ROZDZIAŁ 1

16.5K 775 318
                                    

2. POLANA I SPOTKANIE MATE

Wczoraj wieczorem przyjechałam do rodzinnego domu mojego ojca. Dziadkowie byli zaskoczeni moim nagłym pojawieniem się, ponieważ miałam przyjechać dopiero za dwa tygodnie, lecz to zupełnie im nie przeszkodziło w planach.

Przebywam w swoim wakacyjnym pokoju od wczoraj. Patrzę na duże okno, widzę z niego podwórko i zwierzęta tam chodzące, są to przeważnie kury, jednak są też gołębie i kaczki. Obok okna stoi duża szafa a zaraz obok schody prowadzące na dół, pokój został przerobiony ze starego strychu trzy lata temu.

Wracam myślami do wczorajszego dnia. Mama nawet się ze mną nie pożegnała, ponieważ odsypiała noc spędzoną ze swoim chłopakiem. Kiedy robiłam śniadanie, w między czasie popijając kawę do kuchni wszedł nie kto inny jak Cedric, w samych bokserkach. Obrzydził mnie jego widok. Blady do tego płaski jak deska. Uśmiechał się jak debil i zaczął buszować w szafkach. Nie odezwałam się słowem dopóki nie ruszył kubka. Starego wyszczerbionego na rantach kubka z połową ucha. Należał do mojego taty. Tak do głupie czuć sentyment do kubka, w którym pił mój ojciec przed śmiercią, ale to nie wiele co mi po nim pozostało, prócz zdjęć nie mam już prawie nic. Wyrwałam mu go z ręki i powiedziałam, aby się nie panoszył, bo jest tu tylko gościem. Schowałam przedmiot do jednego z pudeł w korytarzu i tym oto sposobem pojechał ze mną do dziadków. Wiem, że to głupie, ale to jednak jest coś co mi o nim przypomina.

Zwlekam się z łóżka i rozprostowuję zastałe kości. Wyciągam z torby podróżnej czarne bawełniane spodenki i pomarańczową koszulkę. Po szybkim przebraniu się zakładam wygodne buty i zbiegam na śniadanie. Na całym parterze czuć zapach naleśników mojej babci, do ust na samą myśl o nich napływa ślina. Najlepsze są z jagodami, albo marmoladą... Mama nigdy ich mi nie robi. Twierdzi, że jest to strata cennego czasu na takie bzdety jak naleśniki. Jednak doceniam to, że robiła je w moje urodziny to jednak jest coś na co warto bardzo długo czekać.

- Dzień dobry, babciu – mówię, widząc jak starsza kobieta nakłada naleśniki na talerz. – Gdzie jest dziadek?

- Pojechał do sklepu – wzdycha siwowłosa. – Jedz naleśniki. Twoje ulubione.

Po szybkim uwinięciu się z jedzeniem, biorę książkę i koc. Mam zamiar wybrać się na polanę z moich koszmarów. Za dnia nie jest wcale tak straszna jak w nocy, chociaż nie zawsze taka jest. Na schodach przed domem wyleguje się pies moich dziadków, Basta. Jest to stary owczarek niemiecki. Podniósł swój łeb z łap, popatrzył na mnie swoimi brązowymi oczami i wstał. Pogłaskałam go po łbie.

Pies wiedział, że wybieram się do lasu, a on razem ze mną. Ruszyłam dróżką przez podwórko w stronę furtki. Sprawnie przechodzimy po miedzy między łąką a polem po miedzy, Basta metr przede mną, jakby mnie tam prowadził. Przechodzimy po kładce nad rowem i już jesteśmy w lesie, który z każdym kolejnym krokiem jest coraz bardziej gęsty. Kiedy już się myśli, że jest się przy ścianie z gałęzi nie do przebycia, zupełnie jakby las cię od tamtego miejsca odciągał, kazał ci odejść i nie wracać. Twoim oczom pokazuje się ścieżka zaraz przy tej gęstwinie, pies już po niej stąpa bezszelestnie. Jakieś dwadzieścia metrów dalej jest wyrąbane przejście.

Znajdujemy się na otwartej przestrzeni. Łąka ma około dwudziestu metrów średnicy. Czemu średnicy? Ponieważ jest wielkim okręgiem w lesie. Nikt nie wie czemu.

Rozkładam się w cieniu drzew, a Basta przechadza się po niej i wącha. Pewnie czuje zapachy zwierząt, które pojawiły się tutaj nocą.

Układam się w wygodnej dla mnie pozycji i zaczynam czytać książkę „Dotyk. Gwen Frost". Jest to książka, która jest związana z mitologią, coś jak Percy Jackson, ale o wiele lepsza, moim zdaniem.

WilkiWhere stories live. Discover now