Rozdział 5

28 8 1
                                    

Po pewnym czasie wędrówki, cywilizacja zaczynała zanikać. Coraz mniej było domów, naturalna przyroda objawiała się coraz gęściej. Wreszcie skończyła się także udeptana ścieżka, którą podążali.

Zatrzymali się pośrodku... niczego. Królestwa zostawili za sobą, a przed nimi znajdowała się tylko trawa, czerwonawe niebo i niewidoczny cel.

— To gdzie teraz, panie spontaniczny? — zapytał drwiąco Callisto. Podparł się pod boki i patrzył na Ursae z wyczekiwaniem.

Elf Ciemności był wyraźnie znudzony i niezbyt chętny, by pozwolić się wciągnąć w bezsensowną dyskusję. Dlatego jedynie prześlizgnął się wzrokiem po towarzyszu i wzruszył ramionami.

Postanowił wykorzystać swój ekwipunek. Zsunął z ramienia torbę, a następnie odnalazł w niej swój kompas. Przez krótką chwilę patrzył na jego obudowę. W srebrze wyrzeźbiono półksiężyc, a pomiędzy jego ramionami lśniła gwiazda polarna. Nacisnął guziczek z przodu, a wtedy pokrywa odskoczyła. W środku oprócz kompasu znajdował się także zegar.

Ursae odczekał, aż igła się uspokoi. Gdy wreszcie wskazała kierunek, zamknął kompas i na powrót wrzucił go do torby.

— Idąc tą ścieżką trochę zboczyliśmy — oznajmił z największym spokojem. — Teraz w tę stronę, Świetliczku.

Callisto przewrócił oczami. Podążył za Ursae z wyraźną niechęcią. Elf czuł ją niemal namacalnie. I zresztą z wzajemnością.

Choć mogłoby się zdawać, że półmrok będzie idealny dla nich obu, nie było to prawdą. Księciu Dnia brakowało odrobiny jasności, zaś dla Księcia Nocy było zbyt jasno. Ich oczy nie przywykły do takich warunków, toteż szybko zaczynali odczuwać zmęczenie. Obaj byli jednak zbyt uparci i dumni, by przyznać się do tej słabości.

Szli więc dalej, wypatrując czegokolwiek, co podpowiedziałoby im, gdzie są i czego dokładnie mają szukać. Nawet jakakolwiek wskazówka, dokąd powinni dalej iść byłaby bardzo mile widziana.

Niestety niczego takiego nie widzieli. Podążali więc na północ, mając nadzieję, że przeznaczenie samo ich zaprowadzi.

***

— Powinniśmy się zatrzymać — zasugerował Callisto. Niedaleko od nich znajdowała się rzeka albo strumyk, szum wyraźnie na to wskazywał. To miejsce wydawało się więc idealne na postój. — Co ty na to?

— Gratuluję dobrego pomysłu. — Ursae uśmiechnął się kpiąco, ukazując kły. Odczuwał zmęczenie, ale nigdy nie brakowało mu sił na docinanie Callisto. — Idź nabierz trochę wody i złap parę ryb — polecił. Sam tymczasem zaczął rozglądać się za suchymi patykami. — I co tak stoisz?

— Dlaczego niby ja mam to zrobić? — warknął. — Co ja jestem, Elf Wodny?

Ursae przewrócił oczami z irytacją. Zastanawiał się, jakim cudem wytrzyma z nim nie wiadomo ile czasu.

— A potrafisz rozpalić ogień, którego nigdy nie potrzebowałeś? — Splótł ramiona na piersi i wyprostował się. Chciał wyglądać groźniej, niż pozwalał mu na to jego wzrost. — Tak właśnie myślałem — dodał, gdy Callisto odpowiedział mu milczeniem. — Szybciej może, co?

Elf Światła prychnął, ale wreszcie odwrócił się i odszedł.

Gdy Ursae został sam, westchnął przeciągle. Położył swoje rzeczy tuż obok tych pozostawionych przez Callisto. Podążył w stronę znajdującego się nieopodal lasu. Miał nadzieję, że znajdzie tam same dobroci.

Pomiędzy drzewami było znacznie ciemniej, niż na polanie. To jak najbardziej mu odpowiadało. Jego wzrok był zdecydowanie lepszy w mroku. Światło za bardzo go oślepiało i tylko w ciemności widział idealnie. To całkiem zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że wciąż tęsknił za słońcem i błękitnym niebem.

Zaczął zbierać mniejsze i większe gałązki. Nie pogardził również szyszkami i odrobiną kory. Nauczył się, że skóra drzew paliła się łatwo niczym papier.

Miał już pełne ręce, więc postanowił zawrócić, jednak przystanął w połowie kroku. Czuł na sobie czyjś wzrok. Nie odwracał się, najpierw nasłuchując. Próbował wyczuć mrowienie obcej energii, lecz to niestety okazało się niemożliwe. Zerknął więc za siebie. To dziwne uczucie bycia obserwowanym nie zniknęło, ale w okolicy nikogo nie zobaczył.

Przyspieszył kroku. Coś było nie tak i dlatego wolał nie pozostawać w tym lesie dłużej, niż to było konieczne.

Wróciwszy, ułożył zebrane drewno tak, aby jak najłatwiej było mu rozpalić ogień. Własnymi rękami wykopał niewielki dołek i wrzucił do niego patyki. Wyjął z torby krzesiwo i dobył sztyletu. Zaczął wytwarzać iskry i już po chwili pojawił się pierwszy płomyk. Wystarczyło kilka razy dmuchnąć i dodać jeszcze kilka przesunięć po krzesidle, by powstało prawdziwe ognisko.

Popatrzył na swoje dzieło z niemałą satysfakcją.

Callisto wrócił w idealnym momencie. W jednej ręce trzymał ociekający wodą bukłak. W drugiej zaś dwa naostrzone patyki, na każdym po dwie ryby. Niektóre jeszcze się ruszały, próbując ratować swoje życie.

— Mam nadzieję, że tyle wystarczy. — Rzucił mokry zbiornik Ursae. Sam wbił kije w ziemię, tak aby mięso mogło się upiec, lecz nie przypalić. — Ładnie — pochwalił, patrząc na dzieło swojego towarzysza.

— Dzięki. — Ursae upił łyk przyjemnie chłodnej wody. — Twoje ryby też niczego sobie.

— Dzięki. — Callisto uśmiechnął się lekko. — Obaj wykonaliśmy dobrą robotę.

***

Podobnie jak w obu Królestwach, tutaj również nie zmieniała się pora dnia. Zasady rządzące światem uległy zachwianiu od momentu zniknięcia Kamienia. Słońce i Księżyc nieruchomo tkwiły na niebie o bordowym odcieniu. Jedynie chmury poruszały się, wędrując niczym spieszące się fruwające owieczki.

Pierwszą wartę trzymał oczywiście Ursae. Callisto w tym czasie smacznie spał, zwinięty w kłębek niedaleko ciepłego ognia. Podłożył sobie pod głowę swój bagaż.

Elf Mroku przez większość czasu dreptał tam i z powrotem. Cały czas trzymał dłoń na sztylecie, będąc w gotowości do jego ewentualnego użycia.

Tamta dziwna obecność nie dawała mu spokoju. Teraz już jej nie czuł, lecz wtedy w lesie zdawała się niemal namacalna. Ktoś lub coś czujnie go obserwowało z ukrycia. Nie wydawało mu się, by było to jakieś dzikie zwierzę. One nie emanują tak silną energią. Zresztą, ona nie przypominała niczego, co czuł do tej pory. Jakby nie należała do żadnej magicznej istoty, którą spotkał do tej pory.

Postanowił na razie nie mówić o tym Callisto. Miał cichą nadzieję, że to nie było nic groźnego. Albo, że tylko mu się wydawało.

Ten jeden raz nie chciał ufać swojej niezawodnej intuicji.

Synowie Dnia i NocyUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum