7.

1 0 0
                                    

Abby -To w drogę! - krzyknęła mała istotka. Po słowach skrzata zaczęliśmy iść w głębinę lasu, z jego wskazówkami. Szliśmy w ciszy przerywanej przez stworzonko, a jako, iż mi się nudziło, zaczęłam mu się przyglądać. Miał na głowie czerwoną czapeczkę w kształcie stożka, pod którą skrywały się brązowe loczki. Ubrany był w luźnie ciemnozielone spodnie i lekko porwaną koszulę, z rękawami sięgającymi mu do łokci, o błękitnym kolorze. Jego malutki, zadarty nosek przyozdabiały piegi, które dodawały mu jeszcze więcej uroku. Jego wielkie, wręcz czarne ślepia zdobiły okrągłą twarzyczkę właściciela. -Jak się nazywasz? - zapytałam naszego sojusznika.-Po co ci to wiedzieć? - Odpowiedział zirytowany.-Jeśli nie chcesz "przez przypadek" - podkreślił Scott - zostać zrzucony z klifu, przy którym właśnie idziemy, odpowiesz na pytanie - uśmiechnął się złośliwie i podszedł jeszcze bliżej przepaści, złapał go za nogę i trzymał nad miejscem, gdzie możliwe jest to, że tu jego opowieść może się zakończyć. Skrzat pisnął ze strachu.-Dobra! Odpowiem! - Zaczął, pośpiesznie dodając. - Jestem Liam, a teraz mnie puść! - Skrzat ponownie usadowił się na ramieniu chłopaka.-Nie sądziłem, że pójdzie tak łatwo. Gdzie teraz? - Spytał blondyn.-Zależy. Chcesz iść do nas czy wilkołaków?-Do was.-No to w lewo. - Ruszyliśmy w tamtą stronę. Nie minęło nawet pięć minut, gdy podszedł do mnie Peter.-Co tam? - Zapytałam.-Chciałem tylko spytać czy nie tęsknisz.-Za czym? Ciocią? Domem? Naszymi kłótniami nie miejącymi sensu? -Dokładnie.-Bardzo, a zwłaszcza wspólnymi kolacjami i obgadywaniem dzieci ze skateparku - uśmiechnęłam na wspomnienia z wakacji, gdy Peter prawie staranował siedmiolatka, który jeździł tak źle, że można to porównać do mojej pierwszej jazdy na rolkach.-Tak, mi też tego brakuje. Ciekawe co teraz robi. - Zaczął rozmyślać.-Pewnie wypełnia karty pacjentów - westchnęłam. Melissa zdecydowanie za bardzo się przemęcza.-Chciałbym, żeby tu z nami była.-Ja też. Oderwałaby się w końcu od swojej nudnej rutyny. - Chłopak mi nie odpowiedział. Nagle blondyn się na mnie spojrzał.Co? Mam coś na twarzy? - Spytałam zdezorientowana.Nie, po prostu tak się zastanawiam nad kilkoma rzeczami. - Odpowiedział.Jakimi na przykład?Interesuje cię to w ogóle?Nudzi mi się. A teraz opowiadaj co cię tak trapi. Psycholog Abby Thompson zawsze do usług.Ha, ha. Ubaw po pachy, ale jak tam chcesz. - Zaczął. - Zastanawiam się jakby to było gdybyś już władała Coliann. Byłabym twoją królową. Zastanawiam się, czy nie zrobię sobie z ciebie prywatnego podnóżka. - Zaśmiałam się pod nosem.Nie byłabyś moją, a mieszkańców twojego państwa - stwierdził obojętnie. To ty nim nie jesteś?Masz sklerozę, czy co? Przecież jeszcze dziś Thomas ci o tym mówił. - Spojrzał na mnie prześmiewczym wzrokiem.Uciekło mi to z głowy. Wracając. Czemu tak się obawiasz moich rządów? - spytałam. Bo czemu miałby być taki zmartwiony?Martwię się o mieszkańców. Nie wiem czy potrafisz o nich zadbać.Spokojnie, będzie dobrze. Nie martw się na zapas. - Nagle szatyn idący koło mnie odezwał się:-Pamiętasz jak pierwszy raz wsiadłaś na mój rower, a ja cię pchałem i udawaliśmy zawodowców? - zapytał uśmiechnięty od ucha do ucha.-No pewnie! A najlepsze było to, jak na końcu się przewróciliśmy i Alice zabrała nas na lody, żebyśmy nie mówili cioci. - I tak zaczęło się wspominanie starych czasów. Potem wszyscy oprócz Scotta opowiadaliśmy swoje głupie i straszne przeżycia. Po dłuższym czasie chodu, zaczęło robić się ciemno. -Za jakieś dwie minuty powinniśmy dojść do jaskini, w której możemy przeczekać noc - odezwał się Liam. Nie oszukał nas. Już po chwili byliśmy przy naszym tymczasowym schronieniu. - Kto chce mieć pierwszą wartę? - Thomas się zgłosił. - Kto następny? - Scott - Ostatni bądź ostatnia? - Nie chciałam wyjść na tchórza, więc potwierdziłam moją wartę. - Okej. Abby, wystaw dłoń - zrobiłam to, o co prosił. Skrzat zrobił coś, czego się spodziewałam. Wskoczył na nią. - Odejdźmy trochę od reszty. - Znów postąpiłam tak, jak mi mówił. Gdy byliśmy przy wyjściu, zaczął. - Chciałbym, abyś stworzyła barierę ochronną, gdyż w nocy robi się tu naprawdę niebezpiecznie - tu mu przerwałam.-Ale jak mam to zrobić? - Zapytałam. Przecież ja nic nie wiem o magii.A książka, którą czytałaś kilka miesięcy temu?No właśnie! Jednak się do czegoś przydajesz.Ależ do usług.Pogawędkę między mną a moim alter ego przerwał krasnolud.-Podświadomość ci powie. Zajmij się tym, ale najpierw odnieś mnie do reszty. Dam im usypiające jagody i po sprawie. - Uśmiechnął się chytro.-Skąd mam wiedzieć, że ich nie otrujesz? - Spytałam z zastanowieniem wymalowanym na twarzy.-Obiecuję na własne życie, że o dziesiątej się obudzą. Może nawet w dobrych humorach. - Przyłożył rękę do serca.-No dobrze - podeszłam do reszty, postawiłam Liama na ziemi i odeszłam w stronę wyjścia. Obróciłam się jeszcze w stronę moich kompanów. Wszyscy oprócz naszego sojusznika i blondyna spali. Stwierdziłam, że mogę już zacząć. Tylko jak?Rozłożyłam ręce i nie wiedzieć kiedy, z moich ust zaczęły wypływać słowa:-8 nona nos fallitoccultam coniurationem post tergum tuum insidiis circumventum.Tu nos ab illa munire habes;quod meridie in pristino statu relinquimus. - Nie panowałam już nad swoim ciałem. Ręce zaczęły wymachiwać w różne strony, nie wiedziałam co się dzieje. Zaczęłam się kręcić wokoło. Cały czas mówiłam niezrozumiałą dla mnie formułę. Zaczęłam się trochę bać . Kolejne słowa wylatywały z moich ust.-Ne proditoresimprobos, interfectores.Quis hic temptabitpaenitebit eum amare.quia securitas nostra eum cruciabit.* - Gdy skończyłam, stanęłam w bezruchu, mój wzrok był nieobecny. Usłyszałam czyjeś kroki. To Scott podszedł do mnie, poklepał po ramieniu i powiedział:-No, no. Pierwsze zaklęcie masz już z sobą. Nieźle się spisałaś. - stanął przede mną. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Z jego uśmiechu zostało tylko zmartwienie. - Abby, słyszysz mnie? - Przytaknęłam. - Chodź, położysz się spać, rano się obudzisz i wszystko będzie normalnie. - Na odpowiedź znów pokiwałam tylko głową. Blondyn położył rękę na moim ramieniu i zaczął prowadzić mnie w stronę reszty naszych kompanów. Pomógł mi się położyć na karimacie, która swoją drogą nie wiem skąd się tam wzięła. Od razu odpłynęłam w objęcia morfeusza.***Biegłam ile sił w nogach. Goni mnie ta sama postać co poprzednio. Obracam co chwila głowę, by sprawdzić jak daleko ode mnie jest niebezpieczeństwo. Gdy nie zauważyłam niczego, zwolniłam i zaczęłam się rozglądać. To był mój największy błąd. Demon złapał mnie od tyłu i tak jak ostatnio próbował dostać się do mojego serca, tyle, że tym razem jego pazury wbiły się jeszcze głębiej. Myślałam, że to mój koniec, jednak tak się nie stało.Obudziłam się zalana potem i krzyknęłabym tak głośno, że moje echo byłoby słychać w całym lesie, gdyby nie Cindy, która w ostatnim momencie zakryła mi usta dłonią. -Wszystko okej? - Spytała z - o dziwo - troską. Zwykle patrzy się na mnie spod byka.-Tak, dzięki. Gdyby nie ty wszystkie potwory z tego lasu by się tu zebrały. - Podziękowałam z lekkim uśmiechem na ustach. - Która jest godzina?-Nie wiem. Nic tu nie działa. Brak kontaktu ze światem jest taki okropny! - Westchnęła teatralnie, zerkając w stronę blondyna. -Przesada - mruknęłam pod nosem tak, aby blondynka nie usłyszała. -Mówiłaś coś? - Spojrzała mi prosto w oczy.-Nie, musiałaś się przesłyszeć - na moje słowa Scott, cały czas obserwowany przez dziewczynę, cicho zachichotał. Stwierdziłam, że pomogę obudzić resztę, więc podeszłam do Tracy i zaczęłam ją budzić. To samo zrobiłam z Lotte i Peterem. Z tym ostatnim było najgorzej, bo jak zwykle nie mogło obejść się bez "mamo dziś sobota" albo "jeszcze pięć minut", ale jakimś cudem w końcu wstał.-Scott, która godzina? - Zapytałam chłopaka podchodząc w jego stronę.-Coś koło jedenastej czterdzieści. - Odpowiedział za niego Liam, usadowiony na ramieniu blondyna.

ZaginionaWhere stories live. Discover now