36. 462 rok Przymierza Thorab, wczesna wiosna

609 107 8
                                    

Merrill był zmęczony. Nie chodziło o to, że od kilku (jak je nazywał ifryt) „cykli" był uwięziony w świecie, którego nikt o zdrowych zmysłach nie pragnął odwiedzić. Nie. Problem był inny. Nazywał się Nirr i był podejrzanie przyjacielski. Elf zdawał sobie sprawę z tego, że większość uprzedzeń pochodziła z zaklęć oplatających jego umysł, ale posiadał również swoje własne obawy, a to już o czymś świadczyło. Ifryt był w stosunku do niego podejrzanie uprzejmy, wykazywał się również niezwykłą cierpliwością i tolerancją. No i mały smok go uwielbiał. Chociaż to akurat nie było dziwne, bo zdobywał dla nich pokarm. A jednak... Jak dobrym można być dla kogoś, kogo chce się jedynie wykorzystać?

Elf znał się na kłamstwach. Wiedział, jak manipulować innymi. Umiał udawać dobre intencje. Ale ifryt jasno dał mu do zrozumienia, na czym mu zależy. Powinien więc zachowywać się właśnie tak, jakby łączyły ich jedynie interesy. Tak byłoby najlepiej dla nich obojga i doskonale o tym wiedział. Dlaczego więc się angażował? Dlaczego chciał mieszać w to przyjaźń?

– Jeszcze tylko kilkaset metrów – rzucił przez ramię Nirr, uśmiechając się ciepło do swego towarzysza podróży. – To już ostatni postój przed Ganthir, więc możesz się rozchmurzyć. Na miejscu będziemy mogli się w końcu wykąpać i wyspać w normalnym łóżku.

Co miał mu odpowiedzieć? Że jedynym, co poprawiłoby mu humor, byłoby wbicie mu noża między żebra i sprawdzenie ile razy da radę obrócić ostrze, zanim ifryt się wykrwawi? Nie, nie dałby rady rzucić czegoś tak brutalnego prosto w te naiwne płomienne oczy. Nie po tych wszystkich godzinach, które ifryt poświęcił na czuwanie przy nim i nad jego snem. Uśmiechnął się więc krzywo i skinął głową.

– A tak w ogóle, myślałeś już o tym, jak go nazwać? – zapytał ifryt wskazując palcem smoka, który leciał dziarsko przed nimi i badał teren.

No tak. Przecież według Nirra każdemu zwierzęciu trzeba nadać imię. Jakie to żałosne.

– Niespecjalnie. Poza tym, to samica.

– Hmm... Co powiesz na Złotołuska?

– Jej łuski nie są złote.

– No tak, ale...

Mam już imię – wtrąciła oburzona jaszczurka. W jakiś sposób jej połączenie z umysłem elfa było mocniejsze, niż ten pierwotnie zamierzał na to pozwolić, i zarazem dużo mocniejsze, niż spodziewał się z kimkolwiek nawiązać. Teraz mu to jednak nie przeszkadzało, a z pewnością było mniej irytujące niż rozmowy z ifrytem. – Nazywam się Itonamerrulia.

– Mogę ci mówić po prostu Itona? – spytał elf i rzucił ifrytowi znaczące spojrzenie.

W odpowiedzi jaszczurka zaświergotała radośnie tak, aby obaj ją usłyszeli. Skąd w ogóle pomysł, że zwierzęta nie mają imion? To, że się nimi z nikim nie dzielą, wcale nie oznacza, że ich nie mają. Z resztą, Merrill doskonale był to w stanie zrozumieć. Posiadając swoje imię na wyłączność zachowywały resztę godności, którą próbował odebrać im każdy nazywający się ich właścicielem. A on nie uważał się za właściciela Itony. Owszem, manipulował nią, a nawet do pewnego stopnia zniewolił, ale prawda była taka, że gdyby tylko chciała, mogłaby go opuścić. Wolała jednak przy nim zostać i był jej za to niezwykle wdzięczny, bo sam na sam z ifrytem pewnie by nie wytrzymał.

Inaczej ich sobie wyobrażał. Co innego o nich czytał. Spodziewał się zimnego drania, który nie będzie się wahał go zabić. Skąd w Nirrze ta litość? Synowie ognia byli samotnikami, trzymali się na uboczu, nie mieli panów ani władców, czy nawet przyjaciół. Byli w zupełności samowystarczalnymi pustelnikami. A ten egzemplarz twierdził, że jest strażnikiem jakiegoś miasta. Może był wybrakowany? Zbyt słaby, aby dać sobie radę w Pustce? Z drugiej strony nic poza jego uprzejmym zachowaniem tego nie sugerowało. W czym więc tkwił haczyk?

– Dlaczego służysz Ganthir? – zapytał nagle Merrill. Z jakiegoś trudnego do zrozumienia powodu każda próba konwersacji, którą podejmował, cieszyła ifryta, dzięki temu nie musiał się obawiać, że nie otrzyma odpowiedzi.

– Tak jest łatwiej – odparł Nirr, zrównując się z nim krokiem. – Owszem, mógłbym żyć samotnie w Pustce, ale posiadanie miejsca, do którego można wrócić jest bardzo przyjemne. Zwłaszcza, gdy jest tam miękkie łóżko i ciepłe jedzenie.

Posłał elfowi uśmiech, który miał chyba oznaczać „wiesz, co mam na myśli". Merrill nie wiedział, ale spróbował odwzajemnić grymas. Pozory. Pozory są bardzo ważne.

– To wszystko? – Widząc, że ifryt nie rozumie celu takiego wypytywania, uśmiechnął się nieco szerzej, licząc na to, że tyle wystarczy, aby pociągnąć Nirra za język. – Obstawiałem raczej jakąś kochankę albo...

– Nie, nie, na to jest jeszcze za wcześnie – zaśmiał się Nirr i klepnął elfa po przyjacielsku w ramię. Po przyjacielsku? Chwała niech będzie Księżycowi za taki awans! – Jest tam kilka całkiem niezłych, ale na razie wolę te złote lub diamentowe.

Kolejny znaczący uśmiech. Ten idiota naprawdę ubzdurał sobie, że w ich wyprawie będą jakieś zdobycze. A sam Merrill, główny zainteresowany, martwił się w tym momencie jedynie o to, by przeżyć. Nawet nie po prostu przeżyć, tylko jakkolwiek, byle dłużej. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wydano mu rozkaz nie tyle wbrew jego woli, co po prostu absolutnie niewykonalny. Z jakiegoś dziwnego powodu – absolutnie niewykonalny.

Bywały już trudne misje. W wielu z nich osobiście brał udział. Niektórymi dane mu było dowodzić. Nigdy jednak trudne misje nie dotyczyły jednego żołnierza. Teraz był sam. Zdany tylko na siebie. Z rozkazem do wykonania. Rozkazem, którego sam nie znał. Dlaczego?

I dlaczego podświadomie bał się pojmania przez mieszkańców Pustki czy choćby nawet kontaktu z nimi? Przecież bez ich pomocy był skazany na śmierć. Co mogliby wyciągnąć z niego, gdyby zaczęli go przesłuchiwać? W co pogrywało dowództwo? Czyżby groziło to wojną z Pustką?

Pomimo wszelkich wątpliwości, był skazany na Nirra. Potrzebował jego pomocy, bo sam nie mógł dać sobie rady. Zaczynał nawet tolerować obecność ifryta i nękające go fobie przestały być tak uciążliwe. Chociaż przebywanie z Nirrem sprawiało Merrillowi niemal fizyczny ból, wiele mu zawdzięczał i chociażby z tego powodu postanowił powstrzymać się od okazywania mu otwartej niechęci.

Mógł przecież trafić na kogoś znacznie gorszego.

Śnij zapomnianeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz