Rozdział II - W potrzasku (James)

7.1K 336 7
                                    

*Popołudnie, obrzeża Nowego Jorku*

Minęło już parę tygodni, od wydarzeń nad Potomakiem. A ja wciąż zmieniam miejsce pobytu. Czuje, że jestem obserwowany. Wiem, że mnie obserwują. Ale i tak uciekam. Choć tak na prawdę, nie wiem już przed kim. 

Od ostatnich wydarzeń, wiele się pozmieniało. W tym moje dawne życie. Jeśli można było nazwać to życiem. Dla mnie, była to egzystencja pozbawiona sensu.  Nie wiem jak długo będę w stanie żyć w cieniu. Musiałem porzucić swój uniform i narzucić na siebie cienką kurtkę i czapkę z daszkiem, aby choć zgrywać pozory normalności. Jedyne co teraz mam przy sobie to nóż. Z którym się nie rozstaję. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, nie wiem co robić. Idąc ulicą mijam ludzi, spieszących się do pracy, do domów. Ile ja bym dał, aby mieć takie miejsce, które mógłbym nazwać domem. Gdzie mógł bym w spokoju przebywać, wiedząc że nie mam nikogo na karku. Jakie to nierealne. Złudne. Przemierzając ulicę w ciągłym napięciu, wciąż spoglądam za siebie. Robi się coraz ciemniej, wkrótce będę musiał gdzieś spędzić noc.

***

Słońce zdołało już zniknąć dobrą godzinę temu, a ja nadal błądzę po bezkresach nowojorskich ulic. Pomimo tego, że znam je doskonale, po raz pierwszy odkąd pamiętam, nie podążam nimi w konkretnym celu. Jakim zwykle była likwidacja ludzi, którzy narazili się moim zleceniodawcom. Muszę coś wymyślić. Nie mogę zbyt długo przebywać w jednym miejscu. 

Idąc aleją między budynkami, gdzie wokół można było tylko dostrzec porozrzucane gazety i kontenery na śmieci, usłyszałem kroki. A było je słychać, jakieś kilka metrów za mną.

Czyżby już mnie znaleźli? 

Kiedy się zatrzymałem, kroki ucichły. Jakby to wszystko, było po prostu złudzeniem. Może naprawdę nim było. W końcu, mam już za sobą kilka zarwanych nocy. Ale coś było nie tak.

Kiedy znów ruszyłem przed siebie, usłyszałem je ponownie. Ale tym razem, jakby były tuż za mną. Odwróciłem się nerwowo i w oddali spostrzegłem postać. Człowieka ubranego w czerń, wpatrującego się we mnie . Przez fakt, że światło prawie tu nie docierało, nie byłem w stanie zobaczyć jego twarzy. Ale wiadome jest, że przybył w jednym celu. Bo jak mogli by zapomnieć, o swojej tajnej, żywej broni. Cholera Hydra. Bez zastanowienia, powolnym ruchem sięgnąłem za pas, gdzie pod kurtką ukryłem nóż. Mimo tego postać, nadal stała w bezruchu. I wpatrując się we mnie, powoli krok za krokiem szła w moim kierunku. Byłem gotowy na najgorsze. Im bliżej była, tym bardziej wydawała mi się znajoma. Tak jak myślałem, teraz już wiem kim jest. Za mną była betonowa ściana, tak wiec ucieczka, nie wchodziła w grę. 

But... I knew Him - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz