Świetnie.
Czas na spotkanie Nari i Kai’a — pierwszy raz, twarzą w twarz.
Bez masek. Bez ochrony.
Tylko ona… i człowiek, którego imienia nie wolno było wymawiać w tym domu.
Człowiek, który prawie zabił jej matkę.
Ale dzisiaj nie przyszedł z bronią.
Stare boisko wyglądało, jakby dawno umarło.
Zarośnięta murawa. Pokruszone ławki. Cisza tak gęsta, że aż bolała.
Nari przyszła sama. W kurtce Jin’a.
Z telefonem w kieszeni. Z dłońmi wibrującymi od adrenaliny.
📱 22:59.
📱 23:00.
📱 23:01.
– „Nie boisz się ciemności?”
Głos za plecami. Niski. Spokojny. Zbyt spokojny.
Odwróciła się.
Mężczyzna w czarnym płaszczu. Siwe pasma we włosach. Tatuaż na dłoni — ten sam, który widziała kiedyś na starym zdjęciu.
Nie pytała o imię.
Oczy mówiły wszystko.
– „Kai.”
– „A więc wiedzą, kim jestem.”
– „I wiedzą, co zrobiłeś.”
– „Nie wszystko, Nari.”
To, że znał jej imię, nie zaskoczyło jej już wcale.
– „Dlaczego mnie wezwałeś?”
– „Bo jesteś kluczem.”
– „Do czego?”
– „Do prawdy. I do zemsty.”
Zbliżył się o krok.
– „Twoja matka, Y/N… nie powiedziała ci wszystkiego. Nie była tylko ofiarą. W młodości była jedną z nas. Przez nią… ktoś zginął.”
Zadrżała.
– „Kłamiesz.”
– „Nie. Ona cię chroniła. Ale każda ochrona kiedyś się kończy.”
Kai spojrzał jej prosto w oczy.
– „I wiesz, co jest najgorsze?”
– „Co?”
– „Że zakochałaś się… w moim synu.”
Świat zawirował.
Oparła się o zimną siatkę. Serce waliło jej jak oszalałe.
– „Jin jest…?”
– „Mój. Nie z krwi, ale z życia. Wychowałem go. Uczyłem. Chroniłem. On nie wie, kim jestem. Ale ty już wiesz.”
Cisza.
Kai zbliżył się jeszcze bliżej.
– „Pytanie tylko… co zrobisz z tą wiedzą?”
– „Nie powiem mu.”
– „Dlaczego?”
– „Bo kocham go. I nie pozwolę ci go skrzywdzić.”
– „A jeśli on będzie musiał wybrać?” – zapytał cicho. – „Ciebie… albo mnie?”
Odeszła bez słowa.
Ale już wiedziała – ten wybór nadejdzie.
I wtedy nie będzie już ucieczki.
