Rozdział 22

45 26 27
                                    

 Obiecała, że nie będzie nic kombinować, dlatego uwolnił jej ręce z kajdan. Chciała rozmasować zdrętwiałe nadgarstki, lecz ból, jaki temu towarzyszył, całkowicie to uniemożliwiał. Lucyfer, widząc to, wyszedł, zostawiając ją na chwilę całkiem samą.

Widziała za drzwiami dwa postawne demony, lecz była pewna, że dałaby sobie z nimi radę bez problemu. Henry przygotowywał ją do tego tygodniami

Jednak chęć dowiedzenia się o nim czegoś więcej była dużo silniejsza, niż wolność nawołująca ją zza drewnianych drzwi.

Kiedy ujrzała w nich ponownie białoskrzydłego anioła, trzymał w dłoniach metalową tacę. Dwoma krokami pokonał dzielącą ich odległość, odstawił przedmiot na blat biurka, po czym wziął do ręki bandaż nasączony wodą i zaczął opatrywać rany.

– Zdajesz sobie sprawę, że to bezsensowne? – zadała mu pytanie całkiem poważnie. – Moje rany same się goją.

– Na pewno nie zaszkodzi – mruknął, skupiając uwagę na wykonywanym zadaniu.

– Mogłabym cię teraz zabić. Pomścić brata.

– Nie zrobisz tego – odbił całkowicie pewny swego.

Wydęła policzki, skonsternowana. Całkowicie się przed nią odsłonił, jakby w ogóle się jej nie bał. Rytm serca Lucyfera był spokojny, ręce nie drżały. Tak, jakby doskonale wiedział, co Sara zamierza, mimo że ona sama nie była pewna. Serce krwawiło po stracie, lecz jej żądza zemsty była całkowicie stłamszona, jakby niewidzialna ręka trzymała jej emocje na wodzy.

– Więc? – ponagliła go niecierpliwie, na co uśmiechnął się. – Co chcesz mi powiedzieć o Henrym?

– Mówił ci o swojej siostrze? – Kiwnęła głową.

– Abbadon ją zabił.

– Była moją kochanką – Na jego anielskiej twarzy nie malowały się żadne emocje, za to Sara miała wrażenie, że jej serce ponownie się zatrzymało. – Zanim ukryto Urbos za barierą, której nie jestem w stanie przekroczyć, żyliśmy w zgodzie. Bywało różnie, bo ich esencja jest jak narkotyk, sprawia, że zyskujemy siły, o których nawet nie mieliśmy pojęcia. Sprawy zaczęły się komplikować dużo bardziej, kiedy okazało się, że oprócz mocy podkradamy także ich kobiety. Beznadziejnie zakochane w naszej nieziemskiej urodzie, uciekały od mężów i przeznaczonych im mężczyzn. Wiele z nich umierało, zjadane przez anioły, ale część dobrowolnie oddawało esencję, chcąc przeżyć resztę życia u naszego boku.

– Henry nie wspominał o tym...

Lucyfer powoli pokiwał głową, zakładając suchy bandaż na jej obolałą skórę.

– Chciał odizolować Shilę ode mnie, bo wiedział, że nie będzie mógł się mnie pozbyć, jeżeli ona była w pobliżu. Była przeznaczona zupełnie komu innemu, a jeżeli nie wyszłaby za mąż za któregoś z twoich braci, to on musiałby poślubić jakąś Kalerainównę i przejąć władzę...

– Co? – przerwała mu, niewiele rozumiejąc. Wiedziała, że system i etyka panująca w Mieście Magów są rodem z czasów ciemnych, ale nie sądziła, że aż tak.

Lucyfer teatralnie pacnął się otwartą dłonią w czoło.

– No tak, zapomniałem, że to dla ciebie nowość. Największe magiczne rody mieszają się ze sobą, żeby ich moc była jeszcze większa. Od wieków to praktykują.

– Ale Henry mówił, że... – nie dokończyła, a w jej martwej duszy zasiała się wątpliwość. Rzeczywiście, w Urbos trudno było dostrzec jakąkolwiek kobietę, większość, z którymi miała styczność to służki bez długich rodowych historii, mieszanki ras, których moce były słabe i chaotyczne. – To całkowicie bez sensu.

Esencja  | Na krawędzi zapomnienia |  TOM IWhere stories live. Discover now