Rozdział XLVI - Dane (James)

1.1K 99 28
                                    

Nie zważając na nic, zbiegłem po schodach słysząc przeraźliwe trzeszczenie niektórych stopni, po których stąpałem. Nie interesowało mnie, czy któryś z nich załamie się pod moim ciężarem. Czy może wiekowy sufit, runie mi zaraz na głowę. Cisza, która nastąpiła zaraz po wystrzale, nie zapowiadała niczego dobrego, przez co czułem rozrywający mnie od środka strach. Strach ? Uczucie niegdyś mi obce, teraz definiuje każdy mój dzień. Myśl o tym, że Suzan bądź Steve mogli zostać trafieni, przez to, że zbyt długo zwlekałem, tylko zachęca mnie do przyłożenia lufy do skroni. Bez nich nie dbał bym o to, co się ze mną stanie. Wybiegając z pomieszczenia, zatrzymałem się, nie mogąc uwierzyć w to co widzę. Suzan wypuszczając z ręki broń, ledwie trzymała się na nogach, stojąc przed wykrwawiającym się facetem. Idąc w ich stronę, widziałem malującą się na twarzy Rogers'a ulgę. Zapewne sam już zaczął wątpić w to, czy ta cała akcja z listem nie jest zwykłą zasadzką. Ostatnio coraz ciężej jest, odróżnić prawdę od kłamstwa.

- Suzan. - mówiąc to Steve rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, wchodząc do wnętrza samolotu. Wyglądało to na coś w stylu ,,Chyba musicie porozmawiać''. Poniekąd wyobrażam sobie co ona musi teraz czuć. A tym bardziej nie wyobrażam sobie, co mam jej powiedzieć w takiej sytuacji. Uczucia i troska, nigdy nie były moją mocną stroną. Czego nie trudno się domyślić. Opierając głowę o kolana, siedziała w milczeniu próbując opanować targające nią emocje. Stając tuż przed nią poczułem dziwne, a zarazem przyjemne mrowienie w brzuchu. Takie samo, jakie towarzyszyło mi podczas naszej pierwszej rozmowy. Jakby minęły wieki. 

- Wszystko będzie dobrze. - powiedziałem, brzmiąc jakby rozlała sok a nie zabiła człowieka. Na nic więcej cie nie stać Barnes ? Po tak długim czasie ? Będę musiał popracować nad tym, aby najpierw myśleć, a potem mówić. A niech to. Suzan słysząc to podniosła głowę i widząc mnie wstała gwałtownie po czym, przytuliła się do mnie.  Automatycznie odwzajemniłem uścisk, dopiero teraz czując jak bardzo mi tego brakowało. - To już koniec. Już nic ci nie grozi. - dodałem, biorąc ją na ręce.

- James, co ty robisz ? - słysząc jej lekko zachrypnięty głos, skierowałem wzrok w stronę wejścia do samolotu, gdzie Steve zajmował się wynoszeniem ciała, które wcześniej zapakował w czarny worek. Oplatając moją szyję rękami, spojrzała na mnie, kiedy nasze usta złączyły się w pocałunku. 

- Chyba już nigdy cię nie puszczę. - powiedziałem, słysząc jej cichy śmiech. Te miesiące oczekiwania były warte tego, aby znowu go usłyszeć. 

***

Siedząc oparty plecami o skrzynie na amunicję, znajdującą się we wnętrzu samolotu, przeglądałem dane znajdujące się w laptopie. Sporo zachodu kosztowało mnie, aby je zdobyć. I wygląda na to, że nie był to ślepy zaułek. Widząc Suzan śpiącą na jednym z miejsc dla pasażerów, już dawno nie odczuwałem takiego spokoju. Ulewa zaczynała się powoli uspokajać, a odkąd jakieś pół godziny temu Steve usiłował naprawić system łączności, tak siedzę bezczynnie próbując ustalić lokalizację pewnego laboratorium. Fakt, że Rogers wydaje się rozumieć działanie tego sprzętu, wprawia mnie w zdumienie. Jednak wiele się przez ten czas nauczył. Z drugiej strony nie chcę mu przeszkadzać, przypominając o nie podłączonej wtyczce z zasilaniem. Dam mu jeszcze trochę czasu. Jakby nie patrzeć, żyłem w tym świecie nie co dłużej od niego. I wole o tym nie myśleć. Widząc jak poirytowany blondyn zmierza w moim kierunku, zamknąłem laptopa odkładając go do plecaka i stając na nogi. 

- Bez nerwów, naprawisz to. - powiedziałem klepiąc go w ramię z lekkim uśmieszkiem i wychodząc za nim na zewnątrz, znów przybierając kamienny wyraz twarzy. - Co zrobiłeś z trupem ? 

- Zaniosłem je w bardziej ruchliwe miejsce. Resztą zajmą się kryminalni. Bez obaw. - odparł krzyżując ręce na piersi. - Dlaczego się nie odzywałeś ? Wiesz przecież, że bym cię nie wydał. Nie ufasz mi ?

- To nie tak. - mówiąc to spuściłem wzrok, szukając jak najmniej idiotycznego wytłumaczenia. - Jako mój najlepszy przyjaciel. A właściwie jedyny przyjaciel. Spodziewałem się, że Stark będzie trzymał cię pod ścisłym nadzorem. Więc wolałem nie przysparzać ci więcej problemów. W sumie to dziwi mnie, że udało ci się tu dotrzeć bez ,,ogona''. A z resztą, kiedy wszyscy myślą, że nie żyjesz, łatwiej jest seryjnemu mordercy funkcjonować. Wiedząc, że psy Hydry nie dyszą ci w kark.  

- Wiesz, że ci którzy cię lepiej znają, nie myślą o tobie w ten sposób. - przerywając mi odwrócił się patrząc na Suzan. 

- Nie ma sensu ukrywać tego co oczywiste. Już dawno przestałem przejmować się tym, co ludzie o mnie myślą. Ale wydaje mi się, że znalazłem sposób na pozbycie się programu Zimowego Żołnierza z mojej głowy. Wiem co zrobić aby już nikt nie przejął nade mną kontroli. I nie mówię, że będzie to łatwe. - widząc jego reakcję z pewnością mogłem stwierdzić, że były to słowa, które już od dawna chciał usłyszeć. 

- A więc jaki masz plan ? - powiedział przyglądając mi się w skupieniu. 

- Włamiemy się, do jednego z najbardziej strzeżonych miejsc w Nowym Jorku. 


Witam Was :) 

Darujcie, że tak długo ale nie miałam pomysłu na ten rozdział, no i tak jakoś wyszło no :/ Ale postaram się poprawić jee ^^ I w miarę jak to będzie możliwe, kolejny rozdział powinien pojawić się jeszcze w tym tygodniu. Tak więc do zobaczenia w kolejnym i dobrej nocy Wam życzę :3 


But... I knew Him - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz