Nirr zastygł w bezruchu, z dłonią wyciągniętą w stronę obiecującej bryły ciągle parującej skały, i zaczął nasłuchiwać. Myślowy przekaz był dość jasny: ktoś przeszedł przez Studnię i ifryt miał go sprawdzić, a w razie konieczności – zlikwidować.
Zacisnął powieki i zaklął pod nosem. Nie żeby metody Ganthir, miasta, w którym niedawno zamieszkał, wydawały mu się zbyt okrutne. Wręcz przeciwnie, większość z nich gorąco popierał. Problem polegał raczej na tym, że ostatni wylew lawy wypchnął z niższych partii Pustki sporo obiecujących kamieni szlachetnych. Ifryt chciał zebrać jak najwięcej, zanim straci swą naturalną przewagę i inni szperacze zaczną podbierać mu zdobycz.
Otaczające go skały wciąż pulsowały trudnym do zniesienia żarem, musiał więc zostawić wszystkie swoje rzeczy, łącznie z ubraniami, w niezalanym przedsionku jaskini. Bez większego problemu zanurzył dłoń w miękką i gorącą ziemię, by wyłowić wyjątkowo duży diament, który nawet po obróbce byłby większy od jego oka. Dzięki temu znalezisku będzie mógł opłacić wynajmowany pokój wraz z wyżywieniem na kilka tygodni z góry.
Sięgał właśnie po następny, gdy naglący ucisk w skroniach niemal pozbawił go równowagi.
- Banda upierdliwych staruchów – syknął, opierając się o ścianę. – Nic by się przecież nie stało gdybym wyruszył trochę później.
Mamrocząc pod nosem przekleństwa, wydostał się z wąskiej skalnej wnęki, rozgrzebując bosymi stopami gorącą i lepką ziemię. Z ociąganiem wciągnął ciasne spodnie z krótkich pasów mocnej czarnej skóry, dzianinową tunikę i kolczugę z drobnych srebrnych pierścieni. Po chwili namysłu otrzepał stopy i założył również buty. Nie były mu właściwie potrzebne. W sumie w ogóle nie potrzebował jakiegokolwiek ubrania – jego skóra była wystarczająco gruba, by obronić go zarówno przed żarem jak i przed wszelkimi możliwymi fizycznymi atakami, a jednocześnie była wystarczająco wrażliwa, by służyć mu jako jedyny w swoim rodzaju radar. Przypomniał sobie jednak, co stało się ostatnim razem, gdy w niekompletnym stroju przywitał niewielką grupkę zesłańców z Powierzchni. Wystarczająco długo musiał tłumaczyć swoje „naganne zachowanie" radzie Ganthir, by więcej nie popełnić tak „karygodnego błędu". Zarzucił na ramię torbę z diamentami i prowiantem, sprawdził, czy jego miecze są mocno przypięte do pasa, po czym ruszył w drogę.
Przybysz nie mógł być daleko od wlotu Studni, czyli nie więcej niż pół dnia drogi od głębinowego wyprysku. Ifryt nie podejrzewał go o jakiekolwiek akty heroizmu i próby działania na własną rękę. Nie tak zachowywali się zesłańcy. Większość tkwiła w jednym miejscu i biernie czekała na śmierć, którą Pustka zsyłała im powoli, acz przerażająco skutecznie. Inni, ci silniejsi, próbowali z nią walczyć; wiedzeni zaufaniem pokładanym we własnej broni i umiejętnościach stawiali opór brutalnej podziemnej rzeczywistości. Upór i desperacja często wiodły ich aż na skraj obłędu i zazwyczaj Nirrowi nie pozostawało nic innego, jak oszczędzić im dalszych cierpień.
To była ta część nowych obowiązków, której z całego serca nienawidził. Kochał walkę. Uwielbiał słyszeć świst mieczy przecinających powietrze, donośny odgłos klingi uderzającej o klingę, przyspieszony z podniecenia oddech przeciwnika... Ale ludzie, z którymi teraz musiał walczyć, przypominali bardziej zaszczute zwierzęta niż godnych przeciwników, którymi z pewnością byliby, gdyby tylko mógł stawić im czoła w uczciwej walce, w innym miejscu, w innym czasie.
Pustka okrutnie obchodziła się z każdym, kto próbował stawiać jej opór. Potrzeba było wielu lat ciężkiej pracy, wytrwałości i przede wszystkim pomocy kogoś doświadczonego, by do niej przywyknąć, nauczyć się żyć zgodnie z jej rytmem, stać się jej częścią. Ifryt z całego serca współczuł każdemu, kto został wyrwany ze skąpanego w świetle świata Powierzchni. Zbyt często widział, co tak drastyczna zmiana potrafi zrobić z człowiekiem, by pozostać obojętnym na cudze cierpienie.
Tak, myślał przede wszystkim o ludziach, bo ich życia uważał za przerażająco krótkie, a umysły za żałośnie małe. Nie było więc dla niego niczym zaskakującym, że to właśnie śmiertelnikom najtrudniej przychodziło zaakceptowanie losu i niemal z wdzięcznością oddawali się szaleństwu oraz śmierci, które oferowała im Pustka. W przeciwieństwie do nich krasnoludy radziły sobie wybornie, a do alvenów stosunkowo szybko docierało, że w tym świecie ich skrzydła są bezużyteczne. Ciekawe kim tym razem był zesłaniec. Oby nie człowiekiem. Krasnolud. Tak, to mógłby być krasnolud; w Ganthir zdecydowanie przydałby się jeszcze jeden kowal albo (jeszcze lepiej) szlifierz diamentów.
YOU ARE READING
Śnij zapomniane
FantasyW czasach, gdy wielcy bohaterowie potrzebni są bardziej, niż kiedykolwiek przedtem, losy przyszłości trafiają w ręce tych, którzy właściwie nigdy niczego ratować nie chcieli. Piękny czarodziej uwięziony w wieży, elfi generał pozbawiony pamięci i zes...