Rozdział 27

64 24 74
                                    

 – Nie – stanowczy ton Kasjusza nie dotarł do Henrego w tak dosadny sposób, jak powinien. – To szaleństwo. Magia krwi zawsze zabiera kawałek duszy.

– Ja nie mam duszy – odparł wampir beznamiętnie, napełniając powoli wannę lodowatą wodą.

– I nie masz doświadczenia – zmęczony głos Mathiasa brzmiał jak szept chorego. – Skąd w ogóle masz tę księgę? Wszystkie zostały zniszczone po wielkiej rzezi.

– Od ojca. – Ręce mu drżały, lecz starał się to opanować.

– A on skąd ją miał?

– No nie wiem – odwrócił się, wwiercając czarne tęczówki w maga – może od swojego ojca a on od swojego, który był bliskim przyjacielem Skamara, zanim ten wbił mu anielskie ostrze prosto w serce?

Napięcie w powietrzu nie dawało o sobie zapomnieć. Henry i Mathias mierzyli się wzrokiem, dopóki ten drugi nie odwrócił głowy.

Dla Mathiasa to był absurd. Magia krwi wieki temu została zakazana, celowo wymazana z kart ich historii, aby uniknąć kolejnego rozłamu wśród wielkich magicznych rodów. Nie mógł pojąć, dlaczego ród Azdorat posiadał jedną z nich, skoro ich przodek najgłośniej krzyczał, by całkowicie zakazać tej praktyki.

– Poza tym – kontynuował Henry, widząc, że jego przyjaciel nie ma nic do dodania. – Nie widzę innego sposobu, by ostrzec Sarę i nauczyć ją paru przydatnych zaklęć, by mogła zdjąć pieczęć i sama się pozbyć aniołów.

Brwi trzech braci poszybowały w górę, a oczy zrobiły się duże niczym monety. Spojrzał na nich, a w kąciku jego ust zatańczył cień uśmiechu.

– Nie wiesz, co się wydarzy, kiedy pieczęć zniknie! Kpisz sobie z nas? – Kasjusz ocknął się w końcu i spojrzał na brata bliźniaka. Ten tylko wzruszył ramionami.

– Jakbym śmiał.

Wampir odwrócił się przodem do pokoju. Jego brwi ściągnęły się, skanując uważnie pomieszczenie w poszukiwaniu przedmiotów, należących do Sary. Jęknął desperacko, zdając sobie sprawę, że jest tego niewiele, a w szczególności nic, co byłoby w jakiś sposób nacechowane emocjonalnie.

Samo pomieszczenie było piękne, ciepłe i przyjemne, regały pod przeciwległą ścianą uginały się od nowych ksiąg, o które w ostatnich tygodniach prosiła. Tuż przy łóżku leżał jedwabny szlafrok, jakby służba bała się go odłożyć na miejsce. Wokół szczotki, leżącej na toaletce, wciąż walały się pojedyncze kasztanowo rude włosy. I wtedy to dostrzegł.

W samym rogu, w zacienionym miejscu, stał kałamarz do połowy wypełniony atramentem. Wciąż tkwiło w nim czarne krucze pióro. Pamiętał je doskonale, jak wpadło w jej dłoń, kiedy pierwszy raz wyszli na słońce i położyli się na zmarzniętej trawie dziedzińca.

Podszedł do stolika, spodziewając się odnaleźć tam dziennik. Uśmiechnął się do siebie, kiedy dojrzał kremowy papier w granatowej okładce. Wziął go w dłoń, nie zwracając uwagi na upadający na podłogę kałamarz. Atrament pewnie i tak już zasechł.

Przekartkował dziennik, a jego wzrok zatrzymał się na jednym z akapitów, napisanym zgrabną, pochyłą czcionką.

... pocałował mnie, a wtedy...

Zamknął go natychmiast i przysiągłby, że uderza w niego fala gorąca. Nie chciał tego zobaczyć. Wolałby, żeby sama mu powiedziała o rzeczach, które zostały tu zapisane.

– Co zrobiłeś...? – Podskoczył, gdy usłyszał głos Lucasa ponad swoim ramieniem. Nie zauważył go, kiedy się zakradał.

Potrząsnął głową, próbując wrócić do wcześniejszego stanu skupienia, odwrócił się i wyminął mężczyznę, wracając do wanny.

Esencja  | Na krawędzi zapomnienia |  TOM IWhere stories live. Discover now