Rozdział 5 💚

714 39 3
                                    

Dobry wieczór!

💚💙💚💙

- Praca nie jest ważniejsza od ciebie, Hazz.

- Miło mi to słyszeć... Ale muszę to przemyśleć. - westchnąłem, czując ciągły ból w sercu. - Jest to bardzo poważna decyzja, Lou.

Zauważyłem jak ten spuszcza wzrok, a w swoje dłonie bierze swój kubek. Poczułem jeszcze większe ukucie w sercu, a jeśli go zawiodłem? Przecież musiał mnie zrozumieć.

- P-przepraszam... - dodałem po chwili, a do moich oczu doleciały kolejne łzy, czułem jak spływają po czerwonych policzkach.

Tak właśnie mi się zdawało, że one są czerwone. Płakałem naprawdę dużo, a ból z mojej twarzy nadal nie znikał, ta maść nie pomogła w ogóle.

Czułem się okropnie, niepotrzebny, czułem się... Jak problem.

Byłem problemem dla każdego.

Powinienem radzić sobie sam, byłem w końcu... Omegą. Słabą omegą, której zadaniem było tylko i wyłącznie rodzenie szczeniaków swojej alfie.

- Nie, Harry. - zaczął, a ja odwróciłem się w jego stronę. Stał w innym miejscu niż wcześniej, nie słyszałem jego kroków. - Nie przepraszaj, to nie powód. Faktycznie, to ja powinienem dać ci czas, abyś ochłonął i przyzwyczaił się do nowej sytuacji. Moje ramiona zawsze będę dla ciebie otwarte, czy to w dzień czy też nawet w środku nocy.

- Nie chce, abyś odebrał mnie jakbym ci nie ufał, albo się ciebie bał... Nie o to mi chodzi, ja czuję, że jestem-

- Shhh... - nagle znalazł się obok mnie, usłyszał moje szlochanie, którego nie powinien usłyszeć.

Jego ramiona objęły moje ciało i wtedy poczułem pewną wolność i bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo po przez ochronę mojej alfy. Przymknąłem swoje powieki, które bolały mnie od ciągłego płaczu i zanurzyłem się w jego zapachu.

Lasu, który dawał mi bezpieczeństwo i schronienie. Dla niektórych las był miejscem niebezpiecznym i niepewnym, wypełniony zielenią i dzikimi zwierzętami.

Dla mnie moim lasem był Louis.

- Jest dobrze, słońce. Jestem przy tobie, przy mnie żadna krzywda ci się nie stanie. - powiedział to, a moje serce zostało choć trochę zalepione miłością. - Krzywda to może stać się Nic-

- Nawet nie kończ, mówiłem już o tym. - uniosłem swój wzrok na niego.

Nie zorientowałem się kiedy ten przeniósł mnie na kanapę, która znajdowała się w biurze. Czasem naprawdę potrafiłem się wyłączyć i zapomnieć o świecie, który krążył wokół mnie.

- Ta sprawa jest już zakończona, zakończyłem już z nim swój rozdział. - westchnąłem, jednak ukucie w sercu, było takie samo. - Jestem wolny. Wolny jak ptak, niedźwiedź czy też jeleń.

Sam nie wiem czemu drążyłem ten temat, bolało mnie serce kiedy tylko wspomniałem o Nicku, przecież ja go kochałem. Albo nie? Kochałem go z początku, później ten czar prysł.

Chociaż sam nie wiem.

- Ja... Ja powinienem już iść. Niall się pewnie martwi, miałem dziś do niego wpaść, ale wyszło jak wyszło. Zatrzymam się u niego na jedną, dwie noce... A później? Nie wiem, coś wymyślę. - próbowałem zsunąć się z jego kolan, jednak on mi to uniemożliwiał. - Puść mnie!

Zacząłem się wyrywać, nie chciałem na nich być. Chciałem wyjść i pójść daleko, przed siebie, aż w końcu trafić na mieszkanie Nialla. Miałem dość tego dnia, tygodnia, miałem dość wszystkiego. Czułem się wykończony psychicznie i fizycznie, a te siniaki bolały niemiłosiernie.

Loveproof → larryजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें