Minęły trzy dni.
Nari wracała z zajęć, gdy znowu go zobaczyła.
Opierał się o barierkę przy szkole, słuchawki w uszach, wzrok wbity w chodnik. Ale gdy przeszła obok — spojrzał.
Dokładnie na nią.
Jakby czekał tylko na nią.
– „Masz plan na wieczór?” – zapytał, jakby to było najbardziej normalne pytanie na świecie.
– „A powinien być?” – odpowiedziała bez zastanowienia.
Uśmiechnął się. Ten jego uśmiech — krzywy, kpiący, ale cholernie przyciągający.
– „Jadę gdzieś. Chodź ze mną.”
Powinna odmówić.
Nie znała go.
Nie ufała nikomu.
Ale serce… zabiło szybciej. Tak, jakby wiedziało, że właśnie zaczyna się coś, czego nie da się już zatrzymać.
– „Nie zapytasz, dokąd?”
– „Nie.”
– „Dlaczego?”
– „Bo nie obchodzi mnie to, dopóki to z tobą.”
Jechała za nim na motorze, ręce mocno zaciśnięte na jego kurtce.
Miasto migało światłami.
W głowie pulsowała tylko jedna myśl:
„Co ja robię?”
Ale nie chciała przestać.
Zatrzymali się przy starym hangarze. Opuszczone miejsce. Ciche. Bezpieczne. A jednocześnie… niepokojące.
Zszedł z motoru, zdjął kask.
Podszedł do niej.
Zatrzymał się tuż przed twarzą.
– „Wiesz, że powinnaś się mnie bać?”
– „A ty wiesz, że to mnie jeszcze bardziej do ciebie ciągnie?”
Nie zdążył odpowiedzieć.
To ona go pocałowała.
Chłodno. Zachłannie. Jakby całowała kogoś, kogo nie powinna.
I on oddał.
Mocno. Pewnie.
Jakby całował kogoś, kogo miał… zniszczyć.
W ciemności, z samochodu zaparkowanego w oddali, błysnęło czerwone światełko kamery.
Kai siedział nieruchomo.
Na ekranie widział twarz Nari.
„Więc to twoja córka, Y/N…” – szepnął cicho.
„Piękna. Zbyt piękna, by była bezpieczna.”
A potem spojrzał na Jin’a, który całował ją tak, jakby świat nie miał końca.
