#2Rozdział-Mike

954 57 4
                                    

Czytając kolejne strony starej księgi poczułam jak moje powieki stają się ciężkie, zerkając na zegarek zamknęłam lekturę.
-Trzecia w nocy,nawet Shakespeare mnie tak nie zaciekawił.- odparłam po cichu kładąc przedmiot na puchatym dywanie.
Wstając z podłogi poczułam jak strzelają mi kolana,czas odpocząć.
Odkrywając kraciastą kołdrę usłyszałam pukanie do drzwi co wryło mnie w osłupienie,jest trzecia w nocy.
-Tak?- zapytałam wciąż zdziwiona.
-Ej,czemu jeszcze nie śpisz?- zapytał zatroskany ojciec otwierając drewniane drzwi.
-Czytałam książkę i jakoś tak... straciłam poczucie czasu.- kontynuowałam ścielenie łóżka.
-Wyjeżdżam dziś,a dokładnie za godzinę.- oznajmił mężczyzna głębiej wchodząc do pokoju.
-Co,gdzie?Delegacja? Znowu?- zasypałam Tate pytaniami.
-Tak,szef dzwonił pół godziny temu,muszę zastąpić kolegę bo miał wypadek.- odparł przecierając zmęczone oczy.
-Mam nadzieje że to nic poważnego,długo cię nie będzie?- ponownie zapytałam.
-Myśle że tydzień do dwóch i wracam do ciebie,przelałem ci pieniądze.- poprawiając kołdre kontynuował.
-Okej,jedź bezpiecznie i napisz jak będziesz na miejscu.
-Jasne słońce,a ty śpij bo sama widzisz która godzina a jutro twój dzień.- uśmiechnął się serdecznie patrząc w stronę czarnego zegara.
-Jasne, kocham.-wyszeptałam kładąc głowę na stosie poduszek.
-Też.- również wyszeptał zamykając drzwi pokoju.

Do moich uszu dobiegł dźwięk mojego dzwonka telefonu,zaspana próbowałam dosięgnąć smartfona, lecz na marne.
Wysunęłam obie nogi zza ciepłą kołdrę i czując nieprzyjemny chłód już wiedziałam że to nie będzie dobry dzień.
-Halo?- zaspana wymamrałam do telefonu.
-Wszystkiego najlepszego ptaszyno! wstałaś dopiero prawda?- zapytał ojciec.
-Tak,właśnie wyciągnąłeś mnie siłą z łóżka.- próbowałam układać sensowne zdanie.
-Wybacz Rae,na blacie w kuchni masz co nie co od staruszka, miłego dnia słońce.- odparł przez słuchawkę mężczyzna.
-Dziękuje,niech twój też będzie udany.- odparłam ale chyba zapomniałam że spał jakieś dwie godziny i jest w pracy,na pewno nie będzie udany.

Kładąc czarny telefon na blat biurka spojrzałam na zegar ścienny,godzina dziewiąta.
-Sześć godzin snu to chyba wystaczajaco.- odparłam myśląc o wczorajszych wydarzeniach.
-Jestem wiedźmą?- zapytałam sama siebie szukając odpowiedzi.

Dzień rozpoczęłam jak zwykle od porządków,kartonowe pudło wraz z przedmiotami znajdującymi się w nim położyłam pod drewnianym biurkiem a ciężką księgę na nim.
Kraciastą kołdrę szybkim ruchem ułożyłam na łóżku na którym też ułożyłam starannie kolorowe poduszki.

Łapiąc za klamkę drzwi przypomniałam sobie o tym co mówił tata,a więc zbiegając ze schodów nie mogłam się doczekać co na mnie czeka w kuchni.
Na ostatnim schodku jednak poczułam coś niepokojącego,jakby obecność...znowu.
Jakiś człowiek śledzący mnie do domu,księga, czary i ta obecność.
Czuje że cos wisi w powietrzu.
Stąpając po białych panelach kuchni już widziałam co leży na blacie,to słuchawki.
Nie mogąc się doczekać dobiegłam do prezentu z bananem na twarzy.
-Oh tato wiedziałeś czego potrzebuje.- wyszeptałam łapiąc za czarne nauszne słuchawki.
Moje stare już zaczynały przerywać a że kupiłam je na wyprzedaży garażowej to wiadome że nie były najlepszej jakości.
Mimo że nigdy nie byliśmy bogaci i nie dostawałam codziennie upominków to na urodziny czy święta zawsze dostawałam miła niespodziankę.

Łapiąc za czarny okaz mojego zainteresowania usłyszałam hałas dobiegający z góry,nic mnie już chyba nie zaskoczy.
Biorąc do ręki przedmiot kierowałam się do mojego pokoju z którego dobiegał dźwięk.
Wchodząc po białych schodach i  trzymając się balustrady  wyglądałam na górę.
Po cichu podeszłam do drewnianych drzwi i złapałam za klamkę,cisza.
Jakby nic nigdy się tutaj nie stało, ignorując zdarzenie złapałam za klamke białej szafy.
Sterta poukładanych ubrań gapiła się na mnie,bez większego zainteresowania sięgnęłam po pierwsze lepsze ubrania.

-magicae nigrae remedium periculo.- czytałam uważnie każdy wers księgi wciąż nie rozumiejąc skąd znam ten język,i jaki to język.
Skrycie podejrzewałam że to łacina lecz nie byłam pewna,być może to język ojczysty miejsca z którego pochodzi ten obiekt.
Tyle pytań a tak mało odpowiedzi.
Ten rozdział opowiadał o czarnej magii jako lekarstwo na niebezpieczeństwo,jak bronić się przed wrogami zaklęciami i gestami.Być może pochodzę z tego miejsca,być może urodziłam się tam i jakimś cudem odziedziczyłam po kimś moce którymi władam od... wczoraj.
Jedynym problemem jest to że urodziłam się w Gotham a moim ojcem jest Johnny Cush,prawnik.
Kolejne pytania bez odpowiedzi.
-A mama?- wyszeptałam.
Może moja matka której nigdy nie udało mi się poznać pochodziła z jakiejś rodziny władającej magią a mój ojciec nawet o tym nie miał pojęcia.
Moja matka jest odpowiedzią której szukam.
Moje głębokie myślenie nad literaturą przerwał dzwonek do drzwi.
Wyrwana z przemyśleń pospiesznie zamknęłam księgę i odłożyłam ją na bok.
-Kogo niesie o tej godzinie?- zapytałam sama siebie.

Zbiegłam z drewnianych schodów trzymając się balustrady, słysząc kolejne dźwięki irytującego dzwonka przyspieszyłam kroku.
-Ide!- wykrzyczałam podchodząc do brązowych drzwi.
Łapiąc za klamkę i otwierając drzwi znieruchomiałam.
-Mike? Co ty tu robisz?!- zdziwiona zapytałam czarnowłosego chłopaka.
-Ciebie też miło widzieć Raven.- na jego twarzy pojawił się uroczy uśmiech.
-Amm przepraszam poprostu nikogo się nie spodziewałam.- odparłam pokazując ręką aby wszedł do środka.
-Widać.- spojrzał na moje dresowe spodenki i długą szara koszulkę z nadrukiem.
-Bardzo śmieszne.- odparłam krzyżując przedramiona.

Mike zdejmując buty chwiał się na boki co było prześmiesznym widokiem.Poznaliśmy się w pierwszej liceum kiedy przeprowadził się do Jump City,byłam jego pierwszą znajomą z klasy.
Od tamtej pory utrzymujemy koleżeńskie stosunki,czasem piszemy lub spotykamy się aby się pouczyć wspólnie do szkoły.
-Napijesz się czegoś?- zapytałam zamykając drzwi na klucz.
-Nie dzięki.- odparł a łańcuchy przy jego czarnych bojówkach brzęczały przy każdym stawianym kroku.
-Więc,co tam?- zapytałam siadając na krześle barowym.
-Wróciłem właśnie z pracy sezonowej i postanowiłem cię odwiedzić.- mówił a jego ręka sięgnęła do kieszeni spodni.-Tymbardziej że ktoś tu ma dzisiaj urodziny.- uśmiechnął się szeroko kładąc na czarny blat szare pudełko zdobione czarną kokardą.
-Mike,no co ty.- wyszeptałam.
-Nie no co ty tylko otwieraj,mam nadzieję że ci się spodoba.- jego uśmiech był coraz szerszy.
Sięgnęłam po szare pudełko nie kryjąc ciekawości.
Odkrywając wieczko w moich oczach pojawiły się małe świeczuszki.
-Oh Mike,nie musiałeś.- odparłam kierując wzrok na chłopaka.

W pudełku znajdował się przepiękny wisiorek,na metalowym starannie wykonanym łańcuszku znajdował się naturalny ametyst.
-Skąd widziałeś że to mój ulubiony kamień.- zapytałam biorąc do ręki przedmiot.
-Bo cię słucham.- odparł wstając z krzesła.
-Zapniesz?- zapytałam.
-Z przyjemnością.- chwycił za srebrny łańcuszek.-Pasuje do twoich włosów.- odparł opierając się o czarny blat.
-Dziękuje.- przytuliłam czarnowłosego.

............…....……......
Hejka Alienki 👽
Drugi rozdział za nami,mam nadzieję że się podobało 💜

Słowa - 1041

~Z poważaniem Satixx 🥀





•Fioletowy Kruk• {MŁODZI TYTANI}Where stories live. Discover now