Narodziny!

1.1K 72 39
                                    

Od ostatniego wydarzenia nie byłam wzywana do pracy przez Scrimgoura. Dzisiaj razem z Remusem udałam się do Nory na obiad.
- Witam wszystkich! - z kominka wyszedł Albus Dumbledore.
- Dzień dobry, Albusie. Co Cię tu sprowadza? - odezwała się Molly.
- Nie chcę Wam przeszkadzać. Przyszedłem porozmawiać z Nimfadorą. - spojrzał na mnie.
- Tylko nie Nimfadoro! - wstałam zarówno zdziwiona jego obecnością jak i oburzona tym jak mnie nazwał.
- Może powdychamy trochę świeżego powietrza? - zaproponował starzec.
- Z chęcią. - ruszyłam w stronę wyjścia.
Po chwili z Nory wyszedł Albus.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Nie będziesz już pracować dla Ministra Magii. - zaczął. - Twoje poświęcenie wiele dla Nas znaczyło i nadal znaczy. Bardzo Ci za to dziękuje.
- To tylko jedna z kolejnych misji do wykonania przez członka Zakonu. - stwierdziłam.
- Mimo wszystko bardzo nam to pomogło. Od teraz masz rok przerwy. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży. - spojrzał na mój brzuch. - Kiedy?
- Już nie długo. - dotknęłam Tedda. - Jeszcze w tym miesiącu. - uśmiechnęłam się.
- Bardzo dobrze się trzymasz. A teraz wybacz, ale muszę wracać.
- Może zostaniesz na obiedzie?
- Czas ucieka. Niestety... Następnym razem. - uśmiechnął się i w jednej chwili aportował.
Weszłam do środka i zasiadłam do stołu.
- O co chodziło? - zapytał Bill.
- Dostałam wolne. Już nie pracuję dla Ministra.
- To dobrze. - złapał mnie za rękę Remus.
- Należy Ci się. - odezwała się Molly.

• • •

Następne dwa tygodnie minęły w spokoju. Remus co drugi dzień wychodził, żeby wykonać misję dla Zakonu. W tym czasie odwiedzałam Norę.
Czuję w kościach, że zbliża się coś nie dobrego. Gdy siedziałam w Norze rzadko spotykałam kogoś innego oprócz Molly.
Co raz więcej spraw jest do załatwienia. Inni narażają swoje życie, a ja odpoczywam... To nie jest w porządku.
Wszystko o czym myślałam nagle przestało mnie interesować. Poczułam straszny ból... Ból w brzuchu. Nie potrafiłam zawołać Remusa, jednak On właśnie wszedł do sypialni.
- Podać Ci co... Dora!?

• • •

Gdy tylko wróciła mi świadomość zaczęłam płakać. Trzymałam w rękach... Przytulonego do siebie syna. Cały ból jaki mnie przeszywał w jednej chwili przeszedł.
Leżałam w sali w szpitalu św. Munga. Jednak jak tu trafiłam? Gdy tylko poczułam, że to już czas na przyjście na świat dziecka, przez ból jaki poczułam straciłam kompletnie świadomość. Sam poród ciężko mi opisać.
Dałam radę, bo osoba, którą kocham najbardziej na świecie była przy mnie.
Spojrzałam z łzami w oczach na Remusa.
- Nie odziedziczył po mnie likantropi. - powiedział uśmiechając się od ucha do ucha. - Spójrz... - wskazał na Teddiego.
- Ma niebieskie włosy! - zaczęłam się śmiać przez łzy.
- Jestem z Ciebie taki dumny. - pocałował mnie czule. - Jesteście dla mnie najważniejsi.
- Mógłbyś? - wskazałam na niego i na syna.
Mój mąż delikatnie się przybliżył i wziął Tedda na ręce. Przyjżał się jego twarzy i niebieskim włosom. Po czym pocałował go czoło i przytulił do siebie. Pomimo zmęczenia widocznego na jego twarzy, widziałam również radość, szczęście.
- Dziękuje... - uśmiechnął się. - Mam wielkie szczęście, że Cię spotkałem.
- Ahh! Co z Molly i resztą? - przypomniałam sobie.
- Wysłałem już sowę. - odparł po czym podeszła do niego pielęgniarka i wzięła na badania Tedda.
- A co z Harrym?
- Ostatnio się z nim kontaktowałem, jednak teraz nie mam takiej możliwości. Zgodził się zostać chrzestnym, więc gdy tylko będę mógł to poinformuje go o narodzinach naszego syna. - odparł.
- W porządku. - poczułam się zmęczona i zaczęłan ziewać.
- Odpocznij. Należy Ci się. - dotknął wargami mojego czoła, usiadł bliżej mnie i złapał za rękę.
- Mhm. - wymamrotałam i zamknęłam oczy myśląc o dziecku.

•   •   •

Czas mijał nie ubłaganie. Opieka nad Teddem była trudna, jednak bardzo wspierał mnie w tym Remus. Wiele to dla mnie znaczyło. Dzięki niemu mogłam pospać trochę dłużej i odpocząć. Jednak gdy wyruszał na misje... To był dla mnie najgorszy czas. Zresztą nie tylko dla mnie. Wojna zbliżała się wielkimi krokami. Strach przed stratą bliskich był coraz większy. Strach przed niewiadomym zmusza mnie do nocowania u mamy, gdy tylko Remus wyrusza na misje. Bardzo mi pomaga. Wiele jej zawdzięczam... Zresztą Tedd chyba bardziej ją uwielbia ode mnie. Za każdym razem, gdy widzi babcię jego kolor włosów zmienia się na purpurowy.
Jest metamorfomagiem tak samo jak ja. Mój mąż jest dzięki temu dużo spokojniejszy i szczęśliwszy. Ale jestem pewna, że nawet gdyby likantropia była dziedziczna to Remus pokochał by go równie mocno jak ja.
Szczęśliwa położyłam Tedda do łóżeczka.
- Nareszcie zasnął. - rzucił się na kanapę Remus.
- Na brodę Merlina... Nie mam pojęcia skąd On bierze tyle energii. - usiadłam obok niego.
Wilkołak objął mnie ręką i przytulił do siebie.
- Ja tam się zastanawiam skąd u takiego dziecka tyle magicznej mocy. - uśmiechnął się pod nosem.
- Chodzi Ci o nie wytłumaczalne zniknięcie jego obiadku ze stołu? Czy może o jego zdolności? - zaśmiałam się. - Jakby nie świadomość, że jest metamorfomagiem to nie poznała bym go w tych włosach.
- Bardziej chodziło mi o tą jego wrodzoną złośliwość. - stwierdził uśmiechnięty. - Gdy tylko chciałem umyć jego butelkę w zlewie, cała woda zamiast w kranie, wylądowała na mnie. - oboje się śmialiśmy.
- Mama mówi, że jest rozbrajający, gdy podczas zabawy pod wpływem szczęścia nie tyle co zmienia mu się kolor włosów, ale również nos.
- Nos?
- Zwierzątek, które pokazuje mu mama...
- Skądś to kojarze! - przyjrzał się mi.
Oboje przypomnieliśmy sobie chwile, gdy siedzieliśmy w Kwaterze Głównej i pokazywałam dziewczyną na czym mniej więcej polegają moje zdolności.
- Więc widziałeś?
- Wszystko. - pocałował mnie w skroń.
- Ale, że dziecko potrafi takie rzeczy? - dodał po chwili.
- W przyszłości zostanie potężnym czarodziejem. - na samą myśl byłam rozpromieniona.
- Zostanie odważnym Gryfonem. - rozmarzył się Remus.
- Lepiej, żeby nie został niezdarnym Puchonem. - rozbawiło mnie to.
- Hmm... Tedd Lupin sprawiedliwy Puchon. - machał rękami.

W Blasku Patronusa II || Remadora ||Where stories live. Discover now