Rozdział XXVI

5K 462 127
                                    

Nastąpił ten dzień. Dzień Ustawy nr 7. Wstałem lekko niedospany i spojrzałem za okno pokoju. Błękitne niebo, słońce na horyzoncie i lekki wietrzyk poruszający gałęziami drzew. Może dziś Matka Natura postanowiła był miła i dała nam idealną pogodę? Oby tak dalej.
Po porannej toalecie i narzuceniu na siebie tego samego co miałem nocą na spacerze, wyszedłem z pokoju i skierowałem się do salonu.
Tam trwała właśnie kontrola arsenału.
- Masz wszystkie magazynki? - upewnił się Tyr z listą w dłoni. Artmate policzył wszystkie zabawki, które miał przyczepione do dwóch pasów przewieszonych w poprzek i dwóch leżących przed nim na kapnie.
- Tak. Cztery pasy, każdy po piętnaście magazynków do karabinku.
- A magazynki do pistoletów?
- Mam u siebie jeden pas po dwadzieścia - odparł kolorowy zdejmując z siebie pasy i układając obok dwóch małych karabinków. Potem z tylnych kieszeni jeansów wyciągnął dwa Colty i sprawdził, czy są naładowane. Odbezpieczył, zabezpieczył, a potem jeszcze raz sprawdził, czy wszystko działa.
Kiedy oswoiłem się z tym widokiem, wyszedłem z cienia i spojrzałem na stos śmiertelnych broni leżący na kanapie.
- Mam pytanie: skąd to wszystko mamy? - zapytałem z mimowolną nutą podziwu. Armarte zabezpieczył dwie spluwy.
- Szkoła Morderców dostaje wyposażenie od armii. Oszczędzamy sporo na takie akcje obronne i dlatego, każdy dostaje na główkę tyle sprzętu - wyjaśnił bez emocji kolorowy. Odsunąłem się od kanapy i skierowałem się do kuchni.
Dzięki Bogu, albo temu co mnie tam u góry wysłuchało, Deana nie było. Chciałem się z nim spotkać, fakt, ale jednak nie kiedy atmosfera nadchodzącej walki jest tak wyraźnie odczuwalna. Z miski z owocami wyciągnąłem wielkie czerwone jabłko i wróciłem do salony. Artmate trzymał właśnie w rękach wielką snajperkę i obracał ją w dłoniach.
- To nie moje - zauważył. Tyr przewrócił oczami i zapisał coś na liście.
- To Deana. Karabin snajperski Barrett M82. Uważa, że to najlepszy karabin na świecie - wyjaśnił Tyr monotonnym tonem. Potem spojrzał na mnie.
- Weź wybierz coś sobie - zaproponował jak małemu dziecku w sklepie z zabawkami. Przełknąłem ślinę i spojrzałem na górę broni. Wszystko połyskiwało groźnie i mówiło mi, że jest zabójczo niebezpieczne.
Podniosłem mały kawałek metalu, który mnie niezwykle zainteresował. Miał opływowy kształt i był bardzo dobrze wyważony, a sam metal, z którego było to zrobione wyglądało bardzo porządnie. Zacząłem obracać w dłoniach niewielką rzutkę, aż rzuciłem ją celując dokładnie w haczyk na zegar, który wisiał nad drzwiami.
Zegar spadł, a na mojej twarzy wykwitł uśmiech.
- Biorę cały zestaw - powiedziałem. Artmate przewrócił oczami podając mi pac z miejscem na dwadzieścia rzutek.
- Nóż rzutka Schrade Throwing Knife. Niezły wybór Hell - pochwalił mnie jednooki, a potem zaznaczył coś u siebie na kartce. - Mam dla ciebie coś co powinno ci się spodobać - powiedział wskazując długopisem długą, czarną pałkę, przypominającą, te które noszą stróże prawa przy pasach.
- Paralizator. Na rączce jest pokrętło na którym ustawiasz moc elektryczną. Teraz jest wyłączony, ale kiedy go włączysz, stanie się zabójczą bronią - powiedział Tyr. Podniosłem pałkę trzymając rączkę i przyjrzałem się pokrętłu. Ustawione na najwyższy poziom mogło po dwóch uderzeniach zabić. Odłożyłem pałkę na kanapę i spojrzałem z zaciekawieniem na Tyra.
- Masz coś jeszcze? - spytałem. Tyr uniósł brew, ale jego usta ułożyły się w uśmiech.
- Mam, ale nie wiem, czy będziesz chciał - ostrzegł, wpatrując się we mnie jak nadzwyczaj ciekawy eksperyment laboratoryjny. Nie lubiłem jak tak na mnie patrzy, ale co poradzić?
- Dawaj - powiedziałem twardo. Tyr odłożył na chwilę listę i wyszedł z salonu kierując się do korytarza z sypialniami.
Artmate spojrzał na mnie.
- Dziwny dziś jakoś jesteś dziwny - zauważył. Wzruszyłem ramionami.
- Możliwe - przyznałem pocierając skroń. - Jakoś niezbyt dobrze jest mi myśleć, że wpadną tu jacyś ludzie, a my będziemy musieli ich zabić... Mordowanie... nadal jest dla mnie...
- Nie rozumiem tego - westchnął. - Raz już zabiłeś. Nie powinieneś się do myśli o morderstwach jakby... przyzwyczaić? - rzekł. Zaśmiałem się ponuro z przemyśleń Artmate.
- To nie jest coś do czego się przyzwyczaję - stwierdziłem - ale chcę przynajmniej udawać, że jestesm mordercą - wyjaśniłem. Artmate przeczesał palcami kolorowe włosy i wypuścił z siebie powietrze.
- Jak by ci to... - zaczął się rozglądać po pokoju. Na moje nieszczęście, a kolorowego szczęście do pokoju, wszedł akurat Dean. Brunet zobaczył mnie z pasem pełnym noży do rzucania, zobaczył Artmatego z dwoma Coltami i u swoich stóp zobaczył rozwalony zegar.
Zaczął się powoli wycofywać, ale nie dość szybko, bo Artmate podbiegł do niego i brutalnie zaciągnął na środek salonu tuż przede mnie.
- Ty się umiesz z nim dogadać!
- Polemizował bym...
- Powiedz mu, żeby nie udawał mordercy! - poprosił Artmate z błagalnym spojrzeniem. Dean spojrzał w okno i podziwiał błękitne niebo.
- Nie udawaj mordercy - powiedział w stronę szyby. Przewróciłem oczami.
- Też mi nauka życia - warknąłem. - Nie mam zamiaru słuchać pouczeń od... - Dean zareagował tak szybko, że aż podskoczyłem kiedy jego zielone oczy zaczęły mnie przewiercać.
- Przestań udawać - uciął ostro. Przez chwilę wydawało mi się, że w salonie mamy echo, bo słyszałem te dwa słowa odbijające się w mojej czaszce.
- Wiesz co odróżnia cię od innych ludzi. Normalnych i Psychopatów? - zapytał, nadal ostrym jak nóż tonem.
- Pewnie zaraz mi powiesz - odparłem. Dean nie zwrócił na moją odpowiedź większej uwagi.
- Jesteś prawdziwy. Boisz się śmierci, a także swoich instynktów. Jesteś jedną wielką sprzecznością. I właśnie takiego cię... - nagle ugryzł się w język i zmilkł, znów odwracając głowę.
- Właśnie takiego cię chcemy Hell - poparł Artmate.
Szczerze mówiąc to się wzruszyłem. Serio. Nigdy nie sądziłem że ktoś może polubić tego lekko strachliwego, nienormalnego Hella...
- ... dzięki - pisnąłem cicho. Artmate uśmiechnął się radośnie.
W tym momencie wrócił Tyr. W dłoniach trzymał drewniane pudełko, z wyrytymi literami M i A.
Mia Aliquid.
- Należało to do twojej matki - zaczął Tyr. - Zawsze tego używała i wydaje mi się, że ty też powinieneś spróbować. Podał mi pudełko, a ja niepewnie je wziąłem w ręce.
Uchyliłem wieko i moim oczom ukazał się zwinięty... bicz.
Był plątaniną cieniutkich drucików, splatających się w długą, śmiercionośną broń. Zakończony był trzema haczykami, jak u wędki.
- Mam z tym iść na ryby? - spytałem z zastanowieniem. Dean stanął obok i spojrzał na przedmiot w pudełku.
- To specjalny bicz, który nie tylko zadaje długie i bolesne rany. Haczyki na końcu wchodzą w ciało ofiary i zdzierają skórę pozostawiając odkryte mięśnie - wyjaśnił tonem znawcy.
Obdzierają ze skóry... Taa... chyba nikt nie ma ciekawszej matki niż ja.
- No dobra - powiedziałem wyciągając zwinięty bicz. Był zimny i wydawał się niegroźnym metalowym sznurem. Ale chyba wszyscy wiemy, że tak w rzeczywistości nie było. Czułem jakbym w dłoniach trzymał uśpionego węża. Czekającego na mój okrzyk, który zbudzi go do walki.
Szybko odłożyłem bicz z powrotem do pudełka.
- Trochę się bo boję... - wyznałem szczerze. Tyr pokiwał głową.
- Nic dziwnego. To zabiło więcej osób niż ty masz lat - zauważył, a mi zebrało się na wymioty. Tyr zatrzasnął pudełko i odłożył je na stoliczek pełen magazynków i broni. Drewniana szkatuła wydawała się nie pasować do obecnego wystroju, jednak tak naprawdę, wewnątrz kryła się broń chyba najbardziej przerażająca.

Szkoła Morderców [Poprawiane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz