Rozdział 10

11 3 0
                                    

— Ja sprawdzę z jednej strony, a ty z drugiej — zdecydował Ursae. Callisto chciał się oburzyć, jakim prawem Ursae decyduje, ale musiał przyznać, że strategie Księcia Mroku miały sens.

Mroczku.

Co mu przyszło do głowy?

Kuląc się z zażenowania ruszył zwiedzić przeciwną stronę ruin.

Zamek wyglądał imponująco w swoim zniszczeniu. Cały z brązowych cegieł, wspinał się dość wysoko w górę, jednak w pewnych fragmentach brakowało dachu, który musiał zapaść się pod wpływem czasu. W kierunku okien wspinały się zimnolubne pnącza.

Callisto ocenił ich wytrzymałość. Choć wysoki, był raczej szczupły. Możliwe, że roślina wytrzymałaby jego ciężar.

Zaraz jednak jego plan został spalony, kiedy pnącze się zerwało. Callisto odskoczył do tyłu z przerażonym krzykiem.

— Promyczku?! — usłyszał zaalarmowane wołanie Ursae.

— Żyję! — odkrzyknął tylko, ciesząc się, że Ursae nie zobaczył jego majestatycznego upadku.

Zasapał się trochę i musiał uspokoić oddech. Otrzepał zabrudzone dłonie i zaczął szukać dalej.

Po jakimś czasie znalazł zapadniętą ścianę. Wystarczyło tylko przejść po zawalonych cegłach i już można było znaleźć się w środku.

— Ursae, mam wejście!

***

Wnętrze zamku bardzo przypominało labirynt pełen kamieni, o które można się potknąć oraz pnącz, które wydawały się plątać wokół kostek Callisto. Książę nie mógł się powstrzymać i wyjął z torby lusterko, aby odzyskać panowanie nad sytuacją.

Zauważył Ursae przyglądającego mu się z zaciekawieniem.

— Co?

— Nic, nic — Ursae odwrócił wzrok.

Zaczęli rozglądać się po ruinach.

Badali we dwójkę korytarze, zaglądali w okna i portale, usiłując odnaleźć się w schemacie budynku.

— Gdybyś zbudował taki zamek, gdzie umieściłbyś jego najważniejszy element?

— A przypomnisz mi, czego szukamy? — spytał z drwiną Callisto.

— Przygody, księciuniu.

Och, na gwiazdy, jak Callisto nie cierpiał tych jego enigmatycznych tekstów. I tych pretensjonalnych przezwisk.

— To gdzie? — dopytał Ursae.

— W centrum. Albo na północnym krańcu.

I tam właśnie się skierowali. Kiedy dotarli do ostatniego pomieszczenia przylegającego do północnej ściany zamku, odkryli komnatę przypominającą świątynię.

A tam, na podwyższeniu w centralnym jej miejscu leżało nic innego jak kamień z Runą Algiz.

***

Callisto i Ursae stanęli jak wryci.

Nie.

To nie mogło być tak proste.

Spojrzeli po sobie i zgodnie puścili się biegiem do kamienia, potykając się o nierówne podłoże.

Zanim dobiegli, kamień zamigotał i rozpłynął się w powietrzu niczym rozwiana mgła.

Callisto dopadł do podwyższenia, chcąc złapać widmo kamienia. Oczywiście na próżno. Ursae podszedł do niego i prawie położył mu rękę na ramieniu, ale w ostatniej chwili się wycofał. Stanął z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała.

— To była iluzja, Promyczku.

Callisto obrócił się do niego z obłędem w oczach.

— No co ty nie powiesz? — zironizował.

***

Callisto i Ursae usiedli zrezygnowani naprzeciw siebie. Nadal przebywali w północnej komnacie, jakby czekając na ponowne zmaterializowanie się kamienia. Na nic.

— To musiała być jakaś wskazówka. Wyrocznia musi sobie z nami pogrywać — teoretyzował Callisto. Ursae zamruczał potwierdzająco.

Wtedy znowu to poczuł.

Chłód wspiął się w górę jego kręgosłupa. Książę Mroku cały się spiął.

— Promyczku... Callisto — odchrząknął. — Też to czujesz?

Synowie Dnia i NocyWhere stories live. Discover now