17

7K 281 45
                                    

Wzięłam szybki, letni prysznic, uważając na to żeby fryzura się nie zepsuła a makijaż nie spłyną po twarzy. Wytarłam mokre ciało w ręcznik, wklepałam w skórę nawilżający balsam, po czym spryskałam całe ciało – a przynajmniej jego znaczną część – perfumami. Następnie zabrałam się za ostrożne wkładanie sukienki. Poprawiłam materiał, założyłam złoty pasek, delikatnie przypudrowałam nos i przeczesując palcami włosy, byłam już gotowa do wyjścia. Chwyciłam w dłoń małą kopertówkę która kryła w sobie mój telefon, błyszczyk do ust, chusteczki i kilka zielonych banknotów, po czym opuściłam swój pokój kierując się korytarzem do schodów. Zeszłam do salonu w którym czekała na mnie reszta. Zauważyłam jak Justin uważnie mi się przygląda, co spowodowało wielki uśmiech na moich ustach. Powoli i ostrożnie stawiałam każdy krok, tak żeby przypadkiem nie nadepnąć obcasem na delikatny materiał sukienki i by jej nie porozrywać. Margaret zapiszczała z zachwytu widząc w co jestem ubrana, a Justin wyciągnął dłoń w moją stronę, zachęcając mnie do podejścia bliżej.

- Idziemy? – spytałam, uśmiechając się jak głupia. 

Czułam się świetnie przez ich reakcję na mnie. Wiedziałam, że wybór tej sukienki był cholernie dobrym wyborem. 

Margaret tradycyjnie złapała Hombre pod ramię, a ja skorzystałam z ramienia Justina, który sam zachęcił mnie do przytrzymania się go.

- Jak zwykle zabójczo piękna – szepnął w moje włosy, całując uprzednio mój policzek. 

Na jego słowa, poczułam jak czerwień wchodzi na moją twarz. Zawsze powodował u mnie zawstydzenie. Zawsze mówił takie słowa, pod którymi kolana same się uginały. 

Nagle, wyswobadzając swoje ramię z mojego uścisku, spuścił rękę po długości swojego boku i łapiąc moją dłoń, splótł nasze palce, prowadząc nas do samochodu. Poczułam mrowienie w dole brzucha. Ten gest znaczył dla mnie wiele i przez tą cholerną rozmowę z Margaret, zastanawiałam się czy dla Justina jest tak samo ważny.

Wsiedliśmy do czarnej limuzyny, która miała zawieźć nas do stolicy, gdzie miał odbyć się bal, zorganizowany przez władze Kolumbii. Justin wspominał że będą tam największe szychy tego kraju, a ja w dalszym ciągu zastanawiałam się dlaczego on został tam zaproszony. Wiem, że jest bajecznie bogaty, ale nie jestem pewna czy to wystarcza aby tam się pojawiać. Tam są sami wpływowi ludzie, a ja nie byłam pewna czy Justin też do nich należy. Wiedziałam, że ta wzmianka o tym iż Justin jest właścicielem firmy taksówkarskiej to jedna wielka ściema i domyślałam się, że chłopak musi być kimś znacznie ważniejszym, jednak nie miałam pojęcia kim tak naprawdę jest. Ja nie chciałam pytać, a on nigdy sam nie wchodził na ten temat. 

Temat tego czym się zajmuje i skąd ma tyle kasy owiany był tajemnicą i chyba nikt nie miał odwagi go poruszać... No a przynajmniej nie ja, czy Margaret. Ja nie chciałam go denerwować swoją wścibskością, a blondynkę zwyczajnie to nie obchodziło. Póki miała kasę i wszystko czego tylko zapragnęła.

Po godzinnej jeździe, samochód się zatrzymał, a my – wychodząc na zewnątrz – zostaliśmy zbombardowani i oślepieni przez błyski lamp aparatów. Rozglądnęłam się wkoło i zobaczyłam fotoreporterów, którzy teraz namiętnie pstrykali zdjęcia całej naszej czwórce. Pod moimi stopami, rozłożony był czerwony dywan, ciągnący się aż do wejścia budynku. Spojrzałam na Justina, który uśmiechał się do mnie ciepło. Blondyn ułożył dłoń w dole moich pleców i gestem drugiej ręki, zaprosił do środka. 

Czułam spojrzenia wszystkich ludzi na sobie i powiem szczerze, nie bardzo mi się to podobało. Nigdy nie lubiłam kiedy ktoś się na mnie gapi, a co dopiero teraz, kiedy mam pewność że jutro wylądujemy na stronach kolorowych, plotkarskich gazet. 

King Of Cocaine |J.B|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz