69

1.3K 71 6
                                    

*** Oczami Evy ***

Ta cała chora sytuacja na parkingu nie powinna mieć miejsca. Mimo, że byli przy nas ochroniarze, to i tak nie udało im się nas ochronić należycie. Gdy Louis o tym usłyszał... Musiałam oddać telefon mamie, bo teraz nie mogę się denerwować. Brunet przyjechał w kilka godzin po moim telefonie z Nowego Yorku. Siedzi ze mną cały czas. Wygonił mamę z sali do domu, a sam nie opuszcza mnie na krok.

- Rozpoznałabyś go na zdjęciu?

- A co to da? Nie znajdziesz go - westchnęłam. Louis chce go znaleźć by poniósł konsekwencje swojego zachowania. Sama jestem zdania, że go nie znajdzie...

- A jeśli coś by stało się tobie? Albo maleństwu? Chyba bym go zabił! - oburzył się.

Postanowiłam zlewać jego wybuchy, by się nie denerwować. Lekarz powiedział, że takie silne emocje lub nawet nerwowa sytuacja może przyspieszyć poród lub źle wpłynąć na dzieciątko, a przecież tego nie chcemy.

Jak to się stało?
Byłam na zakupach. Po prostu, chciałam kupić kilka ciuszków dla maleństwa. Gdy już miałyśmy z mamą jechać do domu, na parkingu zatrzymało nas kilku paparazzi. Pytali głównie o trasę i o to, jak mają się chłopcy. Gdy nie chciałam odpowiedzieć na jakieś pytanie, którego treści nie pamiętam, jeden z tych reporterów od tak powiedział, że jestem nic nie wartą suką, skoro trzymam uparcie język za zębami i pewnie sporo zapłacili mi za to, żebym siedziała cicho i nie mówiła nikomu, że dziecko nie jest Louisa, bo on jest tym cudownym piosenkarzem. Dodał coś jeszcze, ale teraz nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć. Nie mam nawet zamiaru, bo znowu się zdenerwuję. Te słowa i całe zamieszanie z nimi zadziałało podwójnie i zemdałam. Nie powiedziałam wszystkiego Lou. Byłby jeszcze bardziej rozwścieczony. Tamten reporter uciekł, a reszta dostała zakaz pisania o tym, co widzieli i słyszeli. Dla medii po prostu zasłabłam.

- Louis, nic nam nie jest. Teraz wszyscy będą bardziej uważni - powiedziałam, trzymając jego dużą, ciepłą dłoń.

- No raczej. I ja tego dopilnuję, skrabie - zapewnił mnie. W to nie wątpiłam. Nie raz pokazał, jak bardzo mu zależy na mnie i teraz na dziecku. Mówicie, co chcecie, ale to po prostu ideał.

- Hej! - do mojej sali weszli Marlena i Harry. Dziewczyna rzuciła się na mnie, mocno przytulając i od razu pytając, czy wszystko okej.

- Tak, tak - powiedziałam, gdy już mnie puściła. Harry też mnie przytulił, ale lżej.

- Jak to się stało w ogóle? - zapytał Harry.

- Zwyzywał ją, jak leciało, a cały stres wziął górę - streścił mu Lou, to co mu powiedziałam.

- Ale już dobrze? - zapytała Mar, kucając po drugiej stronie mojego łóżka i trzymając mnie za rękę.

- Tak. Lekarz kazał mi odpoczywać i nie denerwować się. A propos', pogodziliście się w końcu? - zapytałam, skoro oboje już tu są.

- Tak - szepnęła Marlenka z wielkim uśmiechem na twarzy.

- No nareszcie! - powiedziałam, uśmiechając się do niej i do lokowatego. Na obu twarzach widniały szczere uśmiechy.

*** Pięć dni później ***

W końcu wyszłam ze szpitala. Louis nie omieszkał siedzieć przy nas cały ten czas, przez co musieli odwołać cztery komcerty. Przez co źle mi z tym. Tyle osób ich nie zobaczyło, nie usłyszało, a to tylko dlatego, że jakiś idiota chciał informacji.

- Nie wiem, czym ty się przejmujesz. Te koncerty będą w innym terminie - uspokoił mnie mój narzeczony, gdy mu o tym powiedziałam.

- No dobrze.

No Control✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz