Rozdział 28

355 35 1
                                    

- Nienawidzę was - mamrotał ze złością Dean, przedzierając się przez gęste krzaki. Gałęzie wbijały mu się w twarz, odsłoniętą szyję i dłonie, tworząc na jego skórze wzór z zadrapań. Do tego wszystkiego wokół było ciemno jak w dupie i łowca ledwo widział majaczące metr przed nim plecy Samanthy, a jak powszechnie wiadomo, trudno stracić Łosia z oczu, głównie przez jego gabaryty. - Nienawidzę was, nienawidzę was, nienawidzę was. - W tamtym momencie była to prawda. Miał serdecznie dość tych nocnych przebieżek, błota i krzaków. Zdecydowanie lepszą opcją byłby jakiś motel. I piwo. I film. A potem łóżko. I Castiel w łóżku.

Łowca tak się rozmarzył, że zgubił rytm kroków i potknął się o własne nogi. Poleciał w przód, rozpaczliwie machając rozłożonymi rękami. Ostatnie, czego mu teraz brakowało, to kompromitujący upadek i efektowna maseczka z błota.

Na szczęście jakoś udało mu się odzyskać równowagę. Wykonał dwa krótkie, niezgrabne skoki i już zdążył się ucieszyć, że jego twarz nie wyląduje w rozmokniętej ziemi, kiedy nagle jakaś gałązka wbiła mu się w oko. Cofnął się gwałtownie, szybko przyciskając poranioną dłoń do twarzy. Otworzył usta tak szeroko, jakby miał krzyknąć, ale ostatecznie nie wydał z siebie żadnego dźwięku.

- Dean, sprężaj ruchy - syknął na niego Balthazar. Szedł ostatni, tuż za Winchesterem i nie dość, że układ bycia na końcu ubliżał jego anielskiej godności, to jeszcze idący przed nim łowca wszystko opóźniał. W efekcie Skrzydalty dostawał ze złości metaforycznego wylewu krwi do mózgu i już nie tak metaforycznej białej gorączki.

- Nienawidzę was - Dean ruszył dalej, przyciskając sobie obolałą dłoń do równie obolałego oka. Teraz mógł torować sobie drogę tylko lewą ręką i nijak nie ułatwiało mu to poruszania się. W sumie, w jego obecnej sytuacji już chyba nic nie mogło pomóc.

Tymczasem na samym początku tego niekoniecznie wesołego pochodu dumnie kroczył Gabriel. Za nic miał błoto sięgające mu niemal do kolan i krzaki przebijające mu ubranie. Ważniejszy był fakt, że trzyma przed sobą zakneblowanego, skutego w kajdanki Króla Piekieł, który przerażony i nieświadomy faktu, że to tylko jeden wielki blef, zdawał się być gotów do natychmiastowego wpadnięcia w histerię.

W sumie, schwytanie Crowleya okazało się dziecinnie proste. Sam po prostu umówił się z demonem w pierwszym z brzegu barze, a kiedy Władca Otchłani tam przybył, spotkał tylko wymalowaną na suficie ogromną pułapkę na demony i wyszczerzonego w złośliwym uśmiechu Gabriela. Reszta była już tylko formalnością.

- Wycieczka stop! - zakomenderował radośnie arachnioł. Niestety, nikt go chyba nie dosłyszał, bo zatrzymał się jedynie kroczący tuż za starszym bratem Cas. Cała reszta wpadła sobie na plecy, niemal przewracając się jak kostki domina.

- Jesteście żałośni - wymamrotał Dean, próbując jakoś wydostać się spomiędzy Samanthy a Balthazara.

- Zamknij się i tutaj podejdź - odparł Gabriel, który nie stracił nic ze swojego dobrego humoru. Nagle Crowley wydał z siebie niezrozumiały, słumiony przez brudną ścierkę bulgot. - Ty też się zamknij. - Bulgotanie ustało. - Dziękuję.

Skrzydlaty ponaglił ruchem ręki przedzierającego się do niego Deana, który przybrał tę swoją żałosną minę zbitego psa. Rzucił w kierunku Gabe'a spojrzenie mające na celu wzbudzić w nim poczucie winy, że doprowadził łowcę do takiego stanu. Oczywiście archanioła dzieliły od wyrzutów sumienia całe galaktyki, więc wysiłki Winchestera spełzły na niczym.

Córka Demona || SPN (2)Where stories live. Discover now