Rozdział XVI

7.6K 582 167
                                    

- Earth? - powtórzyłem. Maska odwróciła się w moją stronę, wydając odgłosy niczym Lord Vather.
- Odezwał się Hell - powiedział. Zatkało mnie. Ale chyba tylko mnie, bo Tyr mimo skrajnego wyczerpania poderwał się z brudnych kafelek.
- Jak... jak mogłeś?! Earth, skoro uciekłeś, to powinieneś nigdy więcej się nie ujawniać i zapomnieć! - powiedział Tyr, zapominając o istnieniu świata, w którym nikt nic nie rozumie i wszyscy wpatrują się to w długowiecznego, to w zamaskowanego. O imieniu "Ziemia" - czyli rewelacja.
- I zapomnieć o całym upokorzeniu, które spowodowało, że uciekłem? Tym, dlaczego się ukrywałem? Nie... mam lepszy pomysł...
- Torturowanie? - zapytałem ironicznie. Teraz to na mnie wszyscy spojrzeli.
- A co ty możesz wiedzieć?
- Nic - przyznałem. - Ale torturowałeś mojego przyjaciela. Uwięziłeś moich przyjaciół. Bo TY tak CHCESZ? - Wstałem. Stanąłem przed zamaskowanym. Był potężnie zbudowany i wysoki. Nie mogłem określić jego wieku, ale skoro chodził do Szkoły i z niej uciekł i nikt ,oprócz Tyra, go nie pamięta (trudno raczej zapomnieć gościa o imieniu Earth) to pewnie ma coś ponad trzydziestu lat.
Zostałem spoliczkowany. Nie zrobiło to na mnie wrażenia. Znów spojrzałem w czarną maskę.
- Uwolnij nas. Nic ci nie jesteśmy winni. - Kolejny policzek. Tym razem nawet zapiekło. Choć to mógł być mój, palący żywym ogniem, gniew. Znów uniosłem wysoko głowę.
- Uwolnij nas...
- Hell, nie odstawiam szopki... proszę... - szepną błagalnym tonem Dean. Zawahałem się chwilę. Ale tylko chwilę.
- Uwolnij nas. Wszystkich. Nie masz prawa nas więzić - kontynuowałem. Teraz zamaskowany chciał wymierzyć mi cios w brzuch. Nie zdołał.
Przede mną stanął Dean.
Chłopak osunął się na ziemię z głośnym stęknięciem po idealnym ciosie w śledzionę. Uklęknąłem obok Deana, sprawdzając mu puls. Żył. Po prostu zemdlał z wycieńczenia.
- Znowu nadstawił karku za ciebie. Prawdziwy psychopata - skwitował facet.
Zadrżała mi powieka.
Podniosłem się z podłogi, a nieprzytomnego Deana, Julie przesunęła bliżej ściany. Szeptała cicho "tatusiu, będzie dobrze...". Tak siostrzyczko. Teraz będzie tylko lepiej.
Rzuciłem się ze wściekłością na mężczyznę.
Tak, to było głupie.
Tym bardziej, że Earth wyciągnął paralizator. Nienawidzę tego małego prądotwórczego pudełka.
Ale nie zemdlałem. Wykorzystałem to, że prąd nadał mi rozpędu i wpadłem na Eartha. Wypadliśmy z izolatki na korytarz, a mężczyzna miał nieprzyjemne spotkanie z podłogą. Ale to nie wystarczyło, aby go unieruchomić. Chwile sie szarpaliśmy i choć to ja byłem na lepszej pozycji, nic mi to nie dało, bo byłem bezradny w starciu z siłą Eartha. Traciłem siły, gdy nagle to usłyszałem.
Śpiew. Śpiew syren. Jak z mitologii, którą czytała mi na dobranoc macocha. Znieruchomiałem. Tak samo jak mężczyzna. Kątem oka zobaczyłem jak podchodzi do nas źródło tego śpiewu. Mała Julie, nie przestając śpiewać, zaczęła kopać ciężkim butem w głowę zamaskowanego. Po kilkunastu kopnięciach siedmiolatki, każdy by odpłynął.
Julie przestała śpiewać i zaczęła chciwie łapać powietrze do swoich małych płuc. Potem podeszła do mnie. Powoli podnosiłem się z ziemi, a dziewczynka pomogła mi stanąć na nogach.
- Wszystko dobrze braciszku? - zapytała cicho. Pokiwałem głową i pogłaskałem ją bo rudych włosach, które płonęły nienaturalnym kolorem w tym szarym miejscu.
- Myślę, że tak - stwierdziłem. Potem spojrzałem na nieprzytomnego mężczyznę. Wyrwałem mu z dłoni paralizator. Potem spojrzałem do wnętrza celi. Dean nadal leżał, ale powoli się wybudzał. Zara spojrzała na mnie przerażona.
- Musimy znaleźć jakąś salę medyczną. Jakieś leki, wodę i jedzenie i...
- Dobrze, po kolei - przerwałem jej. Przyjrzałem się towarzyszą. Z naszej piątki, to ja trzymałem się chyba najlepiej. Trudno się dziwić. Mnie przetrzymywano w luksusowym apartamencie.
- Zara, weź małą na ręce, a ty Tyr pomóż Deanowi. Musisz go jakoś chwycić... - Schyliłem się do tego idioty.
- Zapadnij w trans. Obiecuję, że jak się obudzisz, będzie lepiej - skłamałem. Dean uchylił powieki ukazując przekrwione oczy.
- A dasz mi buziaka na dobranoc? - wymamrotał. No tak, majaczy. Pomogłem Tyrowi go podnieść, a potem zostawiłem go jednookiemu. Chłopak spojrzał na mnie.
- A co z tobą? - zapytał. Spojrzałem na rozwalonego na korytarzy faceta.
- Muszę coś z nim zrobić. Potem pójdę otworzyć izolatkę obok. Wy szukajcie jakiegoś pożytecznego pomieszczenia - powiedziałem. Tyr pokiwał głową, a zanim odszedł uśmiechnął się pod nosem. Nie powiedział nic jednak, tylko ruszył za Zarą z Deanem na plecach.
Ja w tym czasie przeciągnąłem sprawcę wszystkich nieszczęść do izolatki numer jeden. Przykułem to do ściany. Znalazłem przy nim uniwersalny klucz, więc to sobie przywłaszczyłem. Facet nawet się nie ruszył. Nie wiem ile siły drzemie w Julie, ale wychodzi na to, że nie można jej oceniać po wieku, czy wyglądzie.
Łał, czyli Szkoła Morderców niesie ze sobą jakąś naukę! Nie oceniaj ludzi po wyglądzie, bo może się okazać, że to niebezpieczni mordercy. Jak spotkam gdzieś pana Honesta, to przekażę mu tą mądrość.
Gdy facet był obowiązany kajdanami, że spokojnie kichnąć nie da rady, zamknąłem ciężkie drzwi. I nie popełniłem tego samego błędu co gościu, który wrzucał Deana do mojej celi. Zamknąłem te drzwi na tyle zamków, ile fabryka dała. Czyli na piętnaście zamków. Z czego od wewnątrz da się otworzyć tylko cztery.

Szkoła Morderców [Poprawiane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz