Rozdział 19 💚

445 38 1
                                    

Zima w Londynie nastała szybciej niż myślałem, jeszcze w październiku płatki śniegu zaczynały pokrywać większość jego ulic, a na początku grudnia miasto było już doszczętnie przykryte przez biały puch, z jednej strony wyglądało to magicznie, ale z drugiej strony nie, ale to tylko przez to, że istniała jeszcze większa szansa na to, że się przeziębię, co w ostatnim czasie było dość częstsze.

Nie mogłem już opuszczać wykładów, ale cóż nadal to robiłem. Jak miałem być szczery wolałem siedzieć w szkółce przy papierach lub pomagać szczeniakom niż siedzieć na najnudniejszych zajęciach na świecie, ale jednak chciałem zaliczyć ten rok. To właśnie było w tym najgorsze, chciałem, ale jednak strasznie dużo opuszałem. Głównym powodem był Brad, ale również i złe samopoczucie, które rozpoczęło się po pierwszym grudnia, a żeby nie łapać zbędnych wirusów, wracałem do domu albo jechałem pracować w szkółce, tam miałem spokój i samotność, oprócz wizyt poszkodowanych szczeniaków, Louisa i rodziców malców z osobistą zapłatą lub pytaniami.

Tak samo było w tym przypadku. Tuż po drugich porannych zajęciach, poczułem się źle, kręciło mi się w głowie i lekko mdliło, nie podobał mi się ten stan, a wręcz niepokoił. Oprócz tego zauważyłem zmiany w moim charakterze, upadki szczeniaków odbierałam poważnej i mocniej uderzał we mnie ich płacz, nie chciałem nic spekulować, ale miałem kilka poważnych teorii.

Po przekroczeniu progu biura odetchnąłem z ulgą, tam było o wiele cieplej niż na dworze, pomimo tego byłem ubrany na cebulkę było mi zimno. Louis naprawdę pilnował mnie, abym ubierał się odpowiednio do pogody, co było naprawdę przeurocze i wcale nie protestowałem. Wiedziałem, że robił to tylko dla mojego zdrowia.

Zasiadłem za biurkiem i odpaliłem laptopa, chciałem sprawdzić czy na skrzynce pocztowej szkółki nie ma żadnych nowych mailów. Ostatecznie nie było ich dużo, dosłownie tylko z współpracami, które zazwyczaj odrzucaliśmy, szkółka nie potrzebowała promocji, woleliśmy cieszyliśmy się takim zainteresowaniem jakie było.

- Zaraz mnie szlag trafi - usłyszałem bardzo głośne mruknięcie, to był zdecydowanie Louis, jego marudzenie usłyszałem nawet przez drzwi, które chwilę później otworzyły się, a do środka wparował nie kto inny jak mój przeznaczony. - Harry? A ty nie powinieneś mieć teraz wykładów do południa? Miałeś przyjść dopiero po nich

- Tak właściwie, cześć - odparłem, zostawiając swoją pracę na boku. - Miałem, ale poczułem się źle i przyjechałem tutaj. Nic wielkiego, już przeszło... ale i tak nie wracam na uczelnię, opuszczam tylko jedne, które i tak mam zaliczone. Aha! I wieczorem muszę tam jechać, bo dwa ostatnie wykłady przenieśli nam na wieczór, więc tracę tylko te jedne, nieważne i tak

Louis pokiwał głową, a później usiadł na kozetce, które była przeznaczona dla szczeniaków. Zauważyłem jego minę, była dość poważna i zdenerwowana, zapewne coś musiało się wydarzyć po zajęciach, które właśnie skończył.

- Musimy iść do lekarza, ten stan jest coraz częstszy. Niepokoi mnie to, Harry. Nie możesz wiecznie opuszczać wykładów, a te samopoczucie powinniśmy zgłosić lekarzowi - westchnął, unosząc na mnie wzrok.

- Powtarzasz się, skarbie

- Nie żartuj - mruknął, a mi zrobiło się głupio, może faktycznie nie była to odpowiednia chwila. - Dobrze się czujesz?

- No tak, mówiłem już. Jest wszystko jak w najlepszym porządku! - uniosłem kciuki do góry i lekko uśmiechnąłem się. - Co cię zdenerwowało?

- Matka jednego szczeniaka. Powiedziała, że moje zajęcia nie przynoszą żadnych sukcesów, ale co ja mam poradzić jak jej szczeniak... za przeproszeniem, jest leniem śmierdzącym i nie chce w nich uczestniczyć? - wywrócił oczyma, a ja wypuściłem powietrze.

Loveproof → larryWhere stories live. Discover now