Rozdział 3

93 29 50
                                    

 Stukot obcasów Aresa rozległ się po korytarzu. Minął już dziesiątki drewnianych drzwi, zamykanych mosiężną kłódką, wzmocnionych do tego magicznymi zaklęciami, rzuconymi lata temu przez zaprzyjaźnionego maga. Kilka żarówek migało żółtym światłem. Powietrze było wilgotne, przesiąknięte z lekka zgnilizną i zapachem spalenizny.

Ukryte, pod piękną rezydencją aniołów, lochy były opoką napompowanej blichtrem willi. Rzadko zaglądał do tego przybytku kiczu, uważał, że Władca Aniołów nie ma za grosz gustu. Jego starożytna dusza kochała piękno, korzenie, w jego mniemaniu pozwalały mu ocenić, jak bardzo niemodnie jest w tym miejscu. Schodząc pod ziemię, przechadzając się po lochach, utwierdzał się tylko w tym przekonaniu. Kręciło mu się w głowie na samą myśl o tym, że na jego skórzanych butach zostanie, choć odrobina szarej brei, po której właśnie stąpał. Dlatego robił to ostrożnie. Zwracał uwagę na to, aby welurowy płaszcz nie otarł się o choćby najmniejszy skrawek ceglastej ściany.

Zatrzymał się. Stał już u celu. Kiwnął głową na demona, który był tuż za nim. Demon pochylił swoją rogatą głowę, próbując otworzyć zamek. Jego ogon musnął delikatnie materiałowe spodnie wampira. Ares skrzywił się z niesmakiem. Te stworzenia wzbudzały w nim odrazę i obrzydzenie. Cofnął się o krok, w tym samym czasie drewniane wrota otworzyły się z przeciągłym skrzypieniem.

Scena, którą ujrzał, nie napawa optymizmem i nadzieją na szybkie rozwiązanie sprawy. Na środku celi spostrzegł ciało młodej kobiety, brudne, nieruchome. Kałuża krwi, na której spoczywała, już dawno wsiąkła w betonową posadzkę. Jego podwładny zaś siedział przy ścianie, wpatrując się w truchło. Na szczęce ostały się resztki zaschniętej krwi. Jego prawa ręka zwisała swobodnie oparta o kolano, lewa natomiast leżała tuż przy srebrnym łańcuchu, gotowa w każdej chwili cisnąć nim w kogokolwiek, kto pojawiłby się w drzwiach komnaty. Lub, co bardziej prawdopodobne, w młodego, wściekłego wampira.

Henry obdarzył swojego pana krótkim spojrzeniem. Skupiony był na wypatrywaniu choćby jednego drgnięcia, które świadczyłoby o tym, że przemiana się udała. Doskonale wiedział, że może to potrwać chwilę, godzinę, dzień, lub nie nastąpić nigdy. Wiele przemian w jego wiekowym życiu widział i równie wiele z nich zakończyło się niepowodzeniem. Teraz też mogło się nie udać. Dziewczyna była słaba, wyziębiona, czuł, że wypił zbyt wiele posoki. Ale nie mógł się powstrzymać. Tygodniami nic nie jadł, ta panna to była tylko przekąska, która zagłuszyła na chwilę palące pragnienie. Smaczna przekąska swoją drogą, dawno czegoś takiego nie pił.

– Wyglądasz okropnie. – Zauważył Ares, przyglądając mu się uważnie. – Henry, tym razem mogę mieć problem z tym, by wyciągnąć cię z tarapatów. – Henry nawet nie drgnął. – Nie chciałbym cię posłać na śmierć ani oddawać w ramach zadośćuczynienia, jednakże nie ułatwiłeś mi zadania tą przemianą. Abbadon i Lucyfer liczyli na to, że wyssiesz tę niewiastę, a jej dusza uleci prosto do kielicha któregoś z nich.

Czarne włosy wampira poruszyły się, kiedy wzruszył ramionami. Guzik go to obchodziło. Miał dość bycia chłopcem na posyłki aniołów i demonów. Miał dwieście trzydzieści cztery lata i własne plany na przeżycie kolejnych wieków. Ciało wciąż się regenerowało, czuł każdy obolały mięsień, każdą gojącą się ranę i każdą znikającą bliznę. Jedyne, o czym teraz marzył to to, aby kobieta, której życie odebrał, obudziła się i poznała swoje nowe oblicze. Oblicze zabójcy, krwiopijcę, mordercę. Żeby znienawidziła go za to i urwała mu łeb, jakby był tylko kukiełką wyrzeźbioną z gliny. Był zmęczony i sfrustrowany. Wiedział, że pewnego dnia skończy w jednej z tych cel i oto właśnie nastąpił ten moment. Niech tu gnije na wieki.

– Tylko tyle mogłem zrobić, aby ją uratować, mój panie – szept wyrwał się z jego ust, sam nie wiedział jak. – Odbieranie ludziom duszy jest złe. Kiedy śmiertelnicy wiedzieli, że chodzimy po ziemi, było łatwiej. Podpisywali pakty, zawierali umowy i tyle, nie był żadnemu aniołowi potrzebny wampir do tego.

Esencja  | Na krawędzi zapomnienia |  TOM IWhere stories live. Discover now