Rozdział 24

2.3K 144 19
                                    

VALENTINE


Całe wieki stoję pod drzwiami sypialni, z której dochodzą jęki i krzyki. Jak bardzo chciałbym jej ulżyć, jakoś pomóc. Ale obecnie jestem bezradny. Zaczynam nerwowo chodzić po korytarzu. Kolejna porcja krzyków, są jak ukucie osy. Bardzo bolesne, ale do przeżycia. Niezmiernie się cieszę z jednego powodu. Mianowicie, iż Jonathan jest u Ligwoodów. Nie musi tego słuchać. Kolejny długi krzyk i nagle płacz dziecka. Oddycham z ulgą. Moje serce zaczyna bić jak szalone. Co z Jocelyn? Chcę wejść do pokoju, ale wiem, że nie mogę tego zrobić d momentu, gdy nie zostanę o to poproszony.

Stoję tak i chodzę jeszcze przez jakiś czas. Jak bym sobie to wymodlił. Nagle drzwi od sypialni się otwierają a w progu nich staje położna. Jej śnieżnobiały fartuch jest pobrudzony krwią i jakąś mazią. Wydaje się bardzo smutna i przygnębiona a do tego zdenerwowana. Do głowy mi jedynie przychodzi Jocelyn.

- Panie. – Mówi chrapliwym głosem. Otwiera buzę, aby coś dopowiedzieć, ale ja jej na to nie pozwalam.

Przepycham się przez drzwi. Na pierwszy rzut oka widzę siedzącą na fotelu jedną ze służących. Trzyma na rękach niemowlaka, ale jej smutny wzrok cały czas jest skupiony na łóżku. Boje się najgorszego. Podchodzę do żony. Spoglądam na nią czule. Dopiero po kilku sekundach dostrzegam, że jest strasznie blada a na jej ciele, widnieją małe kropelki potu. Oczy ma bez przerwy zamknięte a usta robią się coraz bardziej sine. To nie może być prawda. Ona nie mogła mnie zostawić.Nie mogła nas zostawić.

Padam na kolana i ściskam dłoń żony, mając nadzieję, że to tylko jakiś koszmar a ja zaraz obudzę się przy jej boku. Jej dłoń zrobiła się zimna a twarz kompletnie pozbawiona życia. Chce mi się wrzeszczeć, krzyczeć, rozwalać wszystko. Jestem tak wściekły na niż za to, że się poddała, za to, że już nie ujrzę jej pięknych oczu, za to, że już nigdy jej nie będzie, przymnie, poprawka przy nas. Zaczynam intensywnie myśleć. Jest jakiś sposób, aby przywrócić ją do życia? Myślę i myślę. Mam Dary Anioła!!! Nagle podskakuję a równe nogi. Moje przemyślenia przerywa cichy głos położnej.

- Proszę bądź silna kruszynko. – Spoglądam na nią pytająco.

Kobieta trzyma na rękach to dziecko. Dziecko, przez które straciłem część mnie, centrum mojego świata. Blondynka bez przerwy dotyka niemowlę, jakby nie chciała, aby usnęło.Podchodzę do kobiety i rzucam niechętne i irytujące spojrzenie dziecku, po czym przenoszę wzrok na położną.

- Dziewczynka. – Oznajmia z bólem. – Ledwo żyje. Jest duże prawdopodobieństwo, że niedługo jej serce odmówi współpracy i się zatrzyma. – Łzy zaczynają płynąć po jej policzkach.

Już nie wytrzymuję i wychodzę z sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Idę coraz szybciej a po chwili praktycznie biegnę. W głowie mam sto myśli na sekundę. Z impetem otwieram drzwi od piwnicy i schodzę po spiralnych schodach. Na ich połowie się zatrzymuję i odwracam w bok. Zaczynam szukać odpowiedniej cegły, a gdy znajduję, rysuję na niej znak otwierający. Ściana zaczyna się rozsuwać, ukazują przejście do laboratorium. Kiedy tam docieram, zaczynam przeszukiwać wszystkie półki, szuflady po prostu wszystko nie wiedząc, czego szukam. Wiem jedno na pewno. To dziecko zniszczyło całe moje życie. Zniszczyło wszystko, co kocham!!!

Nagle pokój zaczął robić się w jednej części ciemniejszy a w drugiej znacznie jaśniejszy. Nagle na przecięciu tych cieni i jasności wykliniła się znikąd piękna czarnowłosa kobieta. Wygląda jak by była z innej cywilizacji i wieku. Ma na sobie piękną złotą suknie luźno okalając jej ciało. W tym stroju wygląda jak jakaś królowa starożytnego Egiptu. Chociaż jest w niej coś, co mnie z tego tropu zbija. Podchodzi do mnie coraz bliżej. Chociaż to wygląda, jak by sunęła.

- Jestem Izyda. – Ma taki ciepły i delikatny głos. – Zostałam zesłana przez anioły Itharela. – Gdy to mówi, mam nadzieję. – Wyczuli tuj żal i niechęć do tego niemowlęcia. – Wzdycham ciężko, Co ona chce przez to powiedzieć? – Musisz wiedzieć, że dziewczynce są przepowiedziane wielkie czyny, ale i również niebezpieczeństwo.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Dziecię zrodzone z Nephelim oraz z krwi anioła, zwycięży wielką bitwę. Miłość i szczęście odnajdzie, sprowadzi ponowną światłość na świat, ale musi uważać, bo wszystko może się zdarzyć. Nephelim gwiazdy polarnej jest w wielkim niebezpieczeństwie. Ciemność chce go zawłaszczyć sobie i to, co dane odebrać na wieki. Jedynie błogosławieństwo Anioła stworzyciela może w jakiejś mierze temu przeszkodzić. Śmierć może nadejść o każdej porze dnia i nocy. – O co w tym wszystkim chodzi? – Podawana przez ciebie krew anioła żonie nie docierała do jej organizmu, lecz płodu. – Wyjaśnia. – Nie zdajesz sobie sprawy, jaka ona będzie do was obojgu podobna. Nie masz pojęcia, jak to dziecko niechciane przez ciebie jest ważne oraz co ją czeka. – Nic nie mogę wykrztusić. Jestem kompletnie oniemiały. Kobieta wyciągnęła przed siebie obie dłonie, wewnętrzną stroną do góry. Nagle pojawił się oślepiający blask. Na jej dłoniach pojawiła się srebrna szkatułka z pięknymi zdobieniami. – Szkatułka jest prezentem od Itharela dla nowo narodzonej. – Otworzyła ostrożnie wieczko. – Oto jest medalion przedstawiający oko Horusa. Niech go założy, gdy jej moc wzrośnie i zacznie sięgać zenitu. Wtedy będę przy niej i pomogę jej nad nią zapanować oraz ją przygotuję do ostatecznego starcia. – Mina kompletnie mi zżęła. Nie wiem co mam powiedzieć, o co spytać. W głowie pustka, ale wsiąka jak gąbka wszystkie słowa Izydy. – Weź ją i przechowaj. Wiem, że liczyłeś na coś innego, ale z podkasz ją w momencie, kiedy będzie wam najbardziej potrzebna.

Szatynka podała mi szkatułkę i zniknęła. Nagle poczułem, przesiąkający mnie gnie. Zjawia się tu, każe mi opiekować się tym dzieckiem, mimo że ja chcę czegoś przeciwnego. No cóż chyba nie mam wyjścia.

Wracam do sypialni, wcześniej zahaczając o gabinet i chowając w nim dar. Na fotelu nadal z maleństwem siedzi położna. Podchodzę do niej. Kobieta spogląda na mnie przenikliwie, ale nic nie mówi. Biorę ostrożnie od niej dziewczynkę, uważając, aby jej nie skrzywdzić. Zauważam na jej główce kilka rudych włosów. Otwiera swoje oczka, które okazują się szmaragdowe dokładnie takie same jak u jej matki. Uśmiecha się do mnie odsłaniając swoje delikatne dziąsełka. Moje serce od razu mięknie.

- Moja mała. Moja mała córeczka. Moja mała... - Od razu mi się przypomina, jakie imię wybrała Joclyn. – Clary.


***


Wstaje z fotela, podchodzę do ściany za biurkiem i ostrożnie ściągam obraz. Za nim wyłania się mały ceglany kwadracik. Dokładnie na idealnej wysokości. Rysuje na odpowiedniej cegle runę otwarcia i cegiełki się rozsuwają. Działa to na dokładnie tej zasadzie co drzwi do mojego tajnego laboratorium w Idris. Moim oczom, ukazuje się mała szkatułka, ta sama, którą podarowała Clary, Izyda. Wyciągam szkatułkę i zamykam schowek a obraz, zawieszam powrotem na swoje miejsce. Zbieram dar i kieruje się do pokoju córki. Jestem pewien, że ją tam zastanę.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


I co powiecie  na ten rozdział? Zastanawiałam się, czy aby na pewno dodawać go dzisiaj ale powiedziałam sobie, co mi tam. ;-)

Ostrzegam, że zostały nam do końca tej księgi jeszcze dwa rozdziały. 

Liczę na znak że czytacie.  


Dary Anioła - Inna HistoriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz