Rozdział 53: Weasley na miotle czy w koronie?

5.1K 480 77
                                    

Minął październik, a z nim wyjące wiatry i ulewne deszcze, nadszedł listopad, zimny jak oblodzone żelazo. Niebo i sklepienie Wielkiej Sali zrobiły się bladoszare, góry wokół Hogwartu pokryły się czapami śniegu, a temperatura w zamku tak opadła, że wielu uczniów nosiło między lekcjami wełniane rękawiczki w barwach domu.

W dniu pierwszego meczu quidditcha z rana powitał ją mroźny poranek. Jully już kilka dni przed meczem zorientowała się, że to będzie ciekawe starcie. Żaden z opiekunów domu, bo ani profesor McGonagall ani profesor Snape nie chcieli by ich drużyna przegrała. Niemal zabijali się o rezerwacje boiska. Trafiła się nawet sytuacja gdzie Spinnet- jedna ze ścigających Gryffindoru trafiła do Skrzydła Szpitalnego, bo brwi urosły jej tak bardzo, że nic zza nich nie widziała. Profesor Snape nie chciał wysłuchać czternastu naocznych świadków, w tym Jully i twierdził, że dziewczyna sama musiała rzucić na siebie Zaklęcie Bujnego Owłosienia. Wszyscy, którzy jednak to widzieli z ręką na sercu mogli powiedzieć, że zrobił to Bletchley- obrońca Slytherinu.

Nasłuchała się też trochę na spotkaniach Gwardii Dumbledore'a gdzie głównie rozmawiała z Longbottomem. Wood, który był kapitanem drużyny Gryffonów skończył naukę i trzeba było znaleźć na jego miejsce nowego obrońcę, no i przecież na jego stanowisko wkroczył Weasley. Widziała z jednego z okien szkoły jak bronił i była pewna, że rudy sobie poradzi, ale wchodząc do Wielkiej Sali nie była już taka pewna. Chłopak był blady i zielony na zmianę, zdawał się kulić za każdym razem, kiedy któryś ze ślizgonow krzyczał coś wrednego w jego stronę.

Kiedy Jully usiadła przy stole od razu dostrzegła dziwne plakietki, srebrne ze złotą koroną przypięte do szat ślizgonów, wszyscy niemal szeptali między sobą chichocząc i pokazując sobie nawzajem Weasleya. Coś było na nich napisane, ale nie mogła odczytać tego, bo najbliżej niej siedzące osoby zaraz pozakrywały je zielono- srebrnymi szalikami. Nie wróżyło ot niczego dobrego.

Zaraz jednak uwaga ślizgonów przeniosła się na nią. Nie ukrywała, że nie kibicuje Slytherinowi i że całym sercem jest za Gryffindorem. Założyła ciemno czerwoną kurtkę i czerwony sweter, a na policzkach miała pociągnięte farbą dwie kreski w barwach domu Godryka.

Kiedy wszyscy podnosili się z miejsc Jully dostrzegła wyraźny napis na plakietce jednej z ślizgonek.

WEASLEY NASZYM KRÓLEM

-No... To chyba... Tak... Co te wstrętne robaki znów wymyśliły?- jej wzrok padł na Mlafoya, który jak zwykle najgłośniej kpił z rudego.

W drzwiach natknęła się na Longbottoma, który zaproponował jej czerwoną rozetkę, którą z chęcią wpięła w materiał swetra. Po drodze na boisko natknęli się na Lovegood, która na głowie miała kapelusz w kształcie naturalnej wielkości lwiego łba.

-Kibicuje Gryffonom. –oznajmiła wskazując na kapelusz i uśmiechnęła się do nich.-Zobaczcie co on robi...

Podniosła rękę i stuknęła różdżką w swoje nakrycie głowy, na co lew rozwarł paszczę i ryknął tak prawdziwie, że od razu tłum ich otaczający odskoczył wystraszony.

-Ale czad!- krzyknęła uradowana Jully podskakując jak pięciolatka.-Sama to zrobiłaś?

-Chciałam, żeby pożerał węża, bo to godło ślizgonów, czyli też twoje...-zawahała się jakby spodziewała się, że powie coś niemiłego.-Ale zabrakło mi czasu.

Jully wyjątkowo wepchnęła się do sektora Gryffindoru, do którego zaciągnęła też Lovegood i stanęła między nią, a Longbottomem i Granger.

-Ale będzie rzeźnia!- powiedziała zacierając ręce i po chwili wyciągnęła swoją małą lornetkę z kieszeni kurtki.

Kiedy tylko zawodnicy obu drużyn pojawili się na boisku tłum ryknął, a od sektora ślizgonów słychać było coś nawet na kształt śpiewu, ale ogłuszona rykiem lwa Lovegood, nie usłyszała nawet słowa. Pani profesor Hooch spotkała się na środku boiska z kapitanami, którzy uścisnęli sobie ręce. Montague wyglądał jakby chciał zmiażdżyć Johnson dłoń, ale dziewczyna nawet się nie skrzywiła.

Szlama W SlytherinieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz