Rozdział 34 💙

279 22 1
                                    

Harry był na końcówce trzydziestego siódmego tygodnia, a ja za każdym razem, kiedy syczał z bólów od kopniaków czy skurczy, panikowałem na tyle, że mógłbym być już łysy albo siwy. Nasz mały chłopiec naprawdę wyrósł na dużą omegę i tańcował w brzuchu Harrego. Nawet lekarz się dziwił, że omega może tak rozrabiać.

Harry spał praktycznie tylko w dzień, w nocy maluch nie dawał mu spać. Ja za to spałem w nocy, ale tak czujnie i niespokojnie, że nawet delikatny dźwięk potrafił mnie obudzić. Było tak praktycznie od półtora tygodnia. Harry z pewnością wiedział, że poród zbliżał się wielkimi krokami, ale nic nie mówił. Nie chciał mnie stresować choć i tak już byłem zestresowany. Tak naprawdę torbę mieliśmy spakowaną już do samochodu, fotelik również. Pokoik był gotowy, więc wszystko były gotowe na przyjęcie naszego nowego członka rodziny.

Uwielbiałem patrzeć na puste łóżeczko, mając świadomość, że dzielą nas jeszcze około dwóch tygodni, aby mała omega przyszła na świat. Robiłem to zawsze przed snem, a potem wracałem do Harrego, do sypialni. Dzisiaj też nie było wyjątku. Uśmiechnąłem się, bo naprawdę zostanę ojcem i to jeszcze małej męskiej omegi. To dopiero wyzwanie, pomyślałem.

— Louis? — odezwał się Harry, kiedy wszedłem do sypialni. — Chyba dziś w nocy będę spał. Mały się uspokoił, już tak nie kopie od godziny.

— Może to cisza przed burzą? — zażartowałem, a Harry spojrzał na mnie tak, że jakby wzrok mógł zabijać, byłbym już martwy. — Zostały dwa tygodnie, ma już mało miejsca na takie tańce. To zupełnie normalne, lekarz tak mówił.

Harry pokiwał głową i położył rękę na brzuchu. Skrzywił się, a ja domyśliłem się, że to kolejny przepowiadający skurcz. Męczyły go naprawdę strasznie.

— Nadal będziesz miał ochotę na kolejnego szczeniaka za jakiś czas? — zapytałem.

— W tej chwili nie — zaśmiał się i pokręcił głową. — Myślę, że jak zapomnę o tym cudownym okresie, zapragnę poczuć jeszcze raz to, jak to jest.

— Każda ciąża jest też inna, więc kolejna mogłaby być zupełnie inna.

Pokiwał głową i przesunął się na swoje miejsce. Ułożył się bardziej wygodniej, na tyle ile oczywiście mógł. Zgasił lampkę z swojej strony i uśmiechnął się do mnie. Sam się położyłem i objąłem Harrego, na tyle ile mogłem, wcześniej zgadzając światło. Byłem tak wykończony, że zasnąłem niemalże od razu. Przebudzałem się na lekkie poruszanie się Harrego na łóżku czy jego wstawanie do łazienki średnio co pół godziny. Potem zawsze wracał i kładł się z powrotem. W pewnym momencie musiałem zasnąć twardszym snem, nic nie czułem ani nic nie słyszałem. Gdzieś w oddali, po jakimś czasie, słyszałem, jak ktoś krzyczał moje imię. Potem uświadomiłem sobie, że ten głos to spanikowany Harry. Od razu otworzyłem oczy i jeszcze na półprzytomny, spojrzałem na niego. Coś mówił, ale słowa jakoś do mnie nie docierają. Zamrugałem kilka razy, rozumiejąc jego słowa. Mówił: Louis, ja rodzę!

Otworzyłem szeroko oczy, wtedy dopiero w pełni usłyszałem naprawę spanikowany głos Harrego.

— Louis, rusz się, rodzę! To chyba już!

— To chyba już? — powtórzyłem głupio zanim zerwałem się z łóżka na równe nogi. — To już! Nie! To powinno być za dwa tygodnie!

— Louis, do cholery, uspokój się. Ubierz coś na siebie i pojedziemy. Mam regularne skurcze i coraz mocniejsze.

Pokiwałem głową i ubrałem na siebie lepsze dresy oraz bluzę. Harry w tym samym czasie usiadł, a potem próbował wstać, ale skurcz pokrzyżował mu plany. Musiałem pomóc przejść mu całą drogę do samochodu. Wróciłem się jedynie po jego buty i kurtkę, które pomogłem mu już ubrać w samochodzie. Sam z tego wszystkiego zapomniałem kluczyków do samochodu, zamknąć domu i własnych butów. Harry też musiał mi przypominać parę razy adres kliniki, którą sobie wybrał do porodu. Sam w końcu wpisał adres w nawigacji i kazał mi się skupić na drodze. Było to naprawdę ciężkie, kiedy obok mnie siedział Harry, który praktycznie rodził.

Loveproof → larryWhere stories live. Discover now