38. 462 rok Przymierza Thorab, wiosna

685 108 15
                                    

Feivarr nie wiedział, czy zawdzięczają to zdolnościom Genciela, czy też zwykłemu szczęściu, ale przez całą drogę nie spadła na nich ani jedna kropla deszczu, chociaż burzowe chmury cały czas kłębiły się nad ich głowami. Elf nie narzekał; wprawdzie peleryna chroniła go zarówno przed chłodem, jak i wilgocią, ale zdecydowanie wolał nie być mokry, nawet od wiosennej mżawki.

Gdy kopyta Argio zaczęły rytmicznie stukać o pierwsze kocie łby ulic Achrinny, a perspektywa spędzenia najbliższej nocy w zajeździe z prawdziwego zdarzenia przestała być jedynie czczym marzeniem, blondyn postanowił ustalić kilka ważnych szczegółów.

– Musimy ustalić jakąś wersję wydarzeń – rzucił w stronę czarodzieja. – Ludzie będą pytać. O wszystko. Zawsze pytają o wszystko. Generalnie będą mieli w nosie, co im powiemy, ale zaczną być podejrzliwi jeśli za każdym razem będziemy mówić im co innego.

– Co proponujesz? – zapytał Genciel, marszcząc lekko brwi, jak zwykle, gdy musiał nagle stawić czoła zawiłościom świata spoza ram narzuconych mu przez Twierdzę.

– Cóż, do tej pory udawałem sympatycznego idiotę – wyznał beztrosko elf, na co czarodziej obdarzył go zdezorientowanym spojrzeniem. – Dzięki temu ludzie zapamiętywali sympatycznego idiotę i nie przywiązywali do mnie większej wagi. Teraz to nie przejdzie – idioci raczej nie podróżują parami. A przynajmniej nie długo.

– Nie do końca – nie zgodził się Amastine. – Zawsze możemy udawać bardów.

Feivarr westchnął głęboko. Owszem, miał nieziemski głos i świetnie sobie radził niemal z każdym instrumentem muzycznym. Co ważniejsze, potrafił też doskonale manipulować tłumem, dostosować się do jego wymagań i skupić na sobie całą jego uwagę. Krótko mówiąc – był bardem doskonałym.

I jego biedne, słabe gardło miało tego serdecznie dosyć.

– Nie ma takiej opcji – prychnął z pogardą. – Wszystko, tylko nie to.

– Wszystko? – zapytał Genciel, ze złośliwym uśmiechem wpełzającym mu na usta.

– Tak.

– Więc co powiesz na to, żebyśmy udawali kochanków, którzy uciekają przed niechęcią naszych rodzin, spowodowaną kwitnącym między nami uczuciem? Moglibyśmy emanować irracjonalnym szczęściem, bredzić od rzeczy i...

– Hej! – przerwał mu szybko Feivarr. – A co ty na to, żebyśmy udawali bardów?

– Rewelacyjny pomysł! Dlaczego sam na niego nie wpadłem?

Zerknęli na siebie i parsknęli śmiechem. To chyba oznaczało, że mimowolnie opanowali do perfekcji emanowanie irracjonalnym szczęściem. Szlag jasny by go trafił, ale niech mu będzie. Skoro obaj mieli udawać bardów, to Genciel też musiał śpiewać, a to odciąży gardło elfa. Swoją drogą, czarodziej miał zadziwiająco dźwięczny i głęboki głos jak na człowieka, ewidentnie ćwiczył kiedyś śpiew. Pewnie gdyby tak nie było, w ogóle nie składałby podobnej propozycji. A zatem może nie był to taki zły pomysł? Bo alternatywa wydała Feivarrowi się zdecydowanie zbyt... nieatrakcyjna.

– W takim razie musimy kupić nie tylko konia, nowe ubrania dla ciebie, ale i lutnię – podsumował niechętnie elf. W prawdzie główną zaletą udawania barda było czerpanie z tego materialnych korzyści, ale wydawanie pieniędzy nigdy nie przychodziło Feivarrowi łatwo. Tym bardziej, że ich najbliższe wydatki pochłoną sporą sumkę.

– Zapłacę – rzucił niby mimochodem Genciel, doskonale domyślając się, gdzie powędrowały myśli przyjaciela.

Skinął głową i postanowił nie pytać, skąd czarodziej miał pieniądze. Choć pytanie to byłoby pozornie niezwykle niewinne, odpowiedź mogła okazać się równie niezręczna, co na pytanie o „wcale nie tak świeże zwłoki". Właściwie to nawet wolał nie wiedzieć.

Śnij zapomnianeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz