Rozdział 36

437 21 2
                                    

Następnego dnia, po południu.

– Wszystko gotowe? – pytałam gorączkowo. – Gdzie Mei i Nick, mówili że będą za dziesięć minut, a minęło piętnaście...

– Spokojnie, Rosie. – powiedział Luke, wyjmując telefon. – Napisali, że są korki i niedługo dojadą. Kierowca też mi napisał, że dopiero co odebrał twoich rodziców, więc również przyjadą później.

– A co jeśli...

– Hej, wszystko pójdzie dobrze. – Złapał mnie za ramiona i lekko potarł. – W końcu nic nie udajemy, więc co może pójść nie tak?

– Masz rację... – mruknęłam, cicho wzdychając. – Żeby nikomu się tylko nie wymskło o chorobie i tak jak mówisz, powinno być dobrze.

– Różyczko... – Spojrzałam na niego zadzierając głowę. – W końcu będziesz musiała im powiedzieć.

– Wiem... ale nie teraz, nie dzisiaj. Może następnym razem... – Spuściłam wzrok na swoje stopy odziane w botki.

– Przepraszam państwa, mamy zacząć podawać do stołu, czy czekamy jeszcze na gości? – zapytał kelner podchodząc do nas w okamgnieniu.

– Dopiero za dziesięć minut – odparł Luke, cały czas na mnie patrząc.

Obsługa wróciła zapewne do kuchni, a my z mężczyzną usiedliśmy do nakrytego już stołu. Zapomniałam wspomnieć, że wynajęliśmy całą restaurację, znaczy Lucas wynajął, bo kto inny...

Czekaliśmy na Nicka, który miał odebrać Mei z pracy, a potem pojechać z nią po dziadka, którego też nie mogło zabraknąć. Nie minęło nawet dziesięć minut, a do budynku weszły wspomniane wcześniej osoby. Przywitaliśmy się wszyscy ze sobą i zajęliśmy miejsca, czekając już wyłącznie na moją mamę i Jin'a.

– Dziadek Luke'a jest naprawdę spoko, pomijając fakt, że większość drogi gadał o tym jak świetnie by było, gdyby

Nick się ze mną związał – szepnęła do mnie Mei, kiedy mężczyźni zajęli się chwilę sobą. – Mało brakowało, żebym nie wybuchła śmiechem. Mówię ci Rose, omal co się nie udusiłam.

Uśmiechnęłam się szeroko, powstrzymując od prychnięcia. Skąd ja to znałam...?

Nagle w oknie zauważyłam czarnego suv'a, który właśnie parkował pod restauracją. Po chwili wysiadła z niego drobna kobieta ubrana w klasyczną granatową sukienkę, a na to miała rozpięty płaszcz. Po drugiej stronie pojazdu stał mężczyzna ubrany w koszulę i czarne spodnie, trzymający w ręce kurtkę. Po krótkim poinformowaniu reszty, o przybyciu moich rodziców, od razu wybiegłam z budynku niemal rzucając się w objęcia mamy.

– Tęskniłam – szepnęłam jej do ucha, po chwili przytulając się do ojczyma.

– Skarbie nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo ja tęskniłam – powiedziała, kiedy wchodziliśmy do środka.

– Myślę, że ja bardziej. – Uśmiechnęłam się zadziornie.

– Jak wyglądam? – zapytała oddając obsłudze swoje okrycie.

– Dziesięć razy pytała w aucie – westchnął Jin, na co się zaśmiałam.

– Mamo, wyglądasz przepięknie jak zawsze.

– To samo jej mówiłem. – Poszliśmy w głąb sali, gdzie czekali na nas pozostali goście.

– Oj przestań, zawsze tak mówisz – prychnęła na słowa swojego męża. – Gadasz tak tylko po to, żebym dała ci w końcu spokój, ale przecież dobrze wiesz, że nic takiego nie nastąpi.

Following my DestinyWhere stories live. Discover now