Rozdział 24.

365 8 1
                                    

Elena

Long Beach było naprawdę malowniczą miejscowością. Leżące na wybrzeżu Pacyfiku miasto w hrabstwie Los Angeles w Kalifornii liczyło około pięciuset tysięcy mieszkańców.
Naprawdę mogłabym tu zamieszkać.

Nowoczesna architektura, parki rozrywki, szkoły, domy w dobrych cenach i okolica... niebezpieczna okolica.
Bo gdyby ktoś zajrzał głębiej w miejscowość oddaloną od Santa Monica o około godzinę drogi samochodem, dowiedziałby się, że to właśnie tam odbywały się nielegalne zgromadzenia, walki, wyścigi - a wszystko w imię siły wyższej.

Pieniędzy.

Ale może od początku. Bo zanim pojechałam na wyścigi Sezonu, musiałam odbyć poważną rozmowę z Monic.

Dzień wcześniej.

- Eleno nie uważam, że to dobry pomysł. - Monic przeszła do kuchni, odkładając swoją torebkę na blat wyspy kuchennej. - Nie wszędzie Erica puszczam, a tam już na pewno nie puszczę go z tobą. Ma się tobą opiekować, bo jesteśmy za ciebie odpowiedzialni, a w Long Beach są drogie kluby. Nie jestem głupia Eleno, wiem, dokąd wybiera się mój syn.

A może jednak jesteś...

- Kaia dostała na urodziny od Ricka bilety do parku rozrywki, który tam jest. - westchnęłam, siadając na krześle barowym przy blacie. - Dla całej naszej piątki. - podkreśliłam dobitnie, czekając na jej ciche westchnienie wraz ze spojrzeniem dezaprobaty.

- El, rozumiem, że poznałaś nowych ludzi i chcesz spędzić z nimi czas, ale kłamstwo...

- Co tam Russo, lecimy do tego wesołego miasteczka? - z opresji uratował mnie Erick, który z uśmiechem na ustach wkroczył do pomieszczenia, uderzając rytmicznie palcami o blat. Monic od razu przeniosła na niego swoją uwagę, a on skupił spojrzenie na mojej nietęgiej minie.

Powinniśmy dostać Oscary za tę grę aktorską.
A ja dożywocie za takie kłamstwa.

- Oh mamo... - jęknął męczeńsko, gdy ze zmarszczonymi barwami przyglądał mi się dłuższą chwilę. - Chcesz zobaczyć te bilety?

No chyba cię pogrzało Lew.

- A wiesz, że z miłą chęcią? Jakoś wam nie wierzę. - wskazała palcem na mnie oraz na syna. Przełknęłam z trudem, uśmiechając się głupio.

Eric złapał jabłko z misy na stole i powędrował w stronę salonu.

- Łamiesz mi serce matko! - krzyknął, łapiąc się teatralnie za lewą pierś, zanim zniknął za rogiem.

Zaśmiałam się głupio, zasłaniając swoje usta.

Serce odchodziło mi do gardła, bo oficjalna wersja zdarzeń z tym parkiem rozrywki oczywiście była zmyślona - a fakt, że Eric pobiegł teraz po bilety, których nie ma, jeszcze bardziej mnie niepokoiła.

Coś ty wymyślił host bracie?

- Nie wiem, co wymyśliliście. - zaczęła Monic, a ja jedynie przytaknęłam jej w myślach. Też bym chciała wiedzie co wymyślili. - Ale pamiętaj Eleno. Eric kręci się czasami w nieciekawym towarzystwie. Mam na niego wpływ, jednak nie słucha się mnie, kiedy najbardziej powinien. - przełknęłam nerwowo ślinę, bo mimo kłamstw jakie mówiłam na lewo i prawo odkąd tu przyjechałam, nie byłam dobra w łganiu. - Radzę ci uważać, bo nie wszystko, co ten chłopak ci pokaże, będzie dobre.

Przełknęłam z trudem, czując jak coś zaczyna mrowić mnie od środka. Kolejne słowa ostrzeżenia od kogoś, kto nawet nie poznał ludzi jakimi się otaczam. Cóż za hipokryzja.

Till it's gone, My Dear #1 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz