larsen odchrząknął głośno.

- Panie Contarini, proszę uspokoić nerwy. Rozumiem, że jest pan wściekły, ale nie ma żadnych dowodów, że Christoffer jest winny. 

- Sugeruje pan, że moja córka kłamie? - facet zaczerwienił się jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie myślałem, że będzie to możliwe. 

- Pan Larsen nie. Ale ja tak. - spojrzałem mu w oczy pierwszy raz od dłuższej chwili. - Przepraszam, jeśli mówiąc to obrażam pana córkę, ale tak, sugeruję, że Rosemarie kłamie. Do niczego między nami nie doszło. Fakt, położyłem ją na łóżku, ale ona zaraz potem mnie odepchnęła i wybiegła z pokoju. 

- Ona i jej przyjaciółka mówią co innego. - prychnął patrząc na mnie z nienawiścią.

- Jaka przyjaciółka? - zdziwiłem się. Przecież nikogo nie było na piętrze, kiedy wchodziliśmy do pokoju, nikt nie mógł nas zobaczyć. 

- Eva Mohn. To oczywiste. Widziała cię z Rose w tamtym pokoju.

- Nie, nikogo nie było wtedy na piętrze! Nie mogła nas widzieć! - i wtedy wszystko zaczęło się łączyć. Eva była na mnie zła za to, że ją odrzuciłem, zazdrosna o Rose. Od początku nie miała z nią dobrego kontaktu, a teraz nagle... - Już wszystko rozumiem. - spojrzałem najpierw na dyrektora, a potem na Contariniego. - Muszę porozmawiać z Evą. Natychmiast.  

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Christoffer. - westchnął Larsen. 

- Ja też tak uważam. - prychnął ojciec Rose. 

- Proszę mi zaufać, chociaż wiem, że będzie to trudne. Dajcie mi panowie jedną szansę, a wszystko wyjaśnię.




*Drama*/ C.S. SKAM / ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now