Rozdział 15

9 1 0
                                    

Im bliżej krainy Elfów Śniegu byli, tym bardziej nieswojo czuł się Ursae. I wcale nie chodziło o to, że mróz wgryzający się w skórę i palący płuca był dla niego coraz bardziej nieznośny. Ani też o Entis Lapis człapiącą pomiędzy nim a Callisto.

Sam nie był pewien, co dokładnie czuł. Jego umysł był trochę zamglony. Ból, który nasilał się z każdym krokiem, uniemożliwiał mu skupienie myśli. Do tego dochodziło oczywiście zmęczenie i nieopuszczający go niepokój mrowiący pod skórą.

Ze wszystkich sił odpychał od siebie wspomnienia. Napierały na niego, próbując pokonać symboliczny mur, którym próbował się otoczyć. Z każdą chwilą coraz trudniej było mu myśleć o czymkolwiek innym.

Odruchowo chwycił swój amulet. Zacisnął na nim palcei poczuł emanujące od niego ciepło. Delikatnie zadrżał od krążącej w nim megii. Poczuł się odrobinę spokojniejszy. Jednak tym, co naprawdę by mu pomogło, byłaby tylko ucieczka. O niczym innym bardziej nie marzył.

Królestwo Elfów Śnieżnych znajdowało się pośród gór. W związku z tym, im bliżej się znajdowali, tym głębiej zapadali się w  śnieg chrupiący pod ich nogami.

Ursae zatrzymał się na chwilę. Podniósł głowę, by spojrzeć na ośnieżone skały. Pałac Króla Śniegu znajdował się na szczycie najwyższej ze wszystkich pięciu gór. Wciąż pamiętał ten zapierający dech w piersiach widok, gdy światło gwiazd oświetlało wnętrze sali balowej. Zorza polarna mieniła się całą gamą barw, a jej blask odbijał się od lodowych ścian. Całe pomieszczenie skąpane było w tych wszystkich kolorach. A on, młody i szczęśliwy, leżał na zimnej posadzce i patrzył na to wszystko.

— Mroczku? — Głos wyraźnie zaniepokojonego Callisto wyrwał go ze szponów wspomnień. — Co się stało? Dajesz radę?

Popatrzył na niego ze smutkiem błyszczącym w zdrowym oku. Wzruszył ramionami i bez słowa ruszył dalej.

Sam doskonale wiedział, że potrzebował medycznej pomocy. I choć wolał umrzeć, niż wkraczać do znienawidzonego królestwa, nie miał wyboru. Ani trochę nie chciał przyznać przed sobą, że był swojemu towarzyszowi wdzięczny za całą tę troskę.

Nie był pewien, jak długo maszerowali. Entis jako jedyna z całej trójki nie wydawała się wyczerpana. Raczej radosna. Skakała jak mała kózka, zagrzebując się i tarzając w śniegu. Była taka niewinna.Wstydził się tego, że ją zranił. Nie miał odwagi na głos jej przeprosić, ale miał nadzieję, że karmienie jej było wystarczającym znakiem.

— Stać! — Wykrzyczany rozkaz rozniósł się chyba po całej okolicy. — Ani drgnijcie!

Ursae zaalarmowany dobył sztyletu. Przyjął pozycję bojową, gotowy do walki. Nie potrafił stwierdzić, skąd dochodził głos. Nikogo nie widział.

Zetknął na Callisto, ale on wydawał się tak samo zdezorientowany. Natomiast Entis Lapis... zniknęła. Wciąż czuł jej energię, choć fizycznie już jej nie było. Być może to była jakaś jej magia, która miała ją chronić.

Poczuł, jak coś ciężkiego uderza go w kark. Nim zdołał jakkolwiek zareagować, ogarnęła go ciemność. Ostatnim, co pamiętał, był miękki śnieg otulający jego twarz.

Synowie Dnia i NocyWhere stories live. Discover now