Rozdział 20

57 27 36
                                    

Biegniesz.

Twoją skórę szarpią gałęzie wysokich krzewów, zostawiając na niej piekące otarcia, lecz nie zwracasz na to większej uwagi. Oddech jest coraz cięższy, krew huczy ci w uszach, ale nie poddajesz się. Wiesz, że kiedy przestaniesz przeć przed siebie, możesz nie zdążyć. Twoje serce bije jak oszalałe, przed oczami pojawiają się czarne mroczki. Próbujesz trochę uspokoić oddech, wciągając powietrze przez nos, ale to na nic.

W lesie jest ponuro, dzień chyli się ku końcowi. Krajobraz otacza lekka mgła. Przegniłe liście przyklejają ci się do butów. Masz wrażenie, że nogi robią się przez to coraz cięższe.

Przystajesz, opierając się ręką o mokrą korę drzewa. Jedyne co słyszysz, to twój urywany oddech, lecz za chwile rozlega się przeszywający ciszę krzyk. Zrywasz się do biegu ponownie.

Jeszcze chwila! Mówisz sam do siebie, a twoje oczy zachodzą łzami, bo wiesz, że to nie oznacza nic dobrego.

W końcu dobiegasz. Widzisz ich. Widzisz anioła trzymającego w swoich ramionach kobietę zalaną łzami. Jej usta poruszają się bezdźwięcznie, jesteś tak zdenerwowany, że nie możesz odczytać żadnego wypowiedzianego przez nią słowa.

Anioł zerka na ciebie, a jego twarz rozciąga się w uśmiechu i mógłbyś przysiąc, że przepełnia go radość. Jego seledynowe oczy mają w sobie wesołą iskrę.

Nim zdążysz wykonać jakikolwiek ruch, anioł wzbija się w powietrze, trzymając czarnowłosą blisko przy sobie. Krzyczysz, lecz z twoich ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Chwilę później, niebo nad tobą rozbłyska światłem i oślepia cię na moment. Czujesz, jak po twojej twarzy spływają krople.

Deszcz?

Unosisz dłoń i dotykasz nieznanej substancji, a kiedy widzisz szkarłat na swoich palcach, dociera do ciebie, co się właśnie stało.

***

Krzyk wampira postawił wszystkich na równe nogi. Sara potrząsnęła ramię Henrego, próbując wyrwać go z koszmaru. Jego głos odbijał się echem od zimnych ścian jaskini, ogłuszając resztę członków ich ekspedycji.

Tak szybko, jak zaczął krzyczeć, tak samo szybko przestał. Otworzył przerażone oczy, dotykając swojej twarzy. Sara złapała go za ręce, ścisnęła mocno, tym samym zmuszając wampira do skupienia się na niej. Patrzyła mu głęboko w oczy, czekając, aż uspokoi skołatany oddech.

– Już dobrze. – Szepnęła drżącym, łamiącym się głosem.

Rozejrzał się, przypominając sobie, gdzie się właściwie znajduje. Gdyby jego serce wciąż biło, wyrywałoby się rozdartej wspomnieniem piersi. Podniósł się z wampirzą prędkością, stając przy wyjściu z jaskini. Musiał jak najszybciej stąd wyjść.

Nie wiedział, ile dokładnie czasu minęło, odkąd zasnął, lecz ciemność rozgościła się w lesie na dobre. Grube, ciężkie płatki śniegu, próbowały wedrzeć się do środka. Wydawało mu się, że dostrzegł coś w oddali, lecz już chwilę potem doszedł do wniosku, że to tylko koszmarna mara.

Drżącymi dłońmi wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów i zapalił jednego, mocno się przy tym zaciągając. Zamknął oczy, wypuszczając nosem gęsty kłąb dymu. Co chwilę odpędzał od siebie wspomnienie koszmaru, który nawiedzał go od lat. Im bardziej angażował się, na powrót w sprawy magów, tym częściej nocna mara wracała do niego, mącąc spokój umysłu.

Nagle do jego uszu dotarło skrzypienie śniegu. Odwrócił się, chwytając postać za nadgarstek, który nieuchronnie zbliżał się do jego ramienia. Spiął wszystkie mięśnie, gotowy do ataku, lecz wyhamował zaraz, widząc zmartwione sarnie oczy, przykryte burzą rudych loków, rozwiewanych przez wiatr.

Esencja  | Na krawędzi zapomnienia |  TOM IWhere stories live. Discover now