12.

1 0 0
                                    

Abby już od paru godzin próbowała obudzić swoje smocze ja. Lekko ujmując - szło jej fatalnie. Na razie z jej skóry wyszły krwistego koloru łuski, które osadzone były pod oczami i na obojczykach dziewczyny. Zaświeciły jej się oczy, ale to tylko na parę sekund. Z częściową przemianą jest tak, że za pierwszym razem ukazują się łuski, różnie zakręcone rogi (zależy od charakteru), wyrastają kły oraz pazury, no i - przede wszystkim - dostaje się skrzydła różnego koloru, pasującego do osobowości. Za drugim starasz się aktywować wszystkie te rzeczy, a za trzecim - powinieneś mieć wszystko opanowane. Ze mną tak było. Przed dziewczyną jeszcze długa, długa droga. -Dlaczego to nie wychodzi?! - Poirytowała się. - Przecież z tego, co mówiłeś wynika, że wszystko powinno się ujawnić.-Za bardzo się skupiasz i stresujesz tym, że nie wyjdzie. Mówiłem odpręż się. Nie myśl o przemianie. - Tłumaczyłem spokojnie. - Jadłaś coś dzisiaj?-A co ci do tego? - mruknęła.-Odpowiedz.-Czy to jest jakiś koncert życzeń? Bo nie wydaje mi się. - Zdenerwowałem się, nie powiem. -Nie rób scen i powiedz. - Odparłem najmilej jak umiałem.-Nie, nie jadłam. - rzuciła cicho.-To mamy przyczynę braku efektów. Abby... - westchnąłem - Przed każdym treningiem będę cię pilnować, bo widzę, że niezbyt obchodzi cię twoje zdrowie. A, i chcę cię widzieć na każdym obiedzie i kolacji, zrozumiano? - Zielonooka przewróciła oczami, ale kiwnęła głową. - Serio, nie lekceważ tego. - Uśmiechnąłem się szeroko, ukazując przy tym swoje białe zęby. - A teraz powtórka z latania. Dziś i tak już pewnie nie zdążymy tu wrócić. Przy okazji pokażę ci jedno fajne miejsce niedaleko obozu. - Rozłożyłem ręce, a dziewczyna wskoczyła mi w ramiona. - Jesteś strasznie lekka, musimy cię nafaszerować śmieciowym żarciem, bo daleko nie zajdziesz z taką masą.W tym momencie wzbiłem się w powietrze.***ScottWłaśnie siedzieliśmy przy wysokim na 15 metrów wodospadzie, jedząc chińszczyznę. Ja nie żartowałem z tym, że ma przytyć. Waga Abby wynosiła maksymalnie pięćdziesiąt kilogramów, a jest dość wysoka. Obstawiam metr siedemdziesiąt. Szatynka opowiadała mi jakąś historię z wakacji, w której byli w górach, a jej przyjaciel - James wraz z Peterem popisywali się, przeskakując kałuże na szlaku, co skończyło się mokrym tyłkiem jednego i drugiego. Zaraz po wylądowaniu w tym miejscu, dziewczyna spytała się dlaczego tu jesteśmy. Odpowiedź była prosta. Aby w końcu przestała się tak stresować. A z jej charakterem jest to bardzo, bardzo, bardzo trudne. Nie słucha się moich rad, próbuje sama odnaleźć inny sposób, jakby użycie mojego było hańbą, czy czymś podobnym. Nie wie, że to były sposoby jej matki. Nie mówiłem jej o tym, a teraz stwierdzam, że byłoby to niepotrzebne. Musi sama odnaleźć drogę do wyznaczonego sobie celu. Małe część mnie przemawiała, żebym dał jej ochrzan i zmusił do użycia owej metody, ale postanowiłem, że tego nie zrobię. Jestem ciekaw, co jeszcze przydarzyło tej upartej istocie, która nie wie jeszcze wielu rzeczy o swojej osobie, a ja owszem. Głupio jest mi ją tak okłamywać na każdym kroku, ale tak poleciła mi Melissa, więc jestem do tego wręcz zmuszony. A co dopiero reszta. Rany, jestem okropny.-A ty? Nie masz żadnych pogodnych wspomnień? - Głos Abby wyrwał mnie z zamyślenia. - Wszystko dobrze? Odkąd wyruszyliśmy w dalszą drogę, jesteś jakiś niemrawy. Stało się coś? - Wyglądała jakby naprawdę się martwiła. Podniosłem wzrok, ale - ku zaskoczeniu szatynki - nie spojrzałem na nią, a na wodospad, dokładniej spływającą z niego wodę. Nie wiem jak mam na to odpowiedzieć. Znowu ściemniać, czy powiedzieć jak było na prawdę, tak jak Thomasowi?-Wszystko dobrze. Nie martw się o mnie, a o twoich... -Naszych - wtrąciła się.-...Naszych - można było usłyszeć niepewność w tonie mojego głosu - przyjaciół. Nie znam ich na tyle dobrze, by dowiedzieć się, jak zareagują na wieść, że będą walczyć na śmierć i życie. Owszem, są świadomi faktu, iż zbliża się wojna, ale nie tego że mogą w niej wyzionąć ducha. Traktują to jak sprawdzian z matmy, na który długo się uczyli, ale nie tak porządnie, by dostać bynajmniej ocenę dostateczną. Po takiej sytuacji zdziwiliby się, jak to jest możliwe. Przecież "tak długo się uczyli" - tu próbowałem udawać dziewczęcy głos, choć bez zadowalających skutków - Po prostu nie przyłożyli się do nauki. Teraz trzeba to traktować na poważnie. Musisz pamiętać, że to nie są przelewki. Wojny nie poprawisz tak, jak tego testu. - W końcu odważyłem się na nią spojrzeć. Przysłuchiwała się uważnie, co mnie zdziwiło. Chyba nasz trening przyczynił się do zapomnienia o ostatniej kłótni. Jakie ja plotę bzdury! Przecież to tylko i wyłącznie jego zasługa. Ale jakby to przemyśleć, to ja podsunąłem sugestię Deidrze - nauczycielce jej i Petera w kontrolowaniu ziemi. Czyli to dzięki mnie. Nie no, zgrywam się.Zapanowała cisza. Była ona bardzo przyjemna, bynajmniej dla mnie. Zauważyłem, że dziewczyna nie czuje się w niej zbyt dobrze, więc wziąłem głęboki oddech i spytałem:-Nie wiem jak długo tu siedzieliśmy, ale pora wracać. Po zmroku jest tu bardzo niebezpiecznie. Mam nadzieję, że pudełko jest puste. - Posłałem jej (ledwo widoczny) uśmiech, a dziewczyna zawtórowała tym samym. Chociaż jej się humor poprawił. Bez słowa, wiedząc co ją czeka, podniosłem Abby i wzbiłem się w powietrze. Przez cały pobyt poza obozowiskiem miałem aktywowane skrzydła, bo przywołanie ich wymaga niezłego wysiłku. Po niecałych pięciu minutach byliśmy przy celu podróży. W czasie lotu nie wygłupiałem się, bo wiem, że dla dziewczyny mogłoby się to źle skończyć. Dla mnie pewnie też.-W końcu - rzekła i odetchnęła z ulgą, wyskakując z moich objęć zaraz po wylądowaniu. Ruszyła w stronę wejścia, podążyłem za nią. Wyszło na to, że również kieruje się w stronę pokoju. Gdy weszliśmy, okazało się, że czekało na nas skupisko gapiów w postaci przyjaciół Abby. Spojrzałem na nich pytająco, a szatynka podeszła do Toma i znów zaczęli rozmowę, która prawdopodobnie nie miała sensu. Nie wiem dlaczego, relacja między mną a chłopakiem zmieniła się z dobrych kumpli na znajomych, którzy rozmawiają tylko gdy są do tego zmuszeni. Można powiedzieć, że pała do mnie niezbyt przyjaznymi uczuciami. Jestem tylko ciekawy, dlaczego? Poszedłem jeszcze do toalety, w której znajdowała się jedyna szafka, która przetrzymywała jakiekolwiek ołówki, długopisy czy markery i zabrałem z niej jeden pisak, który był nasączony krwistoczerwonym tuszem, oczywiście był skradziony ze zwykłego świata oraz mój czarny, skórzany notes z hamaka i ruszyłem do salonu, gdzie byłem umówiony z Megan. Tak jak myślałem - rudowłosa na już na mnie czekała.-No, co tak długo? Zresztą, nie ważne. Jak na ćwiczeniach z Abby? - zapytała poruszając brwiami w dziwny sposób. -Szczerze?-Szczerze - odparła.-Fatalnie. Nie może się skupić, a moja metoda na nią nie działa. Jutro szybciej wyjdziemy i spróbuję temu jakimś sposobem zaradzić. - Westchnąłem głośno zmęczony. Jedyne o czym marzę, to pójść spać. - Ale nie po to się spotkaliśmy. Powiedz, jak poszło dziś Tracy? -Dobrze sobie radzi. Najtrudniejszą rzeczą u niej jest to, że boi się, że straci kontrolę, dlatego jeszcze nie chce się przemieniać w pełnej postaci, ale na to ma jeszcze czas. Wiesz, pasują jej te pazury, kły. A do tego te jej oczy... - Oparła się dłoń. Otworzyłem zeszyt na stronie przeznaczonej na postępy Tracy i zapisałem ogólną ocenę, brzmiącą tak:"Lęk przed pełną przemianą, reszta zgodnie z planem."-Wiem, że proszę cię o dużo, ale czy mogłabyś pod koniec tego tygodnia napisać mi jej postępy? - zapytałem niepewnie. Nie wiem jak zareaguje.-No pewnie! Nawet nie wiesz jak mi się tu nudzi. - Wydawała się z tego powodu zadowolona. Dziwne. - Ja też mam do ciebie prośbę. Ale ostrzegam. Pewnie się nie zgodzisz, ale... Czy mogłabym z wami ruszyć w dalszą drogę? Mam pozwolenie od Jinrō. Jeśli bym przeszkadzała, po prostu powiedz. - Nawet nie uniosłem na nią wzroku.-Możesz. I tak wasz wódz by mi kogoś doczepił do grupy jako szpiega. - Mruknąłem obojętnie. Tym razem nikogo nie okłamałem. Znając Jinrō zrobiłby to, nawet wbrew mej woli. Jest urodzonym manipulatorem, który potrafi dbać o swój lud. I za to go najbardziej szanuję. Nim się obejrzałem, utknąłem w objęciach rudowłosej.-Rany, dziękuję! - Krzyknęła radośnie. Dziewczyna ma niezły uścisk. Nagle się speszyła. - Tylko ciekawa jestem, jak zareaguje reszta. Zdaniem Tracy, powinnam iść bezwarunkowo, ale nie znamy przecież decyzji reszty. A nie jest to fajne, gdy ktoś nagle się dołącza bez słowa do paczki przyjaciół.-Nie przejmuj się tym, na pewno cię polubią. Z Abby na sto procent złapiecie wspólny język, więc Peter też będzie miał o tobie pozytywne zdanie. Charlotte i Mike są bardzo uprzejmi, ale nie mówią zbyt dużo. Są świetnymi słuchaczami, a ty jesteś straszną gadułą. W dobrym sensie oczywiście. - Uśmiechnęła się lekko, zawtórowałem tym samym. - Z Ness będzie podobnie jak z Abbs, a Cindy się nie przejmuj. Po prostu jeszcze nie dorosła do tego stanu, aby zrozumieć, że nie jest słodka, a strasznie irytująca. Co do Thomasa nie mam zdania. Dobra, dowiedziałem się wszystkiego co chciałem. Do jutra. - poklepałem ją po ramieniu i wymusiłem uśmiech. Po trzech innych rozmowach o postępach moich podopiecznych, wróciłem do pokoju. Zdziwiłem się, bo nikt jeszcze nie spał, a powinni. Nie są świadomi, iż jutro czeka ich o wiele większy wysiłek niż dzisiaj. Jeszcze jednego nie wiedzą. Że zostaniemy tu nie z powodu uwolnienia ich darów, a nauki samoobrony, szermierki, jak i strzelania z łuku. Wszedłem na swój hamak, co poleciłem reszcie i zasnąłem. ***Zaraz po obudzeniu, bezszelestnie ruszyłem w stronę drzwi. Wziąłem parę ręczników z łazienki i ruszyłem w stronę wyjścia, aby potem udać się do rzeki, znajdującej się niedaleko obozowiska. Mieszkańcy gór mogliby mieć normalne warunki do życia, jak w ludzkim świecie, ale magia tego miejsca nie pozwala na takie działania. Tutejsze toalety zamiast - jak to nazywały istoty ludzkiego pochodzenia - sedesów, posiadały dziurę głęboką na wiele kilometrów. Pryszniców nie ma, ale za to są naturalne środki higieny - szampony, fikuśne emulsje do ciała tworzą Bastety, nazwane na cześć egipskiej bogini miłości. Mają chronić męską część stada przed opętaniem. Każdy widzi je inaczej. Jednym przypominają bratki, a drugim piękne, pozłacane rośliny przypominające hybrydy różnych rodzajów, przez Renejczycy nie odnaleźli jeszcze żadnego kwiatu owej odmiany. Dla kobiet przeznaczony jest kosmetyk z koziego mleka, stokrotek oraz płatków białych róż. Jego recepturę stworzyła dziesięciokrotna prababcia Deidry, a ona wraz siostrą tworzą go w oparciu o takową formułę. Jest jeszcze wcześnie, a pomimo to zaczarowana woda płynąca do jeziora jest ciepła. Rozebrałem się do naga i wskoczyłem do wody, przed tym zrywając parę płatków Bastety. Gdy byłem zanurzony na tyle, by wyłoniona była tylko górna część mojego ciała, wydobyłem z jednego z płatków niewielką ilość żelu i namydliłem całe ciało, potem znów wycisnąłem kolejną porcję emulsji i zacząłem wcierać ją we włosy. Gdy poczułem, że część piany spadła zaczęła spływać mi na twarz zanurzyłem się całkowicie. Po krótkiej chwili byłem na powierzchni. Poczułem niepokój, a zaraz po tym usłyszałem szelest między wielkimi liśćmi, które okrywały cały obszar wodny. -Kto tu jest?! - Krzyknąłem. Moja sytuacja nie była zbyt ciekawa, bo przecież nie mogę wyjść z bajora. - No, pokaż się!-Scott? To ty? - To głos Abby.O nie.-Czekaj, nie wchodź tu! - Wydarłem się po raz kolejny. Nie może tu wejść. Nie. - Możesz tu zajrzeć dopiero na mój znak, rozumiesz?-Chyba..-I bardzo dobrze! Bo jak tylko spróbujesz, wydłubię ci oczy! - Jak najszybciej dopłynąłem do miejsca w który zostawiłem ubrania oraz ręcznik, po czym szybko doprowadziłem się do normalnego stanu.-Już?! - krzyknęła. - Ile można się ubierać!-Tyle ile się chce! Dobra, wchodź!-W końcu - zaczęła - a teraz wypad, moja kolej.-Już idę. Rany, wam dogodzić. - Ostatnie zdanie wypowiedziałem ciszej, ale na tyle, aby szatynka usłyszała. Wyszedłem z gąszczu i wróciłem do obozu. Teraz tylko czekać, aż pani maruda wróci.

ZaginionaWhere stories live. Discover now