Po śniadaniu każdy poszedł w swoją stronę. Postanowiłam trochę ogarnąć w swoim pokoju, bo przez te kilka dni od ostatniego sprzątania, wyglądał tak jakby przeszło przez niego tornado. Wszystkie brudne ciuchy, wrzuciłam do kosza na pranie, a te czyste poskładałam w kostkę lub porozwieszałam na wieszakach i ułożyłam z powrotem w garderobie. Kurzu nie było wiele, ale mimo wszystko przejechałam dokładnie każdy mebel chusteczkami do czyszczenia. Pootwierałam okna, wpuszczając trochę świeżego powietrza do środka, a następnie odkurzyłam cały pokój i spryskałam go konwaliowym odświeżaczem powietrza. Kiedy wszystko było już czyste, przebrałam jeszcze pościel i z koszem wypchanym brudami, wyszłam do pralni na dół.
- Gdzie ty z tym idziesz? – spytał Justin, którego spotkałam na dole w salonie.
- Do pralni – odpowiedziałam uśmiechając się.
Justin nie powiedział nic, uśmiechnął się jedynie i kręcąc głową na boki, pozwolił mi iść dalej. Wiem, że jemu wydaje się to dziwne – tym bardziej że przecież w domu są ludzie od tego – ale ja się zwyczajnie tu nudzę, więc choćby z tego powodu, zajmuję się zwykłymi domowymi obowiązkami.
Posegregowałam ciuchy, wrzuciłam białe do jednej pralki, kolorowe do drugiej, a pościel do kolejnej, po czym wsypałam wszędzie proszku, dolałam płynu do zmiękczania tkanin i ustawiłam we wszystkich maszynach programy odpowiednie do prania poszczególnych ciuchów. To była pralnia z prawdziwego zdarzenia. Kilka pralek, kilka suszarek, deska do prasowania i sterta poskładanych, czystych ubrań. W zasadzie, zastanawiałam się po co Justinowi takie wyposażenie, skoro przed naszym przyjazdem mieszkał tylko z Hombre. Przecież wystarczyłaby mu zaledwie jedna pralka i może suszarka... no ale... Facetów nie ogarniesz.
Wróciłam do pokoju i biorąc rozklekotanego laptopa w rękę, zeszłam na dół i wyszłam do ogrodu
- Dzień dobry, Elena – przywitał mnie Carlos, który teraz przycinał krzew różany.
Pomachałam mężczyźnie ręką, uśmiechając się przyjaźnie. Zamieniliśmy kilka słów, po czym każde z nas wróciło do swoich zajęć. Wyskoczyłam jeszcze na chwilę do kuchni po sok pomarańczowy, zerknęłam w stronę salonu który teraz był pusty i wróciłam na ogród. Pogoda dziś była ładna. Słońce świeciło, ale nie było za gorąco. Typowa wiosna w Kolumbii. Otworzyłam klapę komputera i klikając poszczególne ikonki, weszłam na skype i próbowałam połączyć się z mamą. Minęło kilka minut zanim się wreszcie udało, a moja rodzicielka wraz z Rosą pojawiła się na ekranie. Przywitałyśmy się radośnie i wgapiając się w kamerki sprzętów, zaczęłyśmy rozmowę.
Mama opowiadała mi jak idzie przebieg leczenia. Mówiła, że niedługo wybiera się na kolejną chemioterapię, więc będzie potrzebowała w tym czasie kogoś do Rosy. Obiecałam, że jak tylko dostanę pierwszą wypłatę, to załatwię jej kogoś kto zajmie się małą, na czas jej nieobecności i pomoże kiedy mama po zabiegu będzie wracać do siebie. Żałuję, że nie mogę być wtedy z nimi, ale przynajmniej w taki sposób mogę im pomóc. Rosa z radością opowiadała, jak to fajnie mieć mamę znów przy sobie, kiedy nasza rodzicielka nie musi już pracować i cały swój czas poświęca młodszej córce. Mówiła jak fajnie jest w przedszkolu i że poznała nowego kolegę, który bardzo się jej podoba. Śmiałam się widząc u Rosy dwie wielkie dziury, spowodowane brakiem przednich zębów, które teraz zaczęły wypadać. Ogólnie wyglądały na szczęśliwe, a mama wydawała się być zdrowsza, niż wtedy gdy widziałyśmy się ostatni raz.
Rozmowę przerwał nam Hombre, który poinformował mnie że Justin czeka na mnie w swoim gabinecie. Niechętnie pożegnałam się z dziewczynami i zamykając klapę laptopa, poszłam tam, gdzie na mnie czekano.
CZYTASZ
King Of Cocaine |J.B|
FanfictionCześć, chciałam przedstawić Wam swoją historię. Historię mojego życia, które zmieszało się z wielką miłością oraz światem narkotyków. Nie będzie to opowieść zakończona Happy Endem. Nie... Na końcu umieram. Jak i Dlaczego? Dowiecie się w ostatnim...