Rozdział 24

339 35 8
                                    

Sam stał przed lustrem w motelowej łazience i próbował jakoś ujarzmić niezliczoną ilość włosów, które udawały, że wcale nie przysparzają swojemu właścicielowi problemu i nie rosną sobie we wszystkie strony, włażąc mu w oczy.

Szczerze, łowca był bardzo bliski złapania nożyczek i ścięcia ukochanych kłaków na taką długość, jaka pozwoliłaby mu się całować z Gabe'em bez większych przeszkód. Archanioł miał już wyraźnie dość grzywki swojego chłopaka między zębami.

Jednak od pomysłu zabawienia się we fryzjera Sama odciągnęło nieprzyjemne wspomnienie odnośnie swojej aparycji z czasów uniwersytetu. Uznał, że nawet teraz, kiedy tak się męczy z tym cholernym ptasim gniazdem na swojej głowie, nie zdecyduje się na tak radykalny krok jak pozbywanie się 3/4 owłosienia. Pozostał więc przy tradycyjnych sposobach radzenia sobie z plątaniną kłaków, w jaką zamieniły się jego włosy.

Wyglądało to tragicznie.

W końcu, kiedy ani woda, ani rozdzielanie każdego włosa z osobna grzebieniem nie przyniosły pożądanych efektów, łowca się poddał. Wytarł dłonie w i tak mokry ręcznik i spojrzał w lustro. Z westchnięciem stwierdził, że wygląda jeszcze gorzej niż przed tymi wszystkimi pielęgnacyjnymi zabiegami. Pokazał więc odbiciu język, po czym przyklepał otwartą dłonią wilgotne włosy.

Ptasie gniazdo zamieniło się w placek.

- Gabriel umrze ze śmiechu - stwierdził optymistycznie, po czym opuścił łazienkę.

W tej samej sekundzie jego oczom ukazał się bardzo uroczy widok w postaci swojego brata wciskającego Castiela w fotel. Obaj rozgniatali sobie usta w namiętnym pocałunku, a anioł rozdrapywał Dean'owi plecy i postękiwał między urywanymi oddechami.

Tego było za wiele.

Samantha odchrząknął znacząco, jednak jego desperacką próbę wyjścia z niezręcznej sytuacji zagłuszyło głośne, mokre cmoknięcie. Łoś skrzywił się. Wolał nie dochodzić, który dławił się czyim językiem.

Odchrząknął więc ponownie jakieś trzy tony i oktawę wyżej.

Dean odskoczył od Castiela jak oparzony, ale zapomniał chyba, że siedział aniołowi na kolanach i nic już za nim nie ma. W efekcie poleciał pół metra w tył i wylądował z hukiem na podłodze.

- Cholera! - syknął, a tępy ból rozprzestrzenił się od kości ogonowej w górę. Pieprzone narządy szczątkowe. - Odbiło ci, Sam? - ból napędził zdenerwowanie łowcy. Pierwszy raz od dawna nie czuł wstydu z powodu nakrycia, tylko złość, że młodszy brat przerwał mu tak wyjątkowo udany pocałunek. Dean przeniósł rozogniony i pełen wyrzutu wzrok na Łosia i nie minęła sekunda, jak zapomniał o całym swoim urazie względem brata. - Co ci się stało w głowę? - Wskazał palcem na mokrą i zgniecioną kupkę nieszczęścia, w jaką zamieniło się zwykle bujne owłosienie Sama.

Speszony łowca osłonił swoją wielką łapą czoło i włosy, po czym wycofał się za szafę.

- No już, nie obrażaj się - odparł Dean, wzdychając z dezaprobatą. Kiedy jednak ze strony Samanthy nie padła żadna odpowiedź, starszy Winchester z bolesnym jęknięciem dźwignął się z podłogi, otrzepał spodnie i mimochodem spojrzał nieco wystraszonemu Castielowi w niebieskie oczy.

A potem odpłynął.

Stał tak, kiwał się w miejscu i niemal gwałcił wzrokiem tęczówki anioła, który swoją drogą wydawał się zaniepokojony i zdziwiony nagle zmienioną postawą Deana.

Tymczasem w głowie łowcy odpalił się jakiś kobiecy zmysł, bo mężczyzna mógł przysiąc, że widzi w oczach Casa wszystkie odcienie niebeskiego - od turkusu, przez morski i szafirowy aż do granatu. Do tego wszystkie te barwy zdawały się pływać i mieszać, jakby żyły.

- Cassie - mruknął Winchester z rozmarzonym wzrokiem. - Masz oczy jak poranny ocean.

Zza szafy dobiegło rozbawione prychnięcie.

Anioł najchętniej cofnąłby się kilka kroków w tył, ale niestety siedział w tym przeklętym fotelu. W napadzie mieszaneych uczuć zwyzywał go w myślach. Miał ochotę wstać i odlecieć na drugą półkulę, albo chociaż spłonąć ze wstydu, byle tylko szybko i w miarę humanitarnie, ale po pierwsze nie był w stanie się ruszyć, a po drugie według ludzkich manier takie znikanie było chyba dość nieuprzejme.

Akurat, kiedy Dean miał znowu dopaść speszonego Castiela, na polu bitwy rozległ się łopot skrzydeł i między łowcą a jego aniołem niespodziewanie zmaterializował się Gabriel.

Dean z rozpędu niemal zderzył się z archaniołem twarzą, jednak refleks Skrzydlatego, który cofnął głowę, pozwolił jakoś uniknąć tego niekoniecznie przyjemnego spotkania trzeciego stopnia.

- Co tu robisz? - parsknął Winchester, kiedy w końcu jego mózg zaakceptował wtargnięcie Sługi Bożego na swoją przestrzeń osobistą i twarz archanioła przestała mu wirować przed oczami.

- Gdzie Sam? - odparł pytaniem na pytanie archanioł, robiąc krok w tył i rozglądając się po pokoju. Dostrzegł jednak jedynie skonsternowanego Casa wtulonego w oparcie startego fotela i patrzącego na starszego brata wielkimi oczami.

Nagle zza szafy wypadł Samantha i rzucił się zaskoczonemu Gabrielowi w ramiona, niemal go przewracając.

- Gabe! - zapiszczał łowca, wbijając długie palce w koszulę archanioła. - Uratowałeś mnie przed atakiem gejozy.

Gabriel odsunął się kawałek i spojrzał na Winchestera z politowaniem.

- I kto tu mówi o atakach gejozy, skarbie? - mruknął. Widok Sama skojarzył mu się z przerośniętymi szczeniakami cieszącymi się na powrót swojego pana do domu. Ta myśl go rozbawiła i rozczuliła jednocześnie.

- Gabryyyś - powtarzał jak mantrę Sam, wciskając nos we włosy archanioła i wciągając zapach szamponu. Nareszcie. Przez te kilkanaście godzin zdążył się nieźle stęsknić.

- No - Gabe niechętnie odsunął od siebie Sama. - Ale ja tu nie po to. - Obrzucił spojrzeniem Deana i Casa, przyglądających się z niezydentyfikowanymi minami zaistniałej sytuacji. - Zbierajcie rzeczy.

- Jest dopiero dwudziesta druga - zwrócił uwagę Dean, marszcząc brwi.

- Wiem. - Gabe założył ręce na piersi. - Ale jeśli są jakieś przecieki, to powinniśmy zaatakować wcześniej niż się spodziewają.

Sam nagle poczuł, jak wokół przełyku formuje się dłoń, a potem ściska go za krtań i go dusi, przy okazji wywołując to nieprzyjemne uczucie w okolicach serca, kiedy niepokój próbuje rozsadzić człowieka od środka.

- Jesteście pewni że tam jest? - młodszy łowca z niepokojem przełknął ślinę.

Gabriel potwierdził skinieniem.

Teraz lęk ogarnął wszystkich.

Lęk i adrenalina.

Dean czuł, jak jego puls przyśpiesza i wszystkie atomy w jego ciele nakręcają siebie nawzajem, jakby próbując zwiększyć chęć ucięcia Silat głowy. Tak bardzo chciał splamić ten jej przeklęty dywan jej krwią, że nie potrafił wytrzymać stworzonego przez siebie samego napięcia.

- Możemy tego nie przeżyć - sprostował Gabe, czując negatywne emocje płynące od całej trójki. Nawet Cas wydawał się wystraszony.

- Wiemy. - Sam podszedł do łóżka i wyjął spod poduszki dwie maczety. Jedną wręczył bratu. Potem wyciągnął z lodówki butelki ze święconą wodą i rzucił każdemu po jednej. - Wiemy - powtórzył, jakby próbując sobie wmówić, że będzie dobrze. Uniósł głowę i popatrzył Gabrielowi w jego spokojne, złote oczy, po czym przełknął ślinę, próbując zdławić strach.

- Idźmy - powiedział cicho Cas.

Nikt już się nie odezwał. Gabe złapał za ramię Sama, Castiel jego starszego brata, a potem obaj rozłożyli skrzydła i polecieli do Balthazara, czekającego na nich pod drzewem.

W pokoju została jedynie migająca lampka nocna i wgniecenie w fotelu, za którym Castiel niespodziewanie zatęsknił.

Córka Demona || SPN (2)Where stories live. Discover now