Rozdział 9

17 3 1
                                    

Wędrując na północ, mogli zaobserwować, jak bardzo zmieniała się przyroda. Coraz więcej było lasów iglastych i mniej łąk. Spotykali ptaki, których nigdy wcześniej nie widzieli, większe i ze znacznie ostrzejszymi szponami i dziobami. Jeden z nich szczególnie spodobał się Ursae. Był cały czarny, a jego pióra lśniły w metaliczny sposób, jakby na niebiesko albo fioletowo. Tylko wydawane przez niego dźwięki nie przypadłyby do gustu. Za bardzo skrzeczał.

Na horyzoncie malowały się wysokie, niebieskawe góry. One wyznaczały teren Elfów Śnieżnych, które zamieszkiwały najwyższe szczyty. Im bardziej zbliżali się do ich Królestwa, tym chłodniej się robiło. W pewnym momencie ich lekkie koszule przestały być wystarczające.

Książę Ciemności wyciągnął z torby ciepły płaszcz w kolorze nocnego nieba. Książę Światła podjął podobną decyzję, lecz jego krótka kurtka była beżowa.

— Nie zamierzamy wkraczać do Królestwa Lodu, prawda? — zagadnął Callisto, z niepokojem spoglądając w stronę gór.

— Jeśli nie będziemy musieli — mruknął w odpowiedzi Ursae. — Boisz się ich, Promyczku?

— W porównaniu do ciebie wcale — odgryzł się — Mroczku.

Ursae nie zdołał powstrzymać cichego prychnięcia. Na jego twarzy błąkał się nieznaczny uśmiech.

— "Mroczku"? — zadrwił, patrząc na niego jednym okiem.

Callisto wzruszył ramionami. Kąciki jego ust uniosły się, tworząc przy oczach delikatne pajęczynki.

— No co? Skoro ja jestem Promyczkiem — Kciukiem dotknął swojej klatki piersiowej. — To ty musisz być Mroczkiem.

Chłopak znów prychnął, lecz nie powiedział niczego więcej. Znów zaczynała go boleć głowa i stracił ochotę na nieistotne pogawędki. Nie, żeby kiedykolwiek ją miał. Szczególnie z nim.

Powoli się do czegoś zbliżali i zdecydowanie bardziej wolał skupić na tym. Chciał zachować czujność, tak na wszelki wypadek. To, co znajdowało się przed nimi, wyglądało na jakąś budowlę. A raczej to, co z niej zostało. Nie mógł wiedzieć, co tam spotkają i dlatego musiał być przygotowany na wszystko.

Jak się później okazało, były to ruiny jakiegoś zamku. Godło wiszące nad olbrzymimi wrotami było podarte i brudne. Żadnemu z nich nie udało się go zidentyfikować. Nigdy też nie słyszeli o upadłym królestwie albo czymś podobnym znajdującym się na północy.

Ze środka nie dochodziły żadne dźwięki i nie dało się też wyczuć żadnej energii. Było więc pewne, że ruiny dawno opuszczono

Skrzyżowali spojrzenia i jednocześnie przytaknęli. Zamierzali trochę sobie pozwiedzać.

Najpierw trzeba było jednak znaleźć jakieś inne wejście. Brama wyglądała na zbyt ciężką, by zdołali ją otworzyć.

Synowie Dnia i NocyWhere stories live. Discover now