15.

1 0 0
                                    

Obudziłam się o dziewiątej dwadzieścia. Wszyscy wokół mnie jeszcze spali. Nie dziwiłam się. Sama przewracałabym się dopiero na drugi bok, gdyby nie okropny ból głowy. Nie wiedziałam od czego on może pochodzić. Przez cały ten czas gdy podróżowaliśmy natarczywy ból co jakiś czas powracał. Może to ze zmęczenia? Już nie wiedziałam co robić. Gdy bardzo mnie bolało, prosiłam Deidrę - tutejszą nauczycielkę, pielęgniarkę i byłą podróżniczkę – o okład z jej ziół. Zawsze pomagał w jakimś stopniu zwalczyć okropne uczucie. Nie miałam serca wyłudzać od niej więcej. Ignorując mą dolegliwość ruszyłam na stołówkę, aby zrobić coś do jedzenia Bero. Musiałam wymyślić coś, co nie uczula, a przy okazji koi objawy przeziębienia. W tym celu odnalazłam jednego z kucharzy – Charlesa – wysokiego chłopaka o bujnej, czarnej czuprynie, licznych piegach i wielkich rumieńcach na opadniętych policzkach. Umiał wymyślić danie nawet dla wybrednych, małych dzieci. Chłopak miał do tego dryg. Poprosiłam go o tą małą przysługę. Oczywiście się zgodził, ale miał jeden warunek. Musiałam mu wytrzasnąć nowy fartuch, bo ten jego nadaje się tylko na opał. Postawiliśmy na dwie kromki pszennego chleba posmarowanego cienką warstwą miodu i kubek herbaty rumiankowej. Wszystko ustawiłam na tacy, podziękowałam Charlesowi i ruszyłam do Bero. Przecież nie wzięłabym go na stołówkę pełną ludzi. Nie byłam aż tak głupia. Jak najciszej się dało otworzyłam skrzypiące drzwi. Nikt się nie obudził. Tylko Scott się przeciągał, a Bero siedział na swoim hamaku z wyprostowanymi nóżkami. Uśmiechnęłam się lekko do chłopaka, co odwzajemnił.-Dzień dobry – szepnęłam tylko, podchodząc do ledwo przytomnego chłopca. Jeszcze godzinę temu płakał przez sen. – Wyspałeś się? – spytałam. Chłopczyk przytaknął. Czekał go trudny dzień. Po pierwsze – Jinrō miał zamiar go przesłucha (co moim zdaniem jest niepotrzebne i tylko zestresuje Bero), a po drugie - będzie musiał zapoznać się z nowym otoczeniem. Wystawiłam w jego stronę, którą złapał i ruszyliśmy do naszego „salonu". Położyłam na stole tacę z posiłkiem i – widząc, jak nieporadnie Bero próbował wspiąć się na wysoki stołek – posadziłam chłopca i przysunęłam w jego stronę papierowy talerzyk z kanapkami. Bero spojrzał pytająco, na co pokiwałam twierdząco głową. Uśmiechnął się i zaczął pałaszować. Mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Miał wiele blizn od nakłuć na nadgarstkach, gdzieniegdzie strupy i zaschnięte rany. Jego oczy miały orzechową barwę. Obcięto mu dwa paliczki palca serdecznego prawej dłoni. Nagle spojrzał za mnie wystraszony. Obróciłam się w tamtym kierunku, w wejściu stał zdezorientowany Scott. W ręce trzymał zawiniątko wielkości sześciusetstronicowej książki. Wróciłam wzrokiem do Bero.-Nie ma się co bać – zapewniłam szybko – to mój przyjaciel. Scott – zwróciłam się do chłopaka – to jest Bero. Bero, to jest Scott. -Mogę się dosiąść? – spytał, patrząc na Bero. Chłopiec wahał się chwilę, a następnie pokiwał energicznie główką. Scott przysunął sobie krzesło. – Mam coś dla was. – Położył przedmiot zawinięty w biało-czerwoną chustkę przepasany wstążką i zachęcił gestem, abym otworzyła. Nie czekając dłużej złapałam za dwa końce wstążki i pociągnęłam. Moim oczom ukazały się trzy pary kanapek z marmoladą. W tym momencie przypomniałam sobie, że moim ostatnim posiłkiem było jabłko przed południem. Automatycznie mój żołądek zaczął domagać się jedzenia. Złapałam za jedną kanapkę i ugryzłam potężnego kęsa. Dżem malinowy – mój ulubiony. Gdy jedliśmy wspólnie chińszczyznę przy wodospadzie, opowiadałam Scottowi, jak na jednej z wycieczek rowerowych z Peterem i Jackiem zaczęło nam – lekko ujmując – odbijać, i zamiast pikniku obrzucaliśmy się kanapkami nafaszerowanymi malinowym dżemem. Nie myślałam tylko, że Scott zapamięta tak nieistotny szczegół mojej historii. -Dziękuję. Nawet nie wiesz, jaka głodna byłam. – rzuciłam mu spojrzenie pełne wdzięczności. Uśmiechnął się z satysfakcją.-Nie ma za co. Musiałem się jakoś odwdzięczyć. Dla każdego z osobna zrobiłem taki pakunek. Może to nie dużo, ale jednak. - Usłyszałam ziewnięcie. Zapomniałam, że przygląda się nam Bero.-Bero, powiesz mi ile masz lat? – Nie usłyszałam odpowiedzi. Za to – cały czas jedząc swoje kanapki - pokazał mi cztery paluszki. To już coś.-Dlaczego wczoraj byłeś sam w lesie? Zgubiłeś się? – Automatycznie jego uśmiech zniknął. Zastąpił go natomiast smutek. Pokręcił głową.-Ziośtawili mnie – rzucił ponuro.-Kto?-Źli – otrzymałam tą samą odpowiedź co dziś w nocy. Poszłam więc inną drogą.-Jesteś z Renei? – zapytałam ostrożnie. Oczy chłopca się zaszkliły. Już znałam odpowiedź. Dołączając do tego fakt, iż na ciele Bero znajduje się wiele ran, domyślałam się, że był jednym z królików doświadczalnych tych psycholi. Musiał przeżyć to, co Scott. Zauważyłam, że zjadł już swoją porcję, więc złożyłam wszystko na tackę i podniosłam się z siedzenia z zamiarem odniesienia jej, ale Scott wyprzedził mnie i dodał:-Ja to wezmę. Idziemy do cioci Deidry, Bero? – spytał przekonująco. Chłopczyk rozweselił się, szybko pomogłam mu zejść z krzesła. Scott złapał go delikatnie za rączkę. Poszliśmy do gabinetu Deidry. -Który mamy dzisiaj dzień? – zapytałam. Po kilkunastu dniach spędzonych po tej stronie portalu straciłam rachubę czasu. Nauczyłam się tylko odczytywać godzinę z pozycji słońca.-Piątek, piętnasty grudnia, a co? – Rany, za dwa tygodnie mam urodziny!-Zastanawiałam się kiedy będą moje urodziny. – Wzruszyłam ramionami.-I jak?-Za czternaście dni, siedemnaste – rzekłam z dumą. Ostatni rok strasznie mi się dłużył. Myślałam czy w ogóle ich dożyję w takim tempie. -Wow, stara jesteś – zaśmiał się. Gdyby między nami nie kroczył Bero szturchnęłabym go.-Odezwał się – prychnęłam przewracając oczami. -Przede mną jeszcze dużo przygód. Mam osiemnaście. TY kończysz siedemnaście. Jesteś już jedną nogą w trumnie. – Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się mylił.Nie zdążyliśmy się obejrzeć, a staliśmy pod gabinetem mojej ulubionej – i jedynej – nauczycielki mocy żywiołu Ziemi.Bero nie chciał puścić mojej nogi, póki Deidra nie zaczęła pokazywać mu swojej kolekcji ziół leczniczych. Tak się w to wciągnął, że nie zauważył, iż zostawiłam go w rękach pielęgniarki. Aktualnie stałam pod drzwiami biura Jinrō, zastanawiając się, co powiedzieć. Scott poszedł zobaczyć jak trzyma się nasza paczka po poprzedniej nocy, zaraz po tym jak zadeklarowałam, że załatwię Bero bezpieczne schronienie. Zaczynałam wątpić w mój dar przekonywania. Jinrō jest uparty – postawiłby na swoim, nawet gdyby przyniosło to okropne skutki. W końcu zebrałam w sobie resztę odwagi i, nie zawracając sobie głowy pukaniem, wpadłam do pomieszczenia. Stanowczym krokiem podeszłam do biurka i oparłam się o nie dłońmi. Zaczęłam swój wywód:-Nie przesłuchasz Bero – zaczęłam poważnie. – Wystraszy się. Nic ci nie powie, bo ci nie ufa. – Szanowny pan Jinrō w końcu śmiał na mnie spojrzeć. – Był jednym z testów tych psycholi. Dowodem tego są jego blizny. Ma cztery lata i okropnie sepleni. Nie dałby rady być szpiegiem. Aktualnie jest z Deidrą. Opatruje go. – Jego brwi powędrowały ku górze. Rozgadałam się. Nie zachowywałam się jak ja. Podobała mi się ta stanowczość w tonie głosu. Podobało mi się, że umiałam ukryć swój strach i przerzucić go na drugi plan. Byłam wręcz zachwycona swoją postawą. Nie wiedziałam, że tak potrafiłam. Zawsze jak dzieciaki mi dokuczały po prostu odchodziłam z oczami pełnymi łez. Nie wiedziałam jak im się postawić. A zwłaszcza Zackowi. Chłopcu z osiedla, przez którego nie wiedziałam co to znaczy prawdziwa przyjaźń. Szykowałam się na pierwszy dzień w szkole. Pierwsza klasa. Byłam okropnie zestresowana. Babcia zawiozła mnie pod bramkę mojego – jak to mówili – nowego, drugiego domu. Czekał tam na mnie mój najlepszy przyjaciel. Zack pomachał mi energicznie i podbiegł do furtki. Na ten widok uśmiechnęłam się szeroko. Jeszcze nie wiedziałam, że to był początek piekła.Usiedliśmy razem w ławce. W przeciwieństwie do Zacka nikogo nie znałam. Miałam wrażenie, że niektórzy dziwnie się na mnie patrzą. Usłyszałam swoje imię i chichot. Odwróciłam się w tamtą stronę. To koledzy ZACKA. Okazało się, że chłopak im o mnie opowiedział. I nie były to pozytywne rzeczy. Stałam się pośmiewiskiem z powodu heterochromii, krzywych zębów i braku rodziców. Wzdrygnęłam się lekko na nagły przypływ wspomnień. Kontynuowałam:-Naprawdę, dzieciak jest nieszkodliwy. Wstrzyknięto mu wiele dawek genu zmiennokształtnego zamieszkującego ten las. Stał się jednym z nas. – Dokładnie analizował każde słowo z mojej wypowiedzi. Po chwili ciszy podjął decyzję.-Dobrze, może zostać – odezwał się. – Ale ty masz obowiązek się nim opiekować. Albo znaleźć dla niego opiekuna. – Dodał pośpiesznie. -Dziękuję – odpowiedziałam. – Naprawdę. Jestem wdzięczna. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Muszę już iść. Jeszcze raz ci dziękuję – nie czekając na odpowiedź wybiegłam z gabinetu. Pierwsze co muszę zrobić to powiadomić resztę o sukcesie. ***-Dzięki, że przyszliście – zaczął Scott. Specjalnie przez pół godziny szukał Tracy, Toma, Petera, Mike'a, Ann, Cindy, Lotte, mnie i – co mnie lekko zaniepokoiło – Megan oraz Cardana, aby coś nam oznajmić. Już zaczęłam obmyślać najgorsze możliwe scenariusze. -Więc – ciągnął – jak się pewnie domyśliliście, nie zebrałem was bez powodu. Otóż – spojrzał po nas – nasz cel podróży czeka. Tutejsi nauczyli was wszystkiego, co będzie wam potrzebne w najbliższym czasie. Nie możemy dłużej zwlekać. – Westchnął ciężko. Proszę nie... - Dziś wieczorem opuszczamy obóz. Spakujcie najważniejsze rzeczy. Cardan – zwrócił się do czarnowłosego – nie musisz iść jeśli nie chcesz. Masz prawo zadecydować. Zostajesz tu – ze swoim ludem – czy włóczysz się z nami? – spytał. Cardan wyglądał, jakby się zastanawiał. Jak się okazało, jeden z nas doskonale wiedział, że jego odpowiedzią było:-Niestety. Chciałbym, z wielką ochoczą poszedłbym z wami do elfiej wioski, ale – tu się zatrzymał na chwilkę – ojciec nie poradzi sobie sam. Muszę tu zostać, opiekować się swoimi. Przykro mi. – Wstał i ruszył do wyjścia, lecz zanim to, pożegnał się z każdym po kolei. Właśnie przypomniałam sobie o pewnej małej istotce. Co ja powiem Bero? Może będzie lepiej, jeśli w ogóle mu nie powiem?Nie miałam czasu na głupie rozmyślania. Starałam się myśleć trzeźwo. Musiała to być decyzja na już. Przecież fakt, iż Bero jest dzieckiem o wielu (niezbyt przyjemnych) przeżyciach, nie mógł zmienić planu Scotta. Nie mogę mu tego powiedzieć. Nie zrobię tego. **Wielkimi krokami zbliżała się godzina opuszczenia tego miejsca. Aktualnie siedziałam z Thomasem na hamaku. Moja głowa spoczywała na jego ramieniu, obejmował mnie lekko. Byłam okropnie zestresowana. Wszystkie emocje dotychczas chowające się w moim wnętrzu zaczęły się buntować. Nogi zwiotczały, ręce zacisnęłam w pięści. Wszystko tylko po to, by się uspokoić.Bezskutecznie.Zbliżała się dziewiąta. Za dziesięć minut miałam odebrać Bero od Deidry. Przez ten czas niewiele się działo. Przebrałam się w wygodniejsze ubrania, wykąpałam się, bo przecież nie wiadomo ile czasu zajmie nam dotarcie do wioski Elfów, pomogłam pakować najważniejsze rzeczy – śpiwory, pitną wodę, ciepłe ubrania, leki w postaci ziół i eliksirów, a także wszelakiego rodzaju broń. Spytalibyście się – dlaczego? Przecież wszystko dostawaliście od Scotta. Było to prawdą. Tłumaczył, że to skutek uboczny jednego z eliksirów, które zażył aby się odmłodzić. Oznajmił również, iż już dobre dwa tygodnie temu przestał działać. Zmuszeni byliśmy do noszenia dziesięciokilogramowych plecaków. Poczułam lekkie szturchnięcie.-Mam go przyprowadzić? – spytał Thomas. Przez cały ten czas, gdy się nad sobą użalałam, był ze mną. Nie zasługiwałam na takiego przyjaciela. Był dla mnie zbyt dobry. Odkąd się poznaliśmy, cały czas wyświadczał mi jakieś przysługi. A co ja zrobiłam? Nic. Nic oprócz zatruwania jego życia. Czułam się winna. Przecież gdybym podczas tamtej wojny zmarła, nic by się nie stało. Nikt nie musiałby wysyłać po mnie pewnego siebie szatyna, z ego wielkim jak całe USA, a nawet większym. Poradziliby sobie beze mnie. Byłam tego pewna.-Czy pójdziemy razem? – na jego wypowiedź otrząsnęłam się. Skinęłam twierdząco głową. W trakcie nie odezwaliśmy się słowem i, muszę przyznać, ta cisza nie była przyjemna. Z letargu wyciągnęło mnie uczucie pociągnięcia w przód. To Bero skoczył się przytulić. Przez ten uczynek moje wyrzuty sumienia wzrosły z niesamowitą siłą. Dopiero po kilku sekundach objęłam lekko młodego. W kącikach oczu miałam łzy, które próbowałam powstrzymać. Bezskutecznie. Z mojego gardła wydostał się cichy szloch. Ciało zadrżało. Bero zwiększył dystans między nami.-Dlaczego płaczesz? – spytał swoim dziecięcym głosem. Wpatrywał się we mnie z niepokojem, może troską? Przecież niczego nie widziałam, więc jak mogłam to stwierdzić? To było tylko przypuszczenia. Wiem, że jego ton głosu taki się wydawał. Nie pamiętam zbytnio tego dnia. Thomas mi go opisywał dzień po opuszczeniu obozu. Westchnęłam cicho, spuściłam wzrok na podłogę, przez co uroniłam jeszcze więcej cieczy.-Coś mi wpadło do oka. Nie przejmuj się – posłałam mu uśmiech, a raczej grymas imitujący go. Postawiłam chłopca na ziemię. – Już jest późno, trzeba iść spać. -Ale ja chcę się bawić! – rzucił, tupiąc nóżką. Od tyłu złapał go Thomas. Bero pisnął, a zaraz po ujrzeniu twarzy bruneta oboje zaczęli się śmiać. Thomas popędził korytarzem do naszego pokoju. Prychnęłam pod nosem, lekko się uśmiechając. Odetchnęłam i ruszyłam za nimi. Wytarłam rękawem mojej butelkowej bluzy resztki łez i weszłam do pokoju. Zastałam tam Bero leżącego na hamaku, pod swoim ulubionym, pomarańczowym kocem, słuchającego Toma. Już zasypiał. Wiedziałam, że na zewnątrz wszyscy czekają. Skinęłam do bruneta, a ten wyszedł, jednocześnie pozwalając mi pożegnać się z Bero. Kucnęłam przy posłaniu. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc milczałam. Zdecydowałam, że mu nie powiem, to tego nie uczynię.-Dobranoc, Bero – szepnęłam, wstając. Pogłaskałam go lekko po główce, po czym złożyłam na niej pocałunek. Jak najciszej otworzyłam drzwi. Zanim wyszłam, usłyszałam szepnięcie:-Dobranoc mamusiu – szybko opuściłam pomieszczenie, starając się nie myśleć o wypowiedzianych przez niego słowach. Ale nie mogłam. Nie potrafiłam wyrzucić tego zdania z głowy. Przecież on mnie znienawidzi. Możliwe było nasze spotkanie. Miałam nadzieje, że podczas naszego następnego spotkania nie będzie miał mi za złe, że nie powiedziałam mu o odejściu. Co ja pieprzę?! Za kilka godzin nie będzie chciał mnie widzieć, albo nie będzie sobie z tego zdawał sprawy. Najpierw zatęskni, dopiero po jakimś czasie znienawidzi.Pocieszające.Wyszłam z jaskini. Wzrok wszystkich skupił się na mnie, ale za każdą parą oczu chowały się odmienne emocje. U Thomasa i Hann była troska. Moi najlepsi przyjaciele. Wiedziałam, że cała moja paczka była świetna, mogłam ich nazwać przyjaciółmi, ale to ta dwójka była mi najbliższa. Thomas był moim wsparciem na dobre i na złe. To właśnie ten roztrzepany, pewny siebie chłopak przytulał mnie, pocieszał i podtrzymywał w przekonaniu, że cała ta wędrówka ma jakikolwiek sens. Hannah była dla mnie jak siostra. Wysłuchiwała moich wywodów na temat treningów Scotta i jego specyficznej osobowości. Pomimo tak krótkiej znajomości, bo trwała ona raptem dwa miesiące, ufałam im jak jeszcze nikomu innemu.Od Petera czułam zmartwienie. Oczywiste było, że się niepokoił. Zawsze dbał o bezpieczeństwo i samopoczucie młodszej kuzynki, więc nikt się zdziwił tą wiadomością. Śmiało mogłam stwierdzić, iż lepszego kuzyna los mi nie mógł sprawić. W miasteczku, w którym mieszkaliśmy, nikt nie miał prawa zrobić mi krzywdy. Nie przy nim. Może i ostatnimi czasy nasz kontakt nie był taki jak kiedyś, to nie narzekałam. Dojrzewaliśmy, nasze charaktery również. Taka kolej rzeczy.Reszta wyglądała jakby ktoś z ich drużyny lacrosse umarł w wyniku zadanych ciosów kijem kapitana. Wszyscy w ciemnych dresach z ciężkimi plecakami ciążącymi na ich plecach.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 20 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

ZaginionaWhere stories live. Discover now