*7* ( Hiszpania)

387 57 20
                                    

P.O.V. Sophia.

Siedząc na ziemi, nadal było mi zimno. Tylko trochę Jeff mnie ogrzewał. Byłam mu wdzięczna za ratunek... To było miłe. Inne. Nie myślałam, że się poświęci dla mnie i wskoczy do tej wody. Był dość nienaturalnie sympatyczny w stosunku do mnie.

- Gdzie reszta? - spytał czarnowłosy.

- Nie ma ich - Głos Bożydara był napięty, chciałam coś powiedzieć ale zamiast słów wydobył się ze mnie kaszel.

- Trzeba nam lekarza - oznajmił Killer.

- Ja się mało na tym znam - odparł Polak.

- eh - Morderca dostał od Demona swoją bluzę, którą ubrał na moje mokre ubrania.

- ona też będzie mokra... - powiedziałam cicho.

- Trudno, ale tobie będzie cieplej - uśmiechnął się... I ten uśmiech wycięty wydawał mi się jeszcze bardziej Creepy. Widziałam jego białe zęby, wszystkie zęby...

- A tobie? - zakaszlnęłam.

- Ty potrzebujesz jej bardziej.

Zamilkłam. Bolało mnie gardło. Na pewno będę chora.
///

Cichy śpiew ptaków idealnie uzupełniał promienie słońca.

- Chodźcie znalazłem jakby schronienie dla nas - uśmiechnął się lekko brunet.

- Schronienie? Ale wiesz, że wolę przy ludziach nie być? - odparł Czarnowłosy.

- Ależ to czemu? - zaśmiał się demon - Przecież oni nie gryzą... Chyba.

- Po prostu wiem, że jak kogoś zobaczę to go zabiję - uśmiechnął się Jeff, wyciągając z kieszeni spodni, nóż.

- Jebać to. Zabijesz czy nie lepiej chyba siedzieć w ciepełku niż na dworze.

- Eh... I tak kogoś zabiję { dam dam dam }

Patrzyłam w ciszy jak spokojnie rozmawiają o takich rzeczach...Chyba naprawdę wypadłam z drogi mordercy... Chociaż... Pewnie jak kogoś zabiję to wróci mi chęć mordu. Ciekawie będzie, tym bardziej, że mam niby jakieś moce, niby jestem demonem... Przy okazji może będę sławna w Europie i Azji!

Zawiał lekki wiatr. Zimno mnie się zrobiło... a jestem już sucha.

Na niebie pojawiły się chmury.

- Dobra lecimy, bo nie ma sensu tu siedzieć - Powiedział głośniej Bożydar. Wstałam na chwiejnych nogach i chwyciłam się pierwszego lepszego drzewa obok mnie.

- Wszystko ok? - spytał Jeff. Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową na "tak". Potrząsnęłam głową i wycisnęłam resztkę wody z włosów... Powinnam je ściąć, chociażby trochę.

- To nie daleko, damy radę... - Uśmiechnął się biało oki.

- Komu w drogę temu w czas... - kichnęłam.

- Na zdrowie - zaczęłam się śmiać razem z  demonem.

- Bardzo śmieszne - skomentował Jeff z  miną ,,Co za zjeby"

Szliśmy powoli, przez drzewa. Pośród drzew było o dziwo cieplej... Idąc przez las napotkaliśmy ciało Hiszpańskiego Ofendermana  i jego kompanów... Mam złe wspomnienia z tym miejscem...

Szliśmy dalej. Po chwili za drzew widać było jakby małe miasteczko. Nie było go tu wcześniej... Przecież tedy szłam...

-To już nie daleko - oznajmił Polak.

-No mam nadzieję - syknął czarnowłosy lekko zirytowany ciągłymi podknięciami się o wyrastające z ziemi korzenie drzew.

-Spokojnie - zaśmiałam się.

- Ależ ja jestem spokojny - syknął w moją stronę.

- Tak, kurwa, jak oaza spokoju... - skomentował Bożydar i mogę się założyć, że przewrócił oczami.

- No i dobrze - Killer skrzyżował ręce na piersi jak jakieś dziecko z autyzmem co nie dostało spinnera.  (nie obrażam dzieci z autyzmem )

- Jezuuu ... - Polak widocznie się wkurzył.

- Gdzie Paul?? - zaśmiałam się.

-Jaki Paul? - Demon zatrzymał się i spojrzał na mnie.

- Nie znasz?! Przecież to Jezus! Z The Walking Dead! Nie mów mi, że go nie znasz... - spojrzałam na niego pytająco. Był biały jak kartka, chyba się boi mi powiedzieć, że go nie zna.

- Znam, znam. Kto by go nie znał... - uśmiechnął się krzywo, udawany uśmiech.

- Pff- skomentował skomentował Jeff - idziemy czy nie? - Na jego twarzy znowu był niesmak.

Nastała cisza. Byliśmy przed wejściem do miasta. Ludzie żywo chodzili na ulicy. Jedni sprzedawali jakieś sery, warzywa, owoce inni szli z bydłem na pobliskie pole. Zwróciłam uwagę na stragan z przyprawami, cały kolorowy, pięknie pachnący. Stało przy nim mnóstwo dzieci. Przy nich była kobieta, która dawała im cukierki.

Wrzące rozmowy były wszędzie, w każdym miejscu. Ludzie rozmawiali w różnych nastrojach, jedni krzyczeli, drudzy śmiali się... Najgorsze było to, że nic nie rozumiałam z ich słów...

- panecillos calientes! Sólo yo! { Gorące bułeczki! Tylko u mnie! } - Krzyczał jakieś dziwne słowa mężczyzna stojący obok mnie. Miał na szyi zawieszony koszyk z parującym pieczywem, które cudownie pachniało. Zaburczało mi w brzuchu.

Zatrzymałam się na chwilę, by pooglądać teatrzyk lalek, który wystawiał jakiś dziadek. Dzieci się tak bardzo cieszyły... Były radosne, uśmiechnięte... Ogólnie ludzie tutaj wydawali się szczęśliwi, bez zmartwień.

Z uśmiechem na twarzy odwróciłam się, nie było za mną ani Jeffa, ani Bożydara... Jedynie wielki, gwarny, szybko poruszający się tłum ludzi... Powstała mi gula w gardle... przecież... Nie mogłam się zgubić .





/////////

No hejo... więc, wrzucam rozdział i będę powoli pisać. Moim celem nr.1 jest poprawianie błędów i spójności logiki w pierwszych książkach, dlatego proszę was, czekajcie na spokojnie, albo przeczytajcie od nowa wszystko xD Dziękuję za wszystkie te gwiazdki, motywują. Wiem, że to co teraz powiem to będzie żulenie, ale co m i tam i tak zrobią to tylko ci, którzy chcą... Jak będziecie od nowa czytać lub coś nowego u mnie to, proszę, dawajcie gwiazdki xD

Żegnam was żelusie na ten czas, idę pisać chociaż kawałek kolejnego rozdziału xDDDD

I Must Find You // Shadown [3](zawieszona)Where stories live. Discover now