Bitwa o Hogwart!

1K 74 29
                                    

Pobiegłam za Hermioną do pomieszczenia, gdzie było kilku rannych czarodzieji i czarownic.
- Nie dam rady ich sama wyleczyć. Znam zaledwie dwa zaklęcia leczące. - odezwała się.
- W porządku. - podeszłam do pierwszego lepszego czarodzieja.
- Vulnera Sanentur... - poruszałam różdżką nad największymi ranami.
- Ferula... - usłyszałam Hermionę, klękającą przy młodej dziewczynie.
- Możesz iść dalej walczyć. - powiedziałam do mężczyzny i podeszłam do kolejnego.
Czarodziej miał połamane wszystkiego kości w palcach u ręki, przez co nie był w stanie trzymać różdżki. Oprócz tego miał kilka mniejszych ran.
- Jak to możliwe? - spojrzałam mu w twarz.
- Jakieś zaklęcie niewerbalne. - odparł, patrząc na palce.
- Zaboli. - powiedziałam. - Episkey... Episkey... Episkey...
- Aaaaa.... - krzyknął ktoś, gdy skończyłam leczyć mężczyznę.
Odwróciłam się i zobaczyłam wampira w wejściu do sali.
- Petrifikus Totalus! - oberwał moim zaklęciem. - Dlaczego nie nałożyłaś tarczy na to miejsce? - uniosłam głos.
- Zzz tego wszystkie-go z-zapomniałam... - była przerażona.
- Protego Totalum! - nałożyłam tarczę.
- Tonks...
- Wystarczy na jakiś czas, ale trzeba się pośpieszyć.
Podeszłam do czarownicy z największymi obrażeniami.
- Vulnera Sanentur...
Gdy skończyłam, rozejrzałam się wokół.
- Z mniejszymi ranami poradzę sobie. Możesz iść. - odezwała się Hermiona.
Wyszłam z pomieszczenia i unikając rzucanych wokół zaklęć zobaczyłam Nevilla.
- Drętwota! - odrzuciło go do tyłu. Przeciwnik odszedł, a ja podbiegłam do niego.
- Neville! - potrząsnęłam chłopakiem. Ten otworzył lekko oczy.
- Enervate! - wycelowałam w niego różdżką, a ten oprzytomniał.
- Oh czuję się świetnie! - uśmiechnął się przerażająco. - Dzięki! - wstał i pobiegł.
Co się właśnie wydarzyło? Na mojej twarzy samoczynnie pojawił się uśmiech. Wstałam z podłogi i rozejrzałam się.
- Expuslo! - obok mnie przeleciało ciało.
- Tonks! On właśnie w Ciebie celował różdżką! Weź się w garść! - zawołał Charlie Weasley.
- Jasne! Dzięki! - ruszyłam korytarzem, wychodząc na zewnątrz. Po drodze odbijając zaklęcia przelatujące obok.
- Expelliarmus! - zaatakowałam śmierciożercę, który walczył z brunetką. - Teraz ja będę Twoim przeciwnikiem!
- Dziękuje... - wysapała dziewczyna.
- Ukryj się i odpocznij. - mierzyłam różdżką w czarodzieja. Ten jednak nie atakował.
- Drętwota!
- Sectumsempra!
- Protego! Ascendio!
- Protego!
- Expulso!
- Protego!
- Drętwota! Petrifikis Totalus! - został trafiony.
Ułyszałam za sobą wrzask.
- Błagam niech ktoś pomoże!? Pająki!?
Odwróciłam się i zobaczyłam skupisko ogromnych pająków. To jego zapewne atakują. Pokonanie każdego z osobna za wiele zajmie.
- Pomocy!? - wrzeszczał.
Przebiegłam dookoła i znalazłam wolne miejsce, żeby rzucić między nich zaklęcie odpychające.
- Depulso! - siła odśrodkowa wyrzuciła ich w powietrze
- Immobulus! - skierowałam na chłopaka, a ten powoli opadł na ziemię, niczego sobie nie robiąc.
Wokół było głośno. Krzyki, wrzaski, płacz... Wszędzie rozprzestrzeniał się zapach krwi i martwych ciał. W drodze do zamku minęłam kolejnego nie żywego czarodzieja.
Ruszyłam w stronę wieży, by sprawdzić, czy z nimi wszystko w porządku. Wchodząc po ostatnich schodach, usłyszałam za sobą kroki. Gdy tylko stanęłam na najwyższym schodku, szybko się odwróciłam.

- Glisseo! - schody wyrównały swoją powierzchnie przez co śmierciożerca wylądował na samym dole.
- Drętwota! - rzuciłam, gdy wstał.
Poszłam dalej. Nikogo nie było. Gdzie Remus? Również poszedł? Na pewno. Szłam lekko rozkojarzona. Krzyki były co raz głośniejsze. Przyspieszyłam krok i zatrzymałam się dopiero, gdy zauważyłam czwórkę rudych chłopaków. Jeden leżał...
- Nie!? Nie!? Nie!? Fred!? Nie Fred!? - moje serce jakby zamarło.
Nie potrafiłam podejść bliżej. Jeden z nich potrząsał tym, który leżał, krzycząc przeraźliwie. Więc to jest wojna... Zaczęło do mnie docierać... Jeden z rudych chłopaków przesunął się przez co zauważyłam twarz Freda. Uśmiechał się... Łza spłynęła mi po policzku.
Remus... Co z moim mężem? Ruszyłam w drugą stronę rozglądając się wokół. Dobiegły mnie głosy rzucanych zaklęć. Zaczęłam biec.
- Remus... - zatrzymałam się nagle.
Mój mąż ledwo stał na nogach. Był cały z krwi... Na jego twarzy były obszerne rany... Jego przeciwnik stał do mnie tyłem. Przeszłam kawałek, żeby stanąć tak by stał do mnie bokiem. Wycelowałam różdżkę.
- Avada... - zaczął przeciwnik
Wszystko się dla mnie zatrzymało. Nastała głucha cisza... W jednej sekundzie zamknęłam oczy i pomyślałam o tym jak bardzo zależy mi na Remusie. Jak bardzo go kocham. Wszystkie miłe... Wyjątkowe wspomnienia pojawiły mi się przed oczami.
- Victonum! - jasnozielona tarcza pojawiła się przed Remusem, który się podpierał o ścianę. Poczułam się osłabiona... Zobaczyłam jak zaklęcie odbija się i trafia w śmirciożerce, którego teraz poznałam. Był to Dołohow... Jednak nie było mi dane zobaczyć co się wydarzy dalej... Fakt, że czułam iż mdleje wcale się do tego nie przyczynił. Przez zbytnie skupienie się na tym, że mój mąż mógł umrzeć przestałam zwracać uwagę na resztę. Nie słyszałam, ale poczułam... Poczułam ból... Ktoś od tyłu ugodził mnie zaklęciem... Moje oczy się zamknęły, a ja przestałem już czuć cokolwiek... Mój słuch wrócił, ale nie wiele to dało... Usłyszałam tylko krzyk Remusa...
- Doraaa!?

W Blasku Patronusa II || Remadora ||Where stories live. Discover now