Rozdział 7

23 6 2
                                    

Patrzyły na niego przerażające oczy. Były puste, zupełnie pozbawione jakiegokolwiek wyrazu czy emocji. Czerwone niczym krew i lśniące jak rubin.

Zdawały się prześwietlać go na wylot. Dokładnie tak, jakby z łatwością dostrzegały to, co niematerialne. Ich właściciel poznał już jego wszystkie słabości. Nawet te dobrze ukryte i dawno zapomniane.

„Kimżeś jest?” Usłyszał swój własny głos pytający mrok, który go otaczał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie widział niczego prócz tych oczu

„Kimżeś jest?” Powtórzył tym razem głośniej. Lecz także i teraz pozostał bez odpowiedzi.

Oczy zniknęły nagle. Zostawiły go samego w duszącej ciemności.

„Kimżeś jest…?”

***

Ze snu wyrwał go nagły ból w plecach. Coś go mocno uderzyło, ale nie wiedział jeszcze co. Wciąż nie doszedł do siebie i sen mieszał mu się z koszmarem. To, co przed chwilą widział i czuł, wydawało mu się bardzo realne.  Z b y t  realne. Trudno było mu się zorientować w tym, co było prawdziwe, a co nie.

— Majaczysz przez sen, pajacu — burknął ktoś nad nim, kopiąc go ponownie. (Bidulek, niegrzeczny Callisto)

Ursae nie od razu dopasował głos do twarzy. Przez chwilę nie pamiętał, kim był mówiący do niego elf.

Podniósł się z trudem. Rozejrzał dookoła, próbując się zorientować, gdzie był. Jego sercem zawładnęła panika, bo przez moment nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie był.

Próbował przywołać w pamięci ostatnie wydarzenia. Te sprzed snu. Chyba wyruszył na misję z… z Callisto. Mieli coś odnaleźć. Ale co?

— Miałeś zły sen, księciuniu? — zakpił Efl Światła. — Jesteś jeszcze bledszy niż zazwyczaj. Mam cię przytulić? Co? (No weź Cal nie bądź taki wredny xD)

Popatrzył na niego wilkiem. Irytacja trochę go otrzeźwiła i myśli wreszcie ułożyły się w jego głowie. On i Callisto mieli odnaleźć zaginiony Kamień, by przywrócić równowagę na świecie. Wyrocznia wskazała właśnie ich.

— Co mówiłem? — zapytał Ursae, mając przeczucie, że odpowiedź może być kluczowa. — To znaczy, przez sen.

— Kimżeś jest. — Wzruszył ramionami. — Gadanie od rzeczy.

— Nic więcej? — dociekał.

— Nie. — Zmarszczył brwi. — O co ci chodzi, co?

Westchnął i otarł czoło mokre od potu. W tamtym momencie potrzebował opłukać skórę chłodną wodą z rzeki.

— Nic. — Wstał, po czym otrzepał swoje ubranie z ziemi. — Idę nad wodę — oznajmił możliwie jak najbardziej obojętnym tonem. — Muszę się odświeżyć.

Nie usłyszał już słów towarzysza. O ile ten cokolwiek w ogóle powiedział.

Zatrzymał się na kamiennym brzegu. Przez chwilę tylko patrzył na nurt. Woda była tak czysta, że bez trudu dostrzegał dno. Nie było głęboko, lecz obecnie nie ufał swojemu ciału na tyle, by się zanurzyć.

Dlatego tylko kucnął i nabrał wody do dłoni złożonych w miseczkę. Ochlapał sobie twarz, od razu czując wyraźną ulgę. Miał kompletnie sucho w gardle, dlatego kilkakrotnie wypijał wodę ze swoich rąk. Wydawało mu się, jakby bez najmniejszego problemu mógł wypić całą tę rzekę.

Poprawił czarne włosy opadające mu na czoło. Przeczesał je i skórzanym paskiem upiął ich część w mały kucyk na górze.

Szum wody połączony ze śpiewem ptaków podziałał na niego uspokajająco. Powoli mijał wcześniejszy strach. Za wszelką cenę nie chciał wracać do tego, co widział. Obrazy i tak pojawiały się w jego głowie, jednak próbował stłumić je myśląc o innych rzeczach.

Prawą ręką chwycił za amulet, dotąd ukryty pod jego białą koszulą. Na rzemyku uwiązany był błyszczący onyks. Dostał go od swojej matki, gdy jeszcze żyła. Zaczarowała go tak, aby go chronił. Łapał za niego zawsze, gdy nie czuł się bezpiecznie i potrzebował wsparcia. Jego chłód i gładkość pozwalały mu się wyciszyć.

Zamknął oczy i skupił się na oddychaniu. Wsłuchał się w bicie swojego serca i wyobraził sobie, że ono z każdą chwilą zwalnia. Powtarzał w myślach, że jest bezpieczny i nic mu nie grozi. Że wszystko jest w porządku.

Podziałało.

Lecz potrzebował jeszcze paru minut w samotności. Nie miał jeszcze ochoty ani siły wrócić do Callisto. Jego obecność go denerwowała.

Dlaczego przepowiednia wybrała ich obu? Dlaczego właśnie oni?

Nie lepiej było wskazać parę, która lepiej się dogadywała?

Nie, żeby śmiał kwestionować słowa Wyroczni. Ona nigdy się nie myliła. Więc i tym razem musiała podjąć właściwą decyzję.

Której zupełnie nie rozumiał.

Ale bardziej zastanawiało go coś innego. Przy tym Promyczek nie miał żadnego znaczenia.

Do kogo należały te przerażające oczy, które widział?

Kimżeś jest?

Synowie Dnia i NocyWhere stories live. Discover now