Rozdział 26

63 25 55
                                    

 Henry przeszedł przez portal na samym środku dziedzińca ogromnego zamczyska Kalerainów. Wbiegł po schodach, przeskakując co dwa stopnie, pędził szerokim korytarzem, mijając drzwi salonu, za których wyjrzała nieznana mu dotąd służka. Wpadł na maga, którego kojarzył ze spotkań rady, lecz nie był w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Teraz zupełnie co innego zaprzątało jego myśli.

Co to, do cholery było?

Wciąż miał przed oczami mieniącą się złotem i srebrem Sarę, jej energię płynącą w stronę Abbadona i niszczycielską moc, która ogarnęła całe otoczenie. Według niego niemożliwe było, by coś takiego miało miejsce.

Nigdy wcześniej nie przeżył spotkania z taką energią, z tak wielkimi pokładami esencji. Była obolała, poparzona, osłabiona przez działanie srebra, a mimo tego wszystkiego była w stanie uwolnić z siebie moc i to w takich ilościach.

Gdzieś w środku wciąż się trząsł. Miał wrażenie, że wokół nich rozległo się przeciągłe, gromkie buczenie, jakby ziemia miała się zaraz rozstąpić i pochłonąć wszystko, co się na niej znajdowało. Powietrze lepiło się do skóry, było tak gęste. Zalała go fala wszechogarniającej mocy, której nie był do tej pory świadom.

Wpadł do biblioteki, aż dwuskrzydłowe drzwi obiły się echem o ceglane ściany. Rozejrzał się w poszukiwaniu konkretnego działu. Dwoma długimi krokami przeciął strefę czytelniczą. Przesunął palcami po złotych, wyżłobionych grzbietach, poszukując tytułów, które traktowały o esencji magów.

– Wiesz, że podałeś aniołom na tacy nasze położenie? – zdenerwowany głos Mathiasa wyrwał go z letargu. Henry rzucił w jego stronę jedno, krótkie spojrzenie, by za chwilę powrócić do poszukiwań. – Mam nadzieję, że to coś ważnego.

– Nawet nie wiem, od czego zacząć – wampir opuścił ręce wzdłuż ciała i zacisnął dłonie w pięści. – Jaka jest szansa na to, że esencja będzie... Ożywiona?

Brwi Mathiasa poszybowały do góry. Dopiero teraz Azdorat przyjrzał mu się uważniej. Wyglądał nad wyraz okropnie, twarz miał opuchniętą, bladą, ciężar ciała opierał na jednej nodze. Jedno ramię opierał o drewnianą kulę. Coś się wydarzyło, kiedy wysłał go, by powiadomić Xandera...

– Nie bardzo rozumiem – odparł ostrożnie, ważąc w ustach każdą literę.

– Sara zrobiła... Z energią Sary stało się coś. Zaatakowała Abbadona i Aresa. Wiła się wokół nich jak węże, sprowadzając na nich cierpienie. Bez żadnego rytuału, czegokolwiek. Sam nie znam zaklęcia, które mogłoby tak właśnie działać. – Oparł głowę o rząd skórzanych grzbietów. – Zresztą, żadnego nie wypowiedziała. Czy to jest możliwe? Czy kiedyś coś takiego się wydarzyło?

Mag wpatrywał się w niego przez chwilę. Pokuśtykał do najbliższego fotela, opadając nań z ulgą i cichym westchnieniem. Kiedy rozchylił usta, Henry dostrzegł na nich zakrzepłą krew.

– Nie mam pojęcia – odparł w końcu, wzruszając ramionami. – W czasach przed rzezią było wielu potężnych magów. Założyciele mieli moce, o których my moglibyśmy jedynie pomarzyć. Jednak żadna przeczytana przeze mnie księga nie traktowała o czymś takim. Nawet podczas walki trzeba użyć formuły. – Umilkł, szukając czegoś w swoim umyśle. – Scamar Relain parał się magią krwi, rzucał nieosiągalne dla nas zaklęcia, jego esencja była mroczna i ciężka do opanowania. Zrzuciła anioły z Nieba.

Magia krwi!

– W Sarze nie płynie krew Relainów, tylko Kalerainów. – Henry wydął usta i skupił wzrok na tytułach opasłych tomów.

– Może przemiana w wampira i picie anielskiej krwi obudziło w niej coś. Albo są sprawy, o których nie wiemy. Xander skrzętnie ukrył Sarę wśród śmiertelników, wierząc, że tam będzie bezpieczniejsza niż tu, wśród magów. A może nie chodziło o bezpieczeństwo jej, tylko nasze.

Esencja  | Na krawędzi zapomnienia |  TOM IDonde viven las historias. Descúbrelo ahora