Odcinek 70: Powrót do świata żywych

6 2 0
                                    

Powrót do twierdzy Tyra po spotkaniu z Ratatoskiem nie był już tak kłopotliwy. Nie znaczyło to, rzecz jasna, że dalsza część pójdzie jak z płatka, o nie nie. Gdy bowiem znaleźli się na powrót w fortecy, Loki do spółki z elfami i Tyrem poszli do kostnicy, gdzie spoczywał lodowy sarkofag z ciałem dziewczyny. Ponadto, co przybyłe drużyny zauważyły praktycznie od razu, nie byli sami. Oprócz nich w twierdzy byli również Angerboda, a także Asgardczycy. Freja i Frigg razem z Kirsten przygotowywały ingrediencje, konieczne do sporządzenia wywaru. Kal i Scatha znosili drewno, kiedy to profesor Ullr zajmował się rozpalaniem ognia. Thora jakimś cudem nie było, chociaż Tyr twierdził, że bóg piorunów wyruszył na zwiad. Rossweisse, Sif oraz Angerboda przygotowywały natomiast szaty dla magów, mających dzisiaj w nocy zajmować się odprawianiem zaklęć.
Była ciemna noc, kiedy w najgłębszych lochach przygranicznej twierdzy w Wanaheimie rozpoczynał się mroczny rytuał. Angerboda, Rossweisse, Loki, Freja i Frigg, przybrani w czarne szaty i ustrojeni w kościane amulety, pomazali ciała czarnym barwnikiem. Na twarze założyli maski z czaszek jeleni i baranów. W ich rękach pojawiły się różdżki. Akolici, w postaci Kalevy, Kirsten i Erzy, w ciemnych płaszczach, czekali. Pozostali - elfy, Sif, Mimir, Tyr, Ansgar, Scatha, Aud i Ullr - zgromadzili się w świetlicy, w której kominku nie płonął ogień. Na stole płonęło zaś trzynaście czarnych świec.
Loki modlił się w duchu, by rytuał osiągnął sukces. Nie mógł sobie żadną miarą pozwolić na blamaż. Nie w takiej oto chwili. Nie wtedy, gdy szło o życie Astrid. Spojrzał na towarzyszące mu wiedźmy. Prowadząca rytuał Angerboda dała znak akolitom, że mają przynieść ciało.
Na przedzie, w stronę ołtarza, wokół którego zebrały się czarownice oraz czarnoksiężnik, szła Erzebeth. Na niej spoczywała odpowiedzialność, jaką było wniesienie ciała dziewczyny. Rytuał wymagał, by wniósł to ktoś, kto związany był z nią w sposób niemal rodzeński i kto kochał ją całym sercem. Towarzyszył jej Kaleva, niosąc zapaloną wysoko pochodnię, oświetlając drogę niesionej w kamieniu dusz Astrid. Kirsten zaś w milczeniu niosła flakon, wypełniony cieczą z czarnego kotła, w którym cały dzień przygotowywany był wywar wskrzeszeń.
Ciało dziewczyny spoczęło na ołtarzu, a Angerboda podeszła do zimnej, martwej Norweżki. Wykreśliła na jej czole krwią z misy najczarniejsze runy, w tym samym czasie dając znak Lokiemu, by rozpoczął zaśpiew. Pełniący w tym całym przedsięwzięciu rolę kantora jotunn zaczerpnął powietrza, a z jego ust się wydobył złowrogi, runiczny zaśpiew. Splatał ze sobą runy najczarniejszej seidr, wzywając potęgi życia i śmierci, zaklinając je i błagając, żeby przychyliły ucha do jego błagania. Razem z nim śpiewały pozostałe czarownice, zgromadzone w kręgu. Akolici zaś w milczeniu obserwowali cały proces. Kaleva trzymał wciąż zapaloną wysoko pochodnię, wydobywając z mroku widoki plugawego rytuału. Niby aniołowie śmierci albo demony z czeluści piekielnych, wykonawcy całego przedsięwzięcia wznosili ręce do góry, rzucając długie cienie na podłogę i ołtarz ze spoczywającą na nim Astrid.
Wkrótce Angerboda dała znak kantorowi, by podszedł. Kaleva podał mu kamień dusz, zaś Kirsten wręczyła czarownicy flakonik z wywarem. Olbrzymka odkorkowała naczynie, po czym delikatnie rozwarła usta Astrid, wlewając w nią zawartość. Zapach ziół rozszedł się w przesyconym mroczną magią powietrzu, zaś po chwili Loki rozpoczął intonować zaklęcie. Do wtóru poprzedniej pieśni popłynęła niezrozumiała, złożona ze słów plugawego i zapomnianego języka, który pamiętał jeszcze czasy, zanim sam przodek bogów - Buri wynurzył się z pokrywającego pachy praojca Ymira lodu, wylizany przez karmicielkę świata, krowę Audhumlę. Kamień dusz począł rozbłyskiwać turkusowym światłem, na początku powoli, leniwie, z czasem częściej i mocniej, a w końcu rozświetlił się całkowicie. Z niego zaś wydobyły się cztery światełka, składające się na duszę każdej żywej istoty. Hamr - forma, wniknęła pierwsza. Za nią popłynęło hugr - myśl, następnie fylgja - towarzysz i na końcu hamingja - szczęście. Popłynęły w głąb Astrid, wchodząc w nią przez usta i kierując się do wnętrza. Śpiew jednak nie ustawał. Potężniał i huczał, rezonując w pomieszczeniu.
Na dworze tymczasem dało się słyszeć potępieńcze zawodzenie wichru. W tej jednej, szaleńczej chwili zdawało się, jakoby przez nocne niebo zaczynał swoją szaleńczą galopadę Dziki Gon, niosąc ze sobą tylko rozpacz i szaleństwo. Gdzieś w oddali przetoczył się grzmot, zapowiadając burzę. Z drugiej strony, mógł to równie dobrze być Thor, walczący z jakimiś przeciwnikami.
Aud wpatrywała się w migotliwy, drżący blask świec, zanosząc w duchu modlitwy do czegokolwiek, co byłoby skłonne teraz jej posłuchać, by rytuał się powiódł. Deszcz zaczynał powoli padać na parapet, zrazu drobnymi kroplami, a po chwili coraz gęściej i mocniej. W końcu przeszedł w szum, do którego zaraz dołączyły bijące w okolicy błyskawice. Zdawać się mogło, jako w Wanaheimie rozpoczął się szał żywiołów. Niczym dzika bestia, rycząca i gniewna, krążyły w okolicach twierdzy Tyra. Ogień świec tańczył, drżący i przerażony, jak gdyby w tej jednej chwili przerażała go potęga burzy. Oznaczać to mogło jedno - nastał oto czas największego oczekiwania, kiedy nie wolno było skłonić głowy wobec obezwładniającej ciało i ducha mocy snu. Trwożliwe czuwanie wobec gniewu pradawnych sił natury było konieczne w tej chwili.
Gdy wybiła północ, wszyscy wstrzymali oddech. Grzmoty, wicher i szum deszczu na chwilę jak gdyby przycichły. Oto bowiem rozgrywało się misterium ostateczne, według ostatniego i najbardziej plugawego rytu. O wszystkim miała zaważyć ta chwila, gdy w podziemiach twierdzy odprawiano najmroczniejsze z rytuałów magii seidr.
O godzinie pierwszej ciszę przeszył straszliwy krzyk. Wszyscy poderwali się na równe nogi. Wkrótce w drzwiach świetlicy stanął Kaleva. Rozdygotany, z błędnym wzrokiem, przypominał w tej chwili upiora, powstałego z kurhanu.
- Coś, do diabła, poszło nie tak! - zawołał. - Gdzie jest profesor Thor!?
Ledwo to powiedział, w błysku pioruna zmaterializowała się przed nim sylwetka postawnego, muskularnego profesora. Z rudej brody sypały się wciąż złotawe iskry, zaś irokez na głowie był nastroszony, jak po uderzeniu gromu. W ręku trzymał młot. Od całej postaci profesora cuchnęło ozonem i potem.
Kaleva, nawet nie siląc się na grzeczność, chwycił rudobrodego boga za nadgarstek. Pociągnął go w stronę lochów i prawie że wepchnął w sam środek kręgu. Zgłupiały Thor spojrzał na otaczające go wiedźmy i czarnoksiężnika, zaś ich wzrok przenikał go na wskroś. Zacisnął dłoń na krótkiej rękojeści Mjolnira. Spiął się, gotów w razie czego walczyć.
- Thorze! - ozwała się Frigg. - Spokojnie. Nie zaatakujemy cię. Lecz jest nam potrzebna twoja pomoc.
- Niby jak? - prychnął bóg gromu.
- Piorun. Musisz zapewnić Astrid impuls, by jej serce zaczęło pracować - odparła spokojnie bogini.
Thor westchnął. Podszedł do leżącej na ołtarzu dziewczyny. Zdawała się być pogrążona w dziwnym stanie zawieszenia pomiędzy życiem i śmiercią. Po chwili położył na jej piersi swój młot. Zamknął oczy, zebrał myśli. Jeśli miał w tej chwili jakieś wątpliwości, odrzucił je szybko. Musiał zrobić to, co zawsze - to, co było potrzebne.
Pierwsza błyskawica o umiarkowanym woltażu nic nie dała. Druga także. Dopiero, gdy po raz trzeci pioruny przeszły przez ciało Astrid, otworzyła oczy i zachłysnęła się niemal powietrzem. Kaszlnęła, gdy jej serce zaczęło pracować. Z nim zaś płuca. Zaczęła mamrotać pod nosem litanię w jakimś niezrozumiałym i niepodobnym do niczego języku, podobnym do buczenia trzmiela i Aborygena w beczce, będącego pod wpływem alkoholu. Względnie brzmiało to jak chrobot kamieni młyńskich.
- Bredzi - zauważył Thor. - Pomieszało jej się w głowie.
- Wody - wychrypiała Astrid. - Ożesz w mordę...
- O, teraz powiedziała coś do rzeczy! - uśmiechnął się bóg gromu i zdjął z piersi dziewczyny swój młot.
Loki zaś zdarł z głowy maskę. W oczach boga kłamstw zaszkliły się łzy. Jak gdyby nie czekając nawet na słowa Astrid, podbiegł do niej i zanosząc się płaczem, rzucił się na szyję dziewczyny, tuląc ją do siebie.
- Astrid! Astrid! Astrid! - szeptał.
Dziewczyna w pierwszej chwili zdębiała, potoczywszy nierozumiejącym wzrokiem po wszystkich zebranych. Ci zaś zdjęli maski z twarzy. Malowała się na nich ulga i szczęście. Po czym, uznając, że nie ma co zwlekać, przytuliła do siebie Lokiego, płaczącego ze szczęścia.
Członkowie grupy, którzy w tej właśnie chwili przyszli do lochów, kiedy zobaczyli wskrzeszoną Astrid, wydali zbiorowe westchnienie ulgi. Po czym w lochach zapanowała dzika i niemożliwa niemal do powstrzymania radość. Płacz szczęścia i śmiechy wypełniły twierdzę, obwieszczając zmartwychwstanie thana piętra uruz. Tino i Skirnir z radości rzucili się sobie w objęcia, niepomni dawnej kłótni między nimi. Aud cicho popłakiwała w ramionach Scathy, Kirsten zaś w tej chwili się już nie powstrzymywała, wyjąc na całego. Kaleva niemalże się z radości rozkleił, po czym do spółki z Erzebeth, gdy Loki się uspokoił, zaczęli się tulić do Ast. Norweżka żyła! Żyła! I tylko to w tej chwili się liczyło.

RagnarokOù les histoires vivent. Découvrez maintenant