Rozdział XXVIII

5K 413 46
                                    

Wyszedłem z pokoju po ośmiu dniach od Dnia Ustawy nr 7. Na początku nie chciałem wychodzić wcale, tylko resztę życia spędzić leżąc na kolanach Deana i tak lewitować między jawą, a snem. Jednak wywabił mnie ten cudowny zapach...
- Tyr chyba zaparzył kawę - westchnął Dean pociągając nosem. Podniosłem głowę.
- Tyr robi pyszną kawę... - stwierdziłem. Dean skorzystał z tego, że zwolniłem jego nogi i wstał z mojego łóżka. Przeciągnął się.
- Przynieść ci? - spytał. Pokiwałem głową, odrzucając kołdrę w bok.
- Pójdę. Chcę się przejść - powiedziałem  pewnie. Dean nie wyglądał na przekonanego.
- Powinieneś odpoczywać. Wiesz, że może ci się coś stać - zauważył. Ja jednak udałem, że go nie słyszę. Powoli, noga za nogą, zsunąłem się z łóżka. Wszystko mnie bolało, ale ból nie był aż tak straszny. Kiedy stanąłem, spróbowałem się wyprostować, ale mimo woli zakołysałem się i z powrotem usiadłem na łóżku.
- Jak widzisz, powinieneś zostać i odpoczywać - zaczął jeszcze raz Dean. Przewróciłem oczami i znów zacząłem wstawać. Tym razem udało mi się zrobić jeden krok. I jak na moje szczęście przystało, musiało mi się zrobić ciemno przed oczami. Zakołysałem się, gdy nogi odmawiały mi posłuszeństwa i pewnie by przywalił w podłogę, gdyby nie silny uścisk Deana.
- Pamiętasz, że mieliśmy coś dokończyć...? - wyszeptał mi nagle do ucha. Stał zdecydowanie zbyt blisko, a w jego ramionach czułem się zdecydowanie zbyt dziwnie. Przygryzłem wargę. No więc taak...
- Nie przewidziałem, że przeżyjemy - rzekłem. Dean fuknął mi do ucha.
- Kiepska wymówka. - Potem wypuścił mnie z uścisku i zahaczył moje ramie o swoją szyje.
- Choć po tą kawę - powiedział zmieniając temat. Dotarliśmy do drzwi, a ja chwyciłem za klamkę. Nie nacisnąłem jej jednak od razu.
- Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły za to, że czytałem twój dziennik - powiedziałem cicho. Dean przewrócił oczami.
- To moje notatki sprzed dziesięciu lat. Byłem tylko szczerze zaskoczony kiedy zobaczyłem je w twojej dłoni, ponieważ sam nie wiedziałem gdzie je mam - stwierdził. Pokiwałem głową i nacisnąłem klamkę.
Wyszliśmy na korytarz i choć czułem się trochę lepiej, nadal opierałem się na Deanie. Wszędzie panowała cisza. Martwa i ciężka cisza, przez którą miałem wrażenie, że czas zastygł w miejscu. W salonie panował półmrok, choć dochodziła dopiero czwarta po południu. Jednym ze źródeł światła był włączony telewizor, przed którym siedział Tyr. Z jego bliznowatego oblicza nic nie można było odczytać. Spojrzałem na ekran i natychmiast poznałem program informacyjny. Tato często go oglądał.
- Obchody Dnia Ustawy nr 7, z każdym rokiem są coraz piękniejsze - powiedziała reporterka uśmiechająca się w słońcu. - Dzieci z miejscowych szkół brały udział w wielu akcjach i zabawach, a także oglądały film edukacji, przypominający o wydarzeniach z tamtego dnia. Prezydent wygłosił również orędzie do narodu... - zniknęła twarz reporterki, a pojawił się prezydent z lekką łysinką na czubku głowy i poczciwą twarzą dziadziusia. - Obywatele! Widzimy się w tym dniu i chociaż świętujemy, powinniśmy pamiętać o żałobie związanej z tamtym dniem. Pierwszy października dla całego narodu był  dniem krwi i smutku. Nie zapominajmy o naszych przyjaciołach siedzących przed telewizorami i nie zdolnych do świętowania wraz z nami. Oni też mają ten dzień. Oni też co wspominają. Nie zapomnijmy wspomnieć o nich... - Oklaski i kilka ujęć rodzin z dziećmi siedzącymi na pikniku, oraz jakiegoś grubaska wsuwającego watę cukrową.
- To z tamtego dnia - powiedział Tyr pozbawionym emocji głosem. - Dobrze, że prezydent wspomniał, że nie wszyscy, których ten dzień dotyczy, tam są. Poczułem się trochę mniej wykluczony ze społeczeństwa - powiedział. Potem cofnął nagranie i puścił to jeszcze raz. Dean odwrócił wzrok.
- Tyr, ale...
- Oni nie uczą się prawdy Hell - przerwał mi długowieczny. - Kiedyś było prościej. Ludzie nie potrzebowali podziału na biel i czerń, by móc zrozumieć świat. A teraz...?
- Stary, ale weź się nie dołuj - zaproponował Dean. Tyr odwrócił się do nas. Jego oko błyszczało prawdopodobnie od łez.
- Nie rozumiesz, że ten świat zszedł na psy?! - krzyknął. - Widziałem tyle wojen... Widziałem już zbyt wiele. Moje ciało odmawia dalszego życia, ale ja siebie nie zabije. Mnie nikt nie zabije, bo jestem zawsze chroniony. Jestem jedynym strażnikiem wiedzy o leku na śmierć... ja nie chcę tego - powiedział. Zerwał się z fotela i minął nas. Chwilę później usłyszałem trzask drzwi jego pokoju.
Dean westchnął.
- I znowu się zaczyna...
- Co niby?
- Depresja Tyra - wyjaśnił brunet. - Po setkach lat, musiało mu kiedyś odbić, prawda? - stwierdził i pomógł mi dojść do kuchni. Tam czekała utęskniona kawa. Samemu już znalazłem kubek i nalałem sobie (boskiego) napoju.
- Gdzie reszta? - spytałem kiedy wziąłem siedem łyków i rozbudziłem się po kilkudniowym śnie.
- Artmate u Zectora. Nie byli zżyci z Hariet, ale nie mogą pozbierać się po jej śmierci. Zara i Azrael najgorzej to przyjęli. Zare widziałem tylko raz. Jak siedziała nad jej grobem. Azrael zaszył się gdzieś. Pewnie w swoim pokoju. Mała Juliet dużo płakała. Wiele osób nie może się pozbierać... - Dean potarł skroń. Nie był w najlepszym humorze.
- Mam wrażenie, że choć obroniliśmy Szkołę... to przegraliśmy. Hariet nie żyje... jej śmierć jest jak świadectwo naszej słabości - powiedział Dean starając się opanować drżenie głosu. Położyłem mu dłoń na ramieniu.
- Dean, wiem, że to trudne, ale powinniśmy żyć dalej. Hariet najbardziej na świecie chciała by teraz, by ją pomszczono w pięknym, wybuchowym i totalnie wariackim stylu - zauważyłem. Dean uśmiechnął się pod nosem.
- Wypatroszę Earthowi flaki na zewnątrz i strzele ze zwłokami umalowanymi szminką selfi. Zdjęcie będzie stało przy grobie Hariet - powiedział cicho. Przeszedł mnie lekki dreszcz, ale także się uśmiechnąłem.
Dean ma... ciekawy sposób radzenia sobie ze smutkiem po stracie, ale lepsze to niż nic...

Szkoła Morderców [Poprawiane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz