Kłopoty!

903 61 9
                                    

Po kilku dniach już nie odzuwam ostatniego wydarzenia tak bardzo. Wsparcie jakie otrzymuję od najbliżyszch jest dla mnie bardzo pomocne.
Pomimo moich starań nie za wiele się ostatnio dowiedziałam. Zakon nie ma zbyt wielu informacji, przez co powoli stajemy się bezsilni. Naszą nadzieją jest Harry... Razem z Hermioną i Ronem zniknęli. Nie mamy od nich żadnych informacji, jednak wierzymy, że nic im nie grozi. Dopóki Voldemort nie zacznie się panoszyć, oznacza to, że nic im nie jest. Informacja o śmierci Harry'ego rozeszła by się w mgnieniu oka. Dlatego czujemy się pewniej. Jednak nie możemy pozostawić wszystkiego jemu. Mimo wszystko nie jest na tyle doświadczony, żeby poradzić sobie ze wszystkim samemu. Nawet jeśli nie jesteśmy z nim to musimy mu pomagać stąd.
- Tonks! - wyrwał mnie z za myślenia Scrimgour.
- Tak?
- Mogła byś być bardziej obecna w trakcie pracy. - wkurzył się. - Kto ma dzisiaj dyżur?
Spojrzałam na niego z zapytaniem.
- Chodzi mi o Borgina. - dodał, spoglądając na mnie.
- Savage i Aron. - odparłam.
- Dobra. - spojrzał na papiery. - A! Musisz coś dla mnie zrobić. Nie wiem jak, ale masz zdobyć informacje o ludziach, którzy są zamknięci w lochach Ministerstwa.
- Co? Już łatwiej jest dostać informacje o czarownicach i czarodziejach zamkniętych w Azkabanie!
- Mam tego świadomość Tonks! Już je zdobyłem. - stwierdził. - Słuchaj osoby zamknięte w lochach pilnuje śmierciożerca i dementorzy. Czasami przybywa tam Czarny Pan, jednak tylko wtedy, gdy zamykają kogoś nowego. A z moich źródeł wynika, że od dłuższego czasu nie ma nikogo nowego. Musisz być ostrożna i nie dać się przechytrzyć. Jestem pewny, że te wszystkie informacje o tych ludziach zna śmierciożerca, który ich pilnuje. Ale nie będzie takie łatwe wyciągnięcie ich, więc musisz...
- Znaleźć papiery. - wtrąciłam się. - Jestem tego świadoma. Do Widzenia, ministrze! - wyszłam z jego gabinetu.
To dla niego aż tak ważne? Sam nie może ich zdobyć, więc wysyła kogoś innego!
Dotknęłam swojego brzucha. Poczułam jak Tedd porusza się w nim. Jakby zapewniał mnie, że będzie w porządku.
Zjechałam windą na hol główny i szybkim krokiem podeszłam do schodów. Rozejrzałam się, by upewnić się, że nikt nie zwraca na mnie szczególnej uwagi, po czym zaczęłam schodzić w dół.
Wyczarowanie patronusa zdradziło by mnie, jednak jeśli tego nie zrobię...
- Expecto Patronum! - wyszeptałam, a z końca mojej różdżki wyleciała srebrna smuga, zamieniając się w pięknego wilka.
Gdy tylko obeszłam dementorów, którzy o dziwo znajdowali się tylko przy wejściu, upewniając się, że mi nie zagrożą schowałam różdżkę do rękawa. Lochy w Ministerstwie ciągnęły się długimi korytarzami. Jeśli tym razem również natrafię na śmierciożerce może nie skończyć się to zaciekawie.
Szłam wzdłuż korytarza mijając zamkniętych w pomieszczeniach ludzi. Gdy tylko usłyszeli odgłos moich kroków jedni błagali, żeby ich ocalić, inni żeby ocalić ich bliskich, a kolejni, żeby ich po prostu wykończyć. Moje nogi chwiały się... Błagania, płacze tych ludzi... Niewinnych ludzi... Były czymś okropnym. Ale najgorsza była bezsilność. Nie mogę im pomóc, pomimo, że tak bardzo tego pragnę.
- Młoda damo... - usłyszałam stary, zmęczony głos. - Mój wnuk... Proszę ochroń go... - zatrzymałam się. - Jego matka nie żyje od bardzo dawno, natomiast ojciec zginął kilka tygodni po odrodzeniu Sama-Wiesz-Kogo. To ja się nim opiekowałem od tamtej pory, ale żeby go chronić musiałem się poddać... - zaczął płakać. - Lee... Nazywa się Lee Jordan, ukończył już Hogwart. Jest jeszcze taki młody... - płakał. - Kazałem mu się ukrywać, ale młoda damo...
- Nic mu nie jest. - wtrąciłam wzruszona. - Znam pańskiego wnuka i utrzymuje z nim kontakt. - uśmiechnęłam się słabo. - Ma się świetnie. Razem z przyjaciółmi prowadzą stację radiową, gdzie zachęca innych do walki z Sam-Wiesz-Kim. Jest bardzo odważny. Proszę się o niego nie martwić. - przybliżyłam się do niegi i dotknęłam jego ręki, którą trzymał się krat. - Niech pan będzie silny dla niego. Już za niedługo wojna się skończy. My o to walczymy... Walczymy o wolność. - puściłam jego rękę, odsunęłam się kawałek i zaczęłam mówić głośniej. - Wtedy przed Nim uchroniło nas dziecko... Harry Potter... Dziecko, które przeżyło... Teraz dzięki naszej pomocy zrobi to ponownie. Uratuje nas... Ocali świat nie tylko czarodzieji, ale również mugoli. Ja w to wierzę! I Wy również powinniście... - przetarłam łzę. - Jeśli nie macie odwagi by zaufać mi... To zaufajcie Dumbledore'owi, bo to jego słowa. On wierzy w Harry'ego... - rozejrzałam się wokół. - Zarówno pan... - spojrzałam na dziadka Lee Jordana. - Tak samo i reszta musicie być silni dla tych, którzy żyją, dla swoich bliskich, znajomych... Ta siła pomoże Wam zwyciężyć. - uśmiechnęłam się słabo.
Usłyszałam głośniejszy płacz i po chwili oklaski. Nie jestem kimś komu powinni bić brawa...
- Razem ze swoimi przyjaciółmi zrobimy wszystko, żeby Wam pomóc, ale musicie przetrwać to co na Was jeszcze czeka. To nie jest koniec cierpień, ale też nie ich początek. - powiedziałam po czym powoli ruszyłam przed siebie. - Jestem teraz tu po to, żeby uczynić by te cierpienie trwało krócej... Musicie tylko jeszcze trochę poczekać. - poleciała mi łza.
- Dziękujemy! - słyszałam szum.
Jednak głos starca był dużo donośniejszy, a teraz już szczęśliwszy.
- Słyszeliście? Mój wnuk... On żyje i robi co w jego mocy by pomóc w zakończeniu wojny. Jest taki odważny... - mówił.
Muszę o tym zapomnieć. Teraz Tonks skup się na wypełnieniu zadania od ministra. Już minęło trochę czasu, ale nie jest on stracony...
Gdzie mogą być dokumenty? Zresztą po co mu one? Szłam korytarzami mijając coraz to więcej ludzi, jednak po jakimś czasie zaczęło ich być coraz mniej. To dobrze... Ale w takim razie ma sens pójście dalej?
Zatrzymałam się.
Nie spotkałam jeszcze śmierciożercy, ani nie znalazłam niczego gdzie mogły by się znajdować dokumenty. Ale muszę chociaż spróbować...
Ruszyłam dalej. Po 10 minutach zobaczyłam, że lochy się kończą. Na końcu była pusta ściana.
- Dissendium! - w ścianie ukazały się drzwi.
Podeszłam do nich z wyciągniętą różdżką i otworzyłam je. Przygotowana na zaatakowanie wroga weszłam do środka, jednak nikogo tu nie było. Pomieszczenie było oświetlone tak samo jak korytarz, co dawało pomarańczowy efekt na ścianach i starych meblach. Po lewej stronie były zniszczone półki, a na nich kilkadziesiąt zakurzonych książek. Na przeciwko drzwi stało biurko, a na nim sterty pergaminów. Prawa ściana była zajęta przez wycinki gazet i różne artykuły. Ruszyłam w stronę biurka i zaczęłam je przeszukiwać. Nie znalazłam tu nic pożytecznego, więc podeszłam do półek z książkami.
- Chłoszczyść! - różdżka wciągnęła z książek cały kurz.
Zaczęłam je przeglądać. Były stare i zniszczone, niektóre tak bardzo, że nie szło odczytać ich tytułu.
Jednak w nich również nic nie znalazłam. Rozejrzałam się ponownie po pomieszczeniu i podeszłam do ściany z wycinkami z gazet.
Były na nich artykuły o Voldemorcie i śmierciożercach. Zdjęcia, opisy... Wszystko co do teraz można było znaleźć w "Proroku".
- Zapewne tego szukasz. - na te słowa szybko odwróciłam się w stronę drzwi.
Stał w nich ten sam mężczyzna co ostatnio, gdy weszłam do lochów. Patrzyłam na niego z wyciągniętą różdżką. W jednej ręce miał gruby plik teczek, a w drugiej również trzymał różdżkę.
- Znowu się widzimy pani Lupin. - uśmiechnął się. - Zbyt dużo zmarnowałaś czasu na pogaduszki z tymi ofiarami losu... Zdążyłem się dowiedzieć, czego szukasz tym razem. - powiedział.
Więc od poczatku wiedział, że tu jestem... Byłam bardzo nie ostrożna!
- Ostatnim razem dałem Ci ostrzeżenie. Niestety dla Ciebie... Ja dotrzymuje słowa. - dodał.
- Wydajesz się być taki mądry, ale czy Ty również nie zmarnowałeś swojego cennego czasu? - musiałam zareagować.
- Więc potrafisz mówić? - zarechotał.
- Wcześniej nie dałeś mi dojść do słowa, a nie lubię przerywać innym. - grałam na zwłokę.

W Blasku Patronusa II || Remadora ||Where stories live. Discover now