I.XVI

200 22 78
                                    

W powietrzu unosił się zapach świeżo ugotowanego ramenu, a w tle leciała telewizja. W poprzek kanapy natomiast leżał wysoki szatyn który starał się nie kłaść na boku by nie przeszkadzać w gojeniu się żeber. No i nie lubił bólu więc to było jasne, że będzie tego unikać. Na ekranie wyświetlało się jakieś słabej jakości anime, które oglądał bardziej by zrobić na złość tymczasowemu współlokatorowi który nie przepadał za tego gatunkiem filmami mimo swojego Japońskiego pochodzenia. Chuuya za to opierał się już jakiś czas o framugę wpatrując się w chłopaka niczym w drogi obraz wiszący na wystawie w galerii sztuki, choć bardziej wyglądał tak jakby nie mógł zrozumieć jego przekazu niż podziwiał jego piękno. W dłoniach odzianych rękawiczkami trzymał miskę z jedzeniem i zastanawiał się czy podejść do nastolatka i przerwać tą jego chwilę spokoju. Dość szybko po jego wprowadzeniu się Nakahara zdał sobie sprawę, że nie będzie z nim tak łatwo. Cały czas marudził, że go boli, wytykał mu wszelakie błędy i nie dawał spać po nocach bo nagle w środku nocy czegoś potrzebował, a przez swój stan zdrowotny nie mógł tego zrobić sam. Najgorzej jednak było właśnie z karmieniem go.

Regularnie zapominał o posiłkach, ale i również o nawadnianiu dopóki nie poczuł się naprawdę spragniony lub głodny, a nawet wtedy nie wpychał w siebie za dużo, nawet nie wystarczająco. Raz za namową rudzielca spróbował zjeść więcej, potem spędzili dobre dziesięć minut w toalecie bo nastolatek nie mógł przestać wymiotować nawet jak nie miał czym. Sam niebieskooki w ostatnim czasie zaczął jadać o wiele mniej jednak starał się zachować w tym jakiś umiar, kontrolować to, a Dazai wyraźnie miał to gdzieś gdzie go to zaprowadzi. W końcu westchnął po czym stanął w polu widzenia wyższego i postawił przed nim miskę.

— Właśnie tak się zastanawiałem kiedy wreszcie podejdziesz — powiedział jak gdyby nigdy nic kiedy ryży pomagał mu się podnieść do pozycji siedzącej.

— Zamknij się — warknął na niego jednak zrobił to bardziej z zasady niż realnej potrzeby.

Zapanowała między nimi cisza którą po chwili przerwało powolne siorbanie i uderzanie pałeczkami o ceramikę. Manipulator grawitacji nie wiedząc co ze sobą zrobić zaczął wyginać swoje palce na wszystkie strony by kątem oka za chwilę i tak przyglądać się młodszemu. Wyglądał o wiele lepiej niż na początku jeśli mógł się pokusić o takie stwierdzenie. Jego skóra nabrała więcej koloru, nie było mu zimno jak tylko otworzyło się na chwilę okno no i dzięki codziennej higienie nie śmierdział już jakby wyszedł ze śmietnika, a jego włosy nie były tylko jednym, wiecznym kołtunem. Aż dziwne jak trochę zadbania o siebie potrafiło zmienić fizycznie człowieka. A przynajmniej zmiana środowiska w którym na co dzień się mieszkało. Gdzieś po zjedzeniu jeden trzeciej porcji chłopak odstawił miskę na blat przed nim i pokręcił głową. Rudy zrozumiał, że więcej na razie tego nie tknie.

— Swoją drogą — odezwał się cicho — jak myślisz, gdzie mógł się podziać Fitzgerald?

— Nie mam pojęcia — wzruszył beztrosko ramionami co było dla niego aż nazbyt charakterystyczne, — ale myślę, że jak będzie trzeba to go znajdziemy nawet jeśli ukrył się w jakimś wulkanie.

W odpowiedzi usłyszał tylko chichot szatyna na co sam poczuł ciepło na sercu. Przez chwilę przyglądał się jego nieskazitelnej mimo wszystko twarzy i po chwili się uśmiechnął.

— Lubię cię wiesz?

— No homo — usłyszał po chwili ciszy na co na jego twarzy wypłynął rumieniec, a w jego ciało buchnęło gorąco.

— Kurwa mać oboje wiemy, że w nie takim sensie ty cholerna makrelo! Aż nie wierzę, że prawie nazwałem cię przyjacielem! — Uderzył go w ramię wsłuchując się w atak wesołości mafiozy.

— Ja ciebie w takim sensie też — uśmiechnął się do niego w końcu uspokajając oddech z lekkim rumieńcem na twarzy, a Chuuya poczuł jak serce staje mu na chwilę żeby przyspieszyć dwa razy bardziej. W końcu to do niego czuł, prawda? Przyjaźń.

***

Szpital psychiatryczny dla uzdolnionych w Jokahamie był naprawdę ogromnym i bogatym miejscem. Osobne pokoje dla pacjentów, wykfalikowana służba, duże dofinansowanie oraz przyjemna atmosfera no chyba, że któryś pacjent nie zapanuje nad swoją zdolnością lub nie będzie stosował się do poleceń, będzie miał na przykład atak agresji bądź paniki. Kobieta, która przemierzała aktualnie korytarze była do tego przyzwyczajona, w końcu pracowała w tym miejscu dobre siedem lat, miała doświadczenie, nerwy ze stali i zasłużony szacunek dzięki czemu była wysyłana do trudniejszych, jeśli nie najtrudniejszych przypadków. Właśnie szła do sali swojej nowej pacjentki, która potrzebowała specjalnej pomocy. Nie brała nic do ust co było mięsem, a nawet warzywa i owoce w większości odpychała, widać było, że miała szczególny wstręt do jedzenia. Na dodatek jej moc była niezwykle niestabilna przez co nie można z nią było stosować muzykoterapii na wypadek gdyby dostała w swoje ręce jakiegoś instrumentu. Miewała ataki paniki jednak stanowiły one rzadkość i była agresywna kiedy chciano jej pobrać krew lub podpiąć ją do jakiegoś urządzenia by przeprowadzić badania. Lekarka była jedną z nielicznych osób, które do siebie dopuszczała oprócz dzieci na które czasami natrafiła podczas chodzenia po ośrodku. Weszła do sali zamykając za sobą drzwi, a dziewczyna z włosami do ramion oraz pergaminowej skórze obróciła w jej stronę głowę odwracając się od okna gdzie przyglądała się drzewom kołyszącym się na wietrze.

— Jest pani gotowa na spacer, pani Kassandro?

***

Mężczyznę o przydługich włosach i nietypowych dla Japończyków rysach twarzy wraz z uszatką na głowie przyglądał się z góry miastu stojąc na środku swojego statku o białym kolorze i bogatych zdobieniach. Na ramiona miał narzucony płaszcz, a jego oczy wyrażały pogardę obserwując krzątających się ludzi w porcie chociaż jego twarz pozostawała nienaruszona w spokojnej minie. Jego powieki opadły delikatnie, a on sam odetchnął głęboko by spojrzeć na ekran swojego telefonu. Pokręcił zrezygnowany głową i kiedy miał się już obrócić poczuł uścisk do okoła swoich ramion.

— Witaj mój najdroższy przyjacielu! — Krzyknął jego towarzysz entuzjastycznie na co Rosjanin ledwo powstrzymał się od zirytowanego prychnięcia.

— Witaj, Nikołaj — przywitał się zdejmując dłonie mężczyzny z swoich ramion.

— I jak? Udało się? Powiedz, że się udało! — Zaczął krzyczeć z entuzjazmem jednak gdy ten pokręcił głową zrezygnowany to uśmiech nieco zanikł mu na ustach. — Nie przejmuj się, będzie lepiej! Założę się, że nasza kochana przyjaciółka wybaczy nam niepowodzenie!

— Idź do kapitana i powiedz mu, że odpływamy — zignorował go ruszając do kabin. — A tak na marginesie — obrócił się na chwilę w jego stronę przystając, — to nie my zawiedliśmy tylko Fitzgerald.

***

Mężczyzna przyglądał się napisom widniejącym na kartce, a końcówką pióra stukał o blat zniszczonego biurka. Przez chwilę zastanawiał się jakie poprawki wnieść do wpisu jednak zatrzymał się tuż nad wypowiedzią białowłosego uznając, że jednak zostawi to tak jak oryginalnie zakładał. Uśmiechnął się po czym z głośnym trzaskiem zamknął książkę.

***

... A więc oto mamy koniec pierwszej części.

Edit: (Tekst po kiepskiej, ale jednak korekcie)

Us life || Soukoku ||Where stories live. Discover now