Rozdział 3 💚

657 40 2
                                    

Widzimy się za tydzień o podobnej porze!!  🤗

💚💙💚💙

Od samego rana spędzałem czas u Nialla, który od razu po moim przyjściu wyszedł. Uwielbiałem zajmować się małym Theo, był przy mnie aniołkiem. Zapiąłem jego kurteczkę i nałożyłem czapkę z jego ulubionymi bohaterami z bajki. Chwyciłem małą rączkę i odpowiednim krokiem dla malca wyszedłem z mieszkania przyjaciela.

- Harry! A wiesz co? Na ostatnich zajęciach razem z innymi trenowaliśmy rzuty do blamki! Trafiłem aż trzy razy! – pokazał na swoich paluszkach liczbę.

- Naprawdę? To wspaniały wynik! Dziś przez całe zajęcia będę Cię oglądać i kibicować jak najgłośniej będę umieć.

- Dasz mi bardzo dużo motywacji! – zaśmiał się i podskoczył tak, że prawie upadł. Na całe szczęście złapałem go w ostatnim momencie. – Byłaby gleba!

- Byłaby i to bardzo poważna. – unormowałem swój oddech, który chwilę temu zatrzymał się pod wpływem sytuacji.

Znałem drogę do szkółki, nie była ona aż tak daleko. Można było porównać tą trasę do zwykłego dwudziestominutowego spaceru po parku. Theo ciągle grzecznie trzymał moją dłoń, co mnie ogromnie cieszyło.

Miałem pewność, że mały alfa nie zniknie mi z oczu.

Kiedy byliśmy już naprawdę blisko usłyszałem chichot innych małych szczeniaków, które były już na boisku. Nie byliśmy spóźnieni, przybyliśmy idealnie dziesięć minut przed rozpoczęciem zajęć. Weszliśmy na teren szkółki, a malec zaczął mnie prowadzić w odpowiednie miejsce, czyli przed ich małą szatnie.

- Harry, tam jest Pan Zee! – wskazał paluszkiem na mulata. – Zaraz powinien dojść jeszcze Pan Lou! To on mnie właśnie uczy.

- Wygląda bardzo profesjonalne. Czyli musimy czekać aż przyjdzie Pan Lou, twój wychowawca?

- Tak! – podskoczył.

- To pozostaje nam tylko na niego czekać. – uśmiechnąłem się niepewnie i rozejrzałem się dokoła. – Podekscytowany?

- Jeszcze jak! Kocham piłkę! Chce w przyszłości zostać takim dobrym piłkarzem jak Pan Lou! – uniósł swoje rączki tak, aby pokazać mi jakim wielkim.

- Jestem pewny, że takim będziesz.

Puścił powoli moją dłoń i odszedł tylko kilka kroków dalej ode mnie. Uniosłem wzrok, jak mi się zdawało na rzekomego „Pana Lou". Szatyn, bo taki właśnie miał kolor włosów, stał opierając się o bramkę i spoglądając na swoje sportowe buty.

Moje włosy rozwiał wiatr, zmrużyłem oczy, aby żaden piach nie dostał się do nich, a kiedy dotarło do mnie co właśnie się działo. Rozszerzyłem oczy, tak bardzo nienaturalnie, co pewnie wyglądało komicznie, jednak sytuacja tego potrzebowała. Przełknąłem wielką kulę śliny, która wytworzyła mi się w gardle, mrugając szybko moimi oczami.

Był to mój przeznaczony.

Jego zapach wyczułem dokładniej kiedy znalazł się trochę bliżej, był on w dużym stopniu przepełniony mocnym zapachem drzew, kory i nawet mocnej cytryny, ale również pomieszany zapachem papierosów, które raczej nie były jego częścią.

Mogłem spodziewać się, że alfa pali.

— Pan Lou! — krzyknął Theo i podbiegł do szatyna, który jak mi się zdawało był dość mocno zestresowany. — Tęskniłem! Zagramy dziś mecz? Czy będziemy dzisiaj ćwiczyć celowanie do bramki? A może...

— Theo. — nie chciałem być złośliwy, jednak musiałem przerwać mu jego wypowiedź. Zrobiłem to delikatnie, a kiedy otrzymałem uwagę, dodałem. — Usiądź na ławkę i przebierz buty dobrze?

Loveproof → larryWhere stories live. Discover now