Rozdział XLI - Brat (Suzan)

1.3K 104 8
                                    

* 4 dni później *

Siedząc na krawędzi łóżka, nerwowo obracałam telefon w dłoni. Czułam jak żołądek podchodził mi do gardła, powodując nieprzyjemne uczucie nieprzerwanego napięcia. Wstając podeszłam do okna widząc uliczny zgiełk i krzątających się po chodnikach ludzi. Siedzenie w jednym miejscu było teraz niezwykle uciążliwe zwłaszcza, że Steve miał zadzwonić godzinę temu. Odwracając się w kierunku łóżka leżała na nim spakowana torba, w której znajdowały się najpotrzebniejsze rzeczy takie jak dokumenty i ubrania. Stojąc zamyślona wpatrywałam się w jej czarny materiał zastanawiając się nad tym, czego jeszcze nie zabrałam. Słysząc huk wydobywający się z korytarza, mimowolnie podskoczyłam a serce waliło jak szalone. Słysząc zza drzwi znajomy głos odetchnęłam z ulgą łapiąc się za klatkę piersiową i uspokajając oddech.

- A niech to. - burknął blondyn, po czym rozległo się pukanie do drzwi. Nie zwlekając szybkim krokiem ruszyłam w ich kierunku. Otwierając je wpuściłam Steve'a do środka, po czym zamknąłem je ponownie przekręcając zamek. Mierząc go pytającym spojrzeniem, spostrzegłam ranę na jego skroni. - Potknąłem się. - dodał, wyprzedając moje pytanie.

- Dlaczego nie dzwoniłeś ?! Od godziny nie mogę usiedzieć na miejscu. - z zdenerwowaniem wyminęłam blondyna, wyglądając przez okno po czym udałam się do pokoju po torbę. To paranoiczne obserwowanie okolicy, chyba weszło mi już w nawyk. A co najlepsze, właśnie przed chwilą nagadałam Kapitanowi Ameryce. Wracając do Steve'a rzuciłam torbę na blat kuchenny, po czym oparłam się o jego krawędź.

- Wybacz, że musiałaś czekać. Były drobne... komplikacje. - Kapitan trzymając się za ramię skrzywił się w grymasie bólu, po czym opuszczając dłoń, zauważyłam że jest ona we krwi. Przerażona odwróciłam się w stronę wiszącej szafki znajdującej się nad blatem, po czym wyciągnęłam z niej apteczkę. - Spokojnie to tylko draśnięcie.

- Co się stało ? - podchodząc do niego, odsunęłam krzesło. - Usiądź, muszę to oczyścić. - nie protestując ściągnął brązową kurtkę, po czym usiadł będąc tylko w białym pokrwawionym T-shirt'cie. Wyglądał jakby wszystko w około zaczynało go przerastać, a on sam znalazł się w jakiejś pętli bez możliwości wyjścia. Delikatnie unosząc rękaw dostałam się do rany, po czym przeszłam do jej zdezynfekowania. 

- Ostatnie trzy dni spędziłem w siedzibie Avengers, Tony wpadł na pomysł poprawiania relacji między bohaterami. Trochę dziwne, że inicjatywa w tej sprawie wyszła z jego strony. Ale wydaje mi się, że chodziło mu tylko i wyłącznie o to by mieć nas na oku. Clint też nie był przekonany, do tej jego nagłej zmiany. Nie chciałem pogarszać sprawy, wiec przemilczałem to. - mówiąc to syknął, ale w ostateczności powstrzymał się przed okazaniem słabości, kiedy wbiłam mu igłę chcąc zszyć ranę, która wcale nie był taka płytka. - Stark nie zaufa żadnemu z nas.

- Chciałeś ratować przyjaciela. Nie wiem dlaczego tak trudno mu to zrozumieć. Jestem prawie pewna, że na twoim miejscu zrobił by to samo.  - odparłam, kończąc ostatni szew. - Tylko kto cie tak urządził ? 

- Sam chciałbym to wiedzieć. Z pomocą Hawkeye'a, udało mi się załatwić quinjet'a. Czeka na nas za miastem, więc pozostaje nam tylko dotrzeć tam niezauważonym. - opuszczając głowę, zmierzwił dłonią włosy, po czym biorąc głęboki wdech ciężko wypuścił powietrze. - I z tym własnie będzie problem. Nie wiem jakim cudem, ale ktoś doskonale wiedział co planuje. Zaczaił się na mnie, gdyby nie tarcza nie skończyło by się tylko na draśnięciu. - nie wierzę, że ten człowiek mówi to z takim spokojem. Chociaż z drugiej, strony jest to dla niego chleb powszedni. Rozmyślając nad jego słowami, doznałam olśnienia. Koperta. O Boże. Przecinając nić, nakleiłam plaster na ranę. Idąc do pokoju podeszłam do szafki i otwierając szufladę zamarłam. Zniknęła. Ktoś był w moim pokoju. Spanikowana chodziłam z kąta w kąt, wyzywając siebie w każdy możliwy sposób. Przez moją nieodpowiedzialność, James jak i Kapitan są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jak ja mu to teraz powiem. Wszystko przeze mnie. Czując jak łzy napływają mi do oczu, usiadłam na łóżku chowając twarz w dłoniach. 

- Suzan ? - usłyszałam głos dochodzący z sąsiedniego pokoju. Słysząc skrzypnięcie podłogi wiedziałam, że stoi w drzwiach. Czując ruch materaca podniosłam głowę, widząc jak siada tuż obok mnie.  

- To moja wina. Wybacz mi. Miałam ją zniszczyć. Wyszłam tylko na chwilę. - mówiąc to odczuwałam do siebie jeszcze większy wstręt, a łzy powędrowały po mojej twarzy zostawiając po sobie ślad . Nagle poczułam, jak Kapitan obejmuje mnie zamykając w ramionach. Zaskoczona odwzajemniłam uścisk, uspokajając się nieco. 

- Wiem, że nie zrobiłaś tego celowo. - puszczając mnie wstał i popatrzył mi prosto w oczy. - Bucky jest dla mnie jak brat i dotrzemy do niego pierwsi. Choćbym miał przypłacić za to najwyższą cenę, drugi raz nie pozwolę mu zniknąć. Poczekamy do zmroku. 

Witam Was :D

W końcu napisałam ten rozdział ! Wybaczcie, że tak długo ale musiałam popoprawiać ocenki i nie miałam czasu :/ Postaram się to nadrobić w tym tygodniu :) 

ŻYCZĘ WAM WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE W NOWYM ROKU ! UDANYCH ŚWIĄT I PIJANEGO SYLWESTRA :D POZDRAWIAM GORĄCO ^-^ I DO ZOBACZENIA W KOLEJNYM ROZDZIALE :]

But... I knew Him - Bucky BarnesWhere stories live. Discover now