Rozdział 42

466 19 2
                                    

Próbowałam wziąć się w garść i muszę przyznać, że całkiem mi to wychodziło. Po drodze do domu zajechaliśmy do miejscówki z fast foodem i humor mi się nieznacznie poprawił. Nick proponował wspólny wypad, jednak odmówiłam, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam ochoty. Jedyne co chciałam dzisiaj porobić, to usiąść na kanapie i włączyć jakiś film, na którym zasnę. Na szczęście dwójka przyjaciół nie przekonywała mnie do zmiany decyzji, tylko dali mi upragniony spokój, za co byłam im bardzo wdzięczna.

Po szybkim umyciu się i przebraniu w piżamę położyłam się i zamiast filmu przejrzałam media. Nie było dużo informacji o wyjeździe Luke'a, bo sprawa ta, nie była nagłaśniana. Do prasy miało to dotrzeć dopiero wtedy, gdy mężczyzna doleci do Europy. Oczywiście nie wszystko się udało, bo niektórzy dziennikarze byli na lotnisku i fotografowali całe zdarzenie, ale przecież nie zawsze się ucieknie od paparazzich. Właśnie dlatego widziałam w internecie zdjęcia kobiety w czapce z daszkiem i przyciemnionych okularach, przytulającej się do podobnie ubranego mężczyzny.

Luke obiecał dać mi znać od razu jak doleci, a że różnica czasowa wynosi aż dziewięć godzin, to miał napisać.

Przytulona do pluszowego misia, oglądałam na telefonie serial, do czasu kiedy nie dostałam sms'a. Szybko kliknęłam w powiadomienie i niestety nie był to Anderson, a Nick, który przysłał mi zdjęcia z dzisiejszych lodów. Weszłam do galerii i przejrzałam je wszystkie, aż w końcu natrafiłam na takie sprzed miesiąca, podczas walentynek. Wpatrywałam się w nie i ze wspomnieniem o naszej randce na statku zasnęłam, przytulając się mocniej do misia.

Jechałam właśnie samochodem z Nickiem, z którym śpiewaliśmy piosenki lecące z radia. Był to nasz pierwszy dzień, gdzie to nie Luke zajmował się Arendo. Oboje się lekko stresowaliśmy, ale zgodnie z instrukcjami Anderson'a wszystko miało chodzić sprawnie.

Dzień jak co dzień można by rzec. Dużo roboty, użeranie się z Amber i szef, który lubił w biurze rzucać żartami. Dni mijały, a ja jak tylko miałam wolną chwilę sięgałam po telefon, by napisać do Luke'a. Kiedy ja już szłam spać, to Luke dopiero zaczynał popołudnie i to właśnie wtedy rozmawialiśmy na video. Tęskniłam za nim i to nie była już chyba żadna nowość, ale co rozmowę odczuwałam to coraz bardziej...

Starałam się nie myśleć o tym, że go przy mnie nie było, tylko wspierać jak najlepiej potrafiłam, bo w końcu dla niego to też nie było łatwe. Prawie codziennie widziałam się z Mei i robiłyśmy sobie babskie wieczory. Z Nickiem widziałyśmy się rzadziej, bo przez jego nowe obowiązki miał więcej pracy. Czasami do nas dołączał, ale to z przyjaciółką chodziłam na wizyty kontrolne do szpitala. Wszystko na szczęście było jak należy, leki również były odpowiednie, a doktor Lee powtarzał, że miałam ogromne szczęście z tym sercem...

Urodziny Lucasa spędziliśmy z Mei i Nickiem u niego w mieszkaniu na rozmowie video, gdzie przygotowaliśmy nawet tort. Prezenty pokazaliśmy mu przez kamerkę, żeby nie było, że nic nie mamy, a on widać było, że się cieszył. Powiedział nam, że na początku lipca, czyli za kilka tygodni wyjeżdża do Ameryki, a jakoś pod koniec sierpnia do Japonii. Dużo się śmialiśmy i z każdą chwilą odliczałam dzień naszego spotkania, który jeszcze nie był do końca pewny.

***

Dzisiaj był w firmie długo wyczekiwany dzień, a mianowicie apel, na którym pojawią się nie tylko udziałowcy korporacji, a wszystkie ważne osobistości, które dołożyły swoją cegiełkę do uczynienia Arendo lepszym.

Wszyscy byli dzisiaj nad wyraz zestresowani i się nie dziwię, bo sama poruszałam się po budynku jak poparzona. Musiałam załatwić jeszcze tyle rzeczy... Moja głowa od rana krążyła wokół tego tematu, że nie zdążyłam jeszcze niczego zjeść, a dochodziła już druga. Atmosfera w firmie była bardzo napięta, co dało się wyczuć z kilometra. Każdy był rozdrażniony i zestresowany, bo z tego co się dowiedziałam „impreza" odbywała się raz na trzy lata i za każdym razem ludzi przybywało. W tym roku było jeszcze więcej powodów do nerwów, gdyż na miejscu nie było ani Lucasa, ani jego dziadka, którzy takie bankiety mieli w małym paluszku. Oczywiście przesłali nam instrukcje i pomagali telefonicznie, ale jednak to coś innego być na miejscu i nadzorować prace stacjonarnie, a nie przez telefon będąc w dodatku na drugim końcu świata.

Following my DestinyWhere stories live. Discover now