Rozdział XXX

3.7K 402 55
                                    

- Ale... co ty tutaj robisz...? - wydusiła z siebie moja macocha. Zbladłem i nie mogłem nawet się ruszyć. Zara przerzucała spojrzenie to na mnie, to na nią.
Krótko przycięte blond włosy, grzecznie uczesane, z wpiętą po prawej stronie czarną różyczką. Granatowa, ołówkowa spódnica - czysta i schludna. Biała koszula idealnie wyprasowana i prawdopodobnie pachnąca fiołkami - pamiętam, że miewałem już tego zapachu dość. Była idealnym obywatelem normalnego świata.
- Ja... - zacząłem, ale kobieta przerwała mi machnęciem ręki.
- Wejdźcie - zaproponowała. Zara pokiwała głową i trochę niepewnie otworzyła furtkę. Zawsze była otarta. W idealnym świecie przecież nie ma złodziei.
Ja stałem przez chwilę nie mogąc się poruszyć. Zara musiała mnie pociągnąć za rękaw, bym przypominał sobie jak się chodzi. Powoli wszedłem przez białe drzwi i przechodząc przez ten tak znany przedpokój, weszliśmy do kuchni połączonej z jadalnią, odzieloną od przestronnego salonu jedynie murkiem, na którym stały świeczki. Spojrzałem na kanapę, czekoladowy fotel i stary, czerwony fotel na biegunach. Kominek, a obok niego plazmowy telewizor stojący na drewnianej półce.
Dalej schody na piętro, gdzie mieścił się mój pokój, gabinet taty, sypialnia rodziców, łazienka, pralnia...
- Hell Stigmatus - zaczęła kobieta stając i splatając ręce na piersi, spojrzała na mnie surowo. Zara korzystając z mojego chwilowego cofnięcia się w rozwoju, chrząknęła.
- Miło mi. Jestem Zara...
- Młoda damo, rozumiem twoje intencje, ale z chęcią wysłucham mojego syna - przerwała jej macocha. Głośno przełknąłem ślinę.
- ... Cześć? - wydukałem. Kobieta zlustrowała mnie wzrokiem. Potem pokręciła głową.
- Usiądźcie.
- Ale... - zaczęła Zara, ale nawet ona nie wytrzymała twardego spojrzenia blondynki. Usiedliśmy na kanapie, a moja macocha stanęła naprzeciw. Chwilę dreptała z prawa na lewo. W końcu stanęła przedemną i z lekką niecierpliwością oczekiwała mojego wyjaśnienia.
- Emm... mamy misję... - wydukałem. Macocha pokiwała głową.
- Dlaczego nie było Cię dwa tygodnie temu? - zapytała. Otworzyłem usta, a potem je zamknąłem intensywne myśląc. Dwa tygodnie temu...?
- Nie rozumiem - wyznałem cicho. Macocha prychnęła, jakby... z żalem zmieszanym ze złością.
- Był pogrzeb przecież - wyrzuciła z siebie - Twój ojciec nie żyje - powiedziała zduszonym głosem. Szerzej otworzyłem oczy.
- T...tata? - spytałem głosikiem ciękim i cichutkim. Skarciłem siebie za to, że nie usiłowałem być silny. Powinieniem tę informację przyjąć jak każdą inną, ale... Nie potrafiłem.

Tata kucnął obok mnie i przewróconego małego rowerka. Zdarłem sobie skórę z kolana, ale nawet nie płakałem, po prostu patrzyłem z furią w rowerek.
- To głupie! - wykrzyknąłem - Nie uda mi się! - powiedziałem. Tata pokiwał głową, a po jego twarzy błądził lekki uśmiech.
- Oj Hell... przypominasz swoją mamę... - powiedział. Spojrzałem na niego z zainteresowaniem, zupełnie zapominając o rowerze.
- Moją mamę...?
- Tak. Ona też bardzo szybko się poddawała i denerwowała - powiedział z nutą melancholii - Ale wiesz, po tym krzyku przychodziła zaduma. A gdy chwilę pomyślała, problem wydawał jej się prostszy niż na początku - powiedział. Pokiwałem głową i jeszcze raz spojrzałem na rower. Tata podążył za moim wzrokiem.
- Dlaczego chcesz nauczyć się jeździć na rowerze? - zapytał. Mocno zacisnąłem pięści.
- Wszyscy w mojej klasie już umieją. Tylko nie ja... - paznokcie prawie przebiły się przez moją skórę - Nigdy nie będę od nich gorszy...
- Więc wsiadaj jeszcze raz i próbuj dalej młody - powiedział tata klepiąc mnie po plecach.

W salonie zapadła cisza, przerywana moimi gwałtownymi oddechami.
- Jak...?
- Został zagryziony przez dzikiego psa - powiedziła szybko. Podniosłem wzrok na macochę.
- To niemożliwe. Wszystkie psy znajdują się w schroniskach, a dzikie są usypiane...
- Nikt nie wie co się stało - powiedziała dziwnym, gardłowym głosem. Ukryłem twarz w dłoniach. Dzikie psy nie biegają po ulicach spokojnej mieścinki i nie zagryzają pierwszego lepszego przechodnia.
- Znaleźli tego dzikusa?
- Nie. Nadal szukają - powiedziała bez emocji.
Kiedy minął szok, pojawiło się pytanie...
- Dlaczego o tym nie wiedziałem? - spytałem z wyraźnym wyżutem Zary. Dziewczyna w milczeniu podziwiała swoje buty.
- Ja... Nie wiem... - wyrzuciła nieśmiało.
Teraz czas na gniew.
- Jak to "NIE WIESZ"?! - krzyknąłem. - Jesteś cholera córką dyrektora i piep***ną przewodniczącą...
- Hell, spokój - ucięła mi macocha. - Nie będzie przeklinania w moim domu, jeszcze po takiej tragedii - powiedziała stanowczo. Odetchnąłem kilka razy, a potem znów spojrzałem na kobietę.
- Czy... coś zostawił? - zapytałem przełykając wielką gulę w moim gardle. Mama zapatrzyła się w moje oczy, a po kilku chwilach skinęła głową.
- Tak... ale jeszcze nie czas abyś to czytał - powiedziała. Zmarszczyłem brwi.
- Dlaczego?
- Po prostu jeszcze nie - zakończyła temat. Chciałem jeszcze podwarzyć jej słowa, albo się sprzeciwić, ale... nie widziałem w tym sensu. Jeśli "po prostu nie" nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem, mogę dodać, że nigdy nie chciałem kłócić się z mam... macochą. Od zawsze była dla mnie wielką zagadką. W jednej chwili była pracowniczką korporacji, w drugiej idealną żoną i jeszcze troskliwą, ale stanowczą mamą. Pewnie mają tak wszystkie matki, ale to było niesamowite jak bardzo troszczyła się o nie swoje dziecko. A na dodatek...
Nigdy nie widziałem jej prawdziwej twarzy. Zawsze odgrywała którąś z ról życia, ale nigdy nie wiedziałem jakie lubi słodycze, jaki gatunek książki... jakby celowo się nie ujawniała. Była to jedna z wielu rzeczy, których nie mogłem zrozumieć.
- Dobrze ci się żyje w Szkole Morderców? - spytała cicho. Zerknąłem na Zarę, która tylko kiwnęła głową.
- Nie - rzekłem. - Jest źle. Gordon został zabity przez mojego wroga, tylko dlatego, że mnie znał. Moi przyjaciele to psychopaci, a czasem roboty. Chłopak, który się we mnie zakochał jest katem i sadystą, a na dodatek tchórzem. W Dzień Ustawy stoczyła się bitwa, w której zginęła moja przyjaciółka, znów z rąk buntownika. Ja tracę kontrolę nad swoim ciałem i zabijam. Jest beznadziejnie - powiedziałem na jednym oddechu. Potem zdjąłem bluzę zakrywającą moje ręce.
- A na dodatek mam to i wiele innych blizn - dodałem pokazując jej czarne szwy ciągnące się na całej długości mojej ręki. Kobieta zasłoniła sobie usta, choć nie wydawała się specjalnie przerażona. Chyba tylko mi się zdawało...
- Hell... nie wiem co powiedzieć... - wyznała. Pokiwałem głową.
- Nawet nie spodziewam się abyś wiedziała. Sam nie wiem co powiedzieć - jęknąłem. Macocha przytuliła mnie mocno. Znów poczułem się jak normalny chłopiec z normalną rodziną i bez blizn.
- Szukaj pozytywów nawet jeśli ich nie ma... dobrze?
- Dobrze mamo... - odparłem, tym razem nie wahając się ani chwili.

#Rozdział z okazji Dnia Mamy :*

Nie bijcie... może jutro, albo pojutrze będzie rozdział...
I gratulacje dla mojej nowej bety ---Zuu---. Biedna niczego niespodziewająca się, zgodziła się poprawiać moje teksty ;)

#Capricorn

Szkoła Morderców [Poprawiane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz